Szokujące doniesienia o escape roomie w Koszalinie
W escape roomie w Koszalinie, w którym zginęły nastolatki, nie działał monitoring, było ciasno i zimno. Tak twierdzą osoby, które były tam w grudniu. Pracownik miał też ostrzegać przed niebezpiecznymi miejscami.
09.01.2019 | aktual.: 09.01.2019 10:26
Julia, Amelia, Gosia, Karolina i Wiktoria - to dziewczyny, które zginęły w pożarze koszalińskiego escape roomu. Miały 15-lat, chodziły do jednej klasy w Gimnazjum nr 9 w Koszalinie. Miały spędzić godzinę w pokoju zagadek z okazji urodzin jednej z nich.
Miały wyjść po odgadnięciu wszystkich zagadek. Tak się jednak nie stało. Ze wstępnych ustaleń prokuratury wynika, że w poczekalni wybuchł pożar, spowodowany rozszczelnieniem butli gazowej, odcinając pracownika obiektu od możliwości udzielenia dziewczynom pomocy. Nastolatki zmarły w wyniku zatrucia tlenkiem węgla.
"Kamery nie działały, na wierzchu kable"
Dziennikarze TVN Uwaga rozmawiali z osobami, które były w tym miejscu w grudniu.
- Byłam wcześniej w trzech escape roomach. Nigdzie nie było na wierzchu kabli, tak jak w tym miejscu. Nie było też żadnej taśmy, a tutaj pan nam powiedział, że miejsc, gdzie jest taśma, nie możemy dotykać. Taśmami było oklejone okno, półka kuchenna - relacjonowała Natalia Ciszewska.
Kacper Ciszewski mówił z kolei, że nie działały tam kamery, bo pracownik często pytał się, na jakim jesteśmy etapie. - Przy wejściu, gdzie siedział pracownik, był piecyk na butlę gazową. W pokoju zagadek, gdzie było zimno, był piecyk, ale elektryczny, tak zwana farelka - powiedział w programie.
Zobacz także
Jak działał pokój "Mrok"?
Jak donosi "Super Express", nastolatki wybrały pokój "Mrok”. Zostały tam zamknięte w piątek po godzinie 17. Miały wyjść po odgadnięciu wszystkich zagadek. Pokój nie był zamknięty na klucz, ale odnalezienie klamki było elementem zagadki. W pokoju było ciemno. Od zewnętrznej strony w oknie była dodatkowo krata.
Zapadka zamka wchodziła w futrynę, a klamka była ukryta. Drzwi można było otworzyć od zewnątrz przez szarpnięcie. Jednak pracownik tego miejsca zeznał, że przez ogień nie mógł tego zrobić. Jak informuje TVN24, nie było tam elektronicznego systemu zwalniania zamka.
Fabuła gry zakładała, że uczestnicy wchodzą do starego domu, który w spadku pozostawił im nielubiany stryj.
Co zeznał pracownik escape roomu?
Pracownik escape roomu Radosław D. powiedział śledczym, że na początku wszystko przebiegało normalnie. On obserwował dziewczyny na monitorze, miał z nimi kontakt przez krótkofalówkę.
Jak donosi "Głos Koszaliński", mężczyzna powiedział śledczym, że usłyszał dziwne odgłosy, dobiegające z jednej butli gazowych. Próbował ją zakręcić i wtedy wybuchł pożar.
Jak informują śledczy, ogień, odciął mężczyźnie możliwość dotarcia do drzwi pokoju, w którym zamknięte były uczennice gimnazjum. 25-latek był już wtedy mocno poparzony i - jego zdaniem - nie był w stanie zrobić nic więcej. Podczas dramatycznego zdarzenia mężczyzna zgubił telefon komórkowy.
Zdaniem prokuratury, wybiegł z budynku i poprosił napotkane osoby o wezwanie pomocy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl