"Szłyśmy jak na bal"
Rząd Peru zmusił do sterylizacji ponad 300 tysięcy kobiet, głównie ubogich Indianek. Kampanię popierały m.in. ONZ i Bank Światowy. Ofiary tej zbrodni ciągle oczekują sprawiedliwości. Ale mogą się jej nigdy nie doczekać.
17.05.2011 | aktual.: 10.08.2012 15:04
Alberto Fujimori, prezydent Peru, staje na scenie. Podchodzi do mikrofonu, opiera się dłońmi o mównicę i zaczyna: - Mój rząd wdroży całościową strategię planowania rodzinnego. Program ten otwarcie stawi czoło brakom w zakresie informacji i opieki. Kobiety będą mogły decydować o swoim życiu, ciesząc się pełną autonomią i wolnością.
Oklaski. Słowa Peruwiańczyka robią wrażenie, zwłaszcza że wśród przybyłych głów państw jest jedynym mężczyzną. Konferencja ONZ ws. Kobiet w Pekinie w 1995 roku nie przyciągnęła innych prezydentów. Rozmowy o edukacji seksualnej czy opiece ginekologicznej nie są dla nich wystarczająco ważne.
Ale Alberto Fujimori nie jest tamtego dnia szczery. W ciągu następnych czterech lat jego rząd zmusza - przy pomocy kłamstw, gróźb, a nawet siły - kilkaset tysięcy Peruwianek do poddania się sterylizacji. Większość ofiar to Indianki z najuboższych regionów kraju. Podwiązywanie jajowodów to główny - i właściwie jedyny - element rządowego planu kontroli urodzeń.
Kampania jest brutalna i przeprowadzona w pośpiechu. Co najmniej 18 kobiet umiera w trakcie operacji. Tysiące cierpią z powodu powikłań. Wielu obserwatorów nazywa wydarzenia w Peru zbrodnią przeciwko ludzkości, a nawet ludobójstwem. Mimo to, ONZ i światowe organizacje finansowe przez długi chwalą rezultaty tej strategii.
W 2000 roku Alberto Fujimori traci władzę. Oskarżony o korupcję i morderstwa polityczne, ucieka z kraju. W 2007 roku zostaje ekstradowany do Limy. Wyrok peruwiańskiego sądu jest surowy. Dwadzieścia pięć lat więzienia dla leciwego Fujimoriego to praktycznie dożywocie.
Tyran może jednak wyjść na wolność znacznie wcześniej. W 2011 roku do wyścigu o prezydencki fotel staje jego córka - Keiko Fujimori. W pierwszej turze wyborów juniorka uzyskuje drugi wynik. Jej szanse na zwycięstwo w czerwcu są więc realne. Jeśli wygra - oczyści ojca z zarzutów. Również tych o wydanie wojny kobiecemu łonu.
Za dużo
Na początku lat 90. sytuacja w Peru jest fatalna. W dżungli grasują partyzanci Świetlistego Szlaku, hiperinflacja i zadłużenie dobijają gospodarkę, a połowa ludności żyje w ubóstwie. Nowy prezydent Alberto Fujimori wierzy, że uda mu się to naprawić.
Do walki z rebeliantami wysyła wojsko i szwadrony śmierci. To bezwzględny, ale skuteczny sposób. Chociaż giną setki cywilów, Świetlisty Szlak pada na kolana. Politycy uważają, że było warto.
Rząd Fujimoriego nie ociąga się z reformami. Ogłasza decentralizację i prywatyzację gospodarki, otwiera rynek dla zagranicznych firm. Ulice zapełniają się szyldami znanych marek. W miastach wyrastają biznesowe wieżowce i centra handlowe. Pozornie wszystko idzie w dobrym kierunku. Inflacja przyhamowuje, zadłużenia spada, a PKB rośnie. Peru "włącza się do światowej gospodarki", jak określa to Bank Światowy.
Tak gwałtowne zmiany mają jednak ogromne koszty społeczne. Rzesze ludzi tracą pracę. Pensje są obniżane, za to ceny podstawowych produktów podskakują. Skrajna nędza zakrada się do coraz większej ilości domów.
Fujimori zwraca się o pomoc do organizacji, które nakłoniły go do przeprowadzenia reform. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie odmawiają. Oferują potężne pożyczki, które pozwolą załagodzić skutki kryzysu. Ale jest kilka warunków. Główny: rząd Peru musi zmniejszyć liczbę urodzeń w swoim kraju.
Zachodnie potęgi, które kontrolują organizacje finansowe, boją się wysokiego przyrostu naturalnego w ubogich państwach. Uważają go za zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa. Logika jest prosta: więcej biedaków, to więcej frustratów. A więcej frustratów, to więcej rewolucjonistów, ekstremistów i terrorystów. To podejście ma również drugie, bardziej złowrogie oblicze. Przewija się przez historię od zawsze. W słowa ubierają je jednak dopiero XIX-wieczni ekonomiści i antropolodzy szukający usprawiedliwienia dla kolonializmu. Liczba ludzi na świecie rośnie szybciej niż ilość jedzenia, którą mogą wyprodukować - twierdzą. Jeśli to się nie zmieni, czeka nas globalna klęska głodu. Dla gatunku ludzkiego najlepiej będzie zatem, jeśli rozmnażanie stanie się przywilejem najsilniejszych ras - tych, które potrafią zdominować inne. Te słabsze są, w dłuższej perspektywie, zbyteczne, a wręcz niepożądane.
W Peru na potomków skolonizowanych Keczua czy Ajmarów od wieków patrzy się z góry. Jednocześnie to Indianki rodzą w tym kraju najwięcej dzieci - przeciętnie między sześcioro a dziesięcioro, chociaż dorosłości nie dożywa nawet połowa z nich. Peruwiański rząd ma więc pomysł, jak spełnić wymagania instytucji finansowych. Powstaje Program Planowania Rodzinnego, o którym Fujimori opowiada w Pekinie. Zakłada on, że w ciągu pięciu lat średnia ilość dzieci w peruwiańskiej rodzinie spadnie z 3,4 do 2,5.
Takie liczby podobają się finansistom. Bank Światowy i MFW wypłacają pierwsze pożyczki. Amerykańska Agencja Międzynarodowej Pomocy Rozwojowej (USAID) rezerwuje 30 mln dolarów na wsparcie w realizacji programu. Walka z płodnością peruwiańskich kobiet wchodzi w pierwszą fazę.
Byle szybciej
Zmniejszenie przyrostu naturalnego można osiągnąć na wiele sposobów. Podstawowe to zadbanie o edukację seksualną obywateli i promowanie - oraz refundowanie - nowoczesnej antykoncepcji. Jest to droga, która wymaga czasu, cierpliwości i stałych nakładów finansowych. Rząd Peru stawia na inną metodę - sterylizację chirurgiczną. To rozwiązanie szybkie, tanie i ostateczne.
Podczas gdy Fujimori przemawia w Pekinie, jego sojusznicy w parlamencie głosują za ustawą, która wykreśla ubezpłodnienie z listy zakazanych metod antykoncepcji. Znajduje się na niej już tylko aborcja.
W pierwszym momencie zmiana zostaje przyjęta jako krok ku nowoczesności. Od teraz to Peruwianki same będą mogły zadecydować o swoim ciele - cieszą się kobiety. Nie wiedzą jeszcze, że rząd odmówi tego prawa tysiącom z nich.
Ośrodki zdrowia w całym kraju reklamują nową usługę. "Bezpłatne podwiązywanie jajowodów i wazektomia", krzyczą plakaty i szyldy na szpitalach i przychodniach. Akcja jest szczególnie nasilona na terenach zamieszkałych przez Indian, którzy stanowią prawie połowę Peruwiańczyków. - Żeby nas przekonać, organizowali wielkie kampanie - opowiada twórcom filmu "Zniewolone łono" Lorenza, jedna z pacjentek. - Gromadzili ludzi z całej wioski. Pytali, ile z nas zechce się wysterylizować. W tym nastroju ożywienia i w zamieszaniu namawiałyśmy się nawzajem. Dodawałyśmy sobie odwagi. Szłyśmy jak na bal - ciągnie dalej.
Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia opisują zabieg w samych superlatywach. Rzadko mówią o jakichkolwiek skutkach ubocznych. Ubogie, przeważnie niepiśmienne Indianki wierzą w każde ich słowo. Dlaczego nie? Przecież to wysłannicy rządu. - Powiedzieli, że zabieg jest podobny do brania pigułki albo zastrzyków i, jeśli kiedyś będę chciała zajść w ciążę, podwiązanie jajowodów da się usunąć - wspomina Lorenza. - Ale to wcale nie było tak jak mówili. Okaleczyli nas, okłamywali nas, bo jesteśmy prostymi wieśniakami - żali się.
Gdy pojawiają się pooperacyjne komplikacje, kobiety są bezradne. Sterylizacja jest bezpłatna. Badania i opieka po niej - już nie. Bez pieniędzy pacjentki nie mogą liczyć na żadną pomoc.
Aby przyśpieszyć realizację programu, rząd ustawia minimalne progi ilościowe. W 1996 roku należy wykonać 120 tysięcy sterylizacji. Rok później - o 30 tysięcy więcej. Do wykonywania zabiegów poducza się lekarzy rodzinnych, później także pielęgniarki. Ministerstwo Zdrowia wypłaca im bonusy za każdą przeprowadzoną operację - od 5 do 11 dolarów. Niektórzy lekarze wykonują do 20 sterylizacji dziennie. Placówki z najlepszymi wynikami otrzymują co roku nagrodę. Medycy, którzy odmawiają lub przeprowadzają zbyt mało zabiegów, mogą
Raporty o postępach programu regularnie trafiają do Funduszu Ludnościowego ONZ, Banku Światowego i innych organizacji międzynarodowych. Wszystkie są zadowolone z rezultatów. Za wszelką cenę
Początkowy entuzjazm szybko opada. Peruwianki coraz częściej opierają się sterylizacji. Dowiedziały się już, że zabieg jest nieodwracalny. Słyszały również o nieprzygotowanych i nieuprzejmych lekarzach, improwizowanych i brudnych salach operacyjnych. Boją się bólu. Boją się okaleczenia.
Władza zwiększa siłę nacisku. Wysłannicy Ministerstwa Zdrowia zaczynają regularnie odwiedzać wielodzietne rodziny w ich domach. Namawiają, zachęcają, kuszą. - Przychodzili z obietnicami jedzenia i leków. Nic z tego nie zobaczyliśmy, został tylko ból - mówi reporterowi "El Publico" pokrzywdzona Cleofl Neira. Część zdesperowanych kobiet zgadza się oddać swoją płodność za obietnice zapomóg i leczenia. W rzeczywistości dostają co najwyżej kilogram ryżu lub wodnistą zupę po zabiegu.
W przypadku bardziej upartych kobiet władza używa mocniejszych środków. - Policjanci powiedzieli mojemu mężowi: jeśli ona nie da się wysterylizować, aresztujemy cię tak jak stoisz i wykastrujemy zamiast niej - opowiada reporterce "Insight News TV" Rudesinda Quillawamang. - Związali mnie i wrzucili do bagażnika. Potem zawlekli na salę operacją - kończy.
Przymusowa sterylizacja obejmuje nie tylko mieszkanki wsi. Mary Elena w wieku 17 lat trafia do szpitala w Limie, gdzie ma "cesarkę" i rodzi syna. Po zabiegu orientuje się, że lekarze podwiązali jej jajowody. Kiedy mąż Mary się o tym dowiaduje, zostawia ją. - W szpitalu zrujnowali mi życie - mówi. - Myślę, że rząd chciał pozbyć się takich biedaków jak ja - ocenia.
Lekarze często wykorzystują analfabetyzm pacjentek. Podsuwają im pod nos dokumenty, które mają być zezwoleniem na rutynowe czynności. O tym, że wydały na siebie wyrok, dowiadują się, gdy jest już za późno. - Powiedzieli, że zrobią mi dokładniejsze badania. (…) Dostałam zastrzyk znieczulający. Co było potem, nie pamiętam - opowiada w "Zniewolonym łonie" Peruwianka, która w momencie operacji miała być w trzecim miesiącu ciąży. - Gdy się obudziłam, miałam rozcięty brzuch. Czułam ból. Zaczęłam krzyczeć jak oszalała: co mi zrobiliście?! Przecież byłam w ciąży. Co zrobiliście z moim brzuchem? Nic nie rozumiałam. Nie umiem czytać. Skąd mogłam wiedzieć, że chcą mi zabrać dziecko? - pyta zanosząc się płaczem.
Zapomnienie?
W 1997 roku dramat Peruwianek zostaje nagłośniony. Zaczyna się od organizacji praw człowieka. - Pewnego dnia weszłam do szpitala i zobaczyłam 20 dopiero co zoperowanych kobiet klęczących na podłodze w kałużach krwi. Wtedy rozpoczęłam walkę przeciwko tej zbrodni - mówi dziennikowi "Publico" Josefa, jedna z aktywistek. Działacze docierają do ofiar, spisują ich opowieści, publikują pierwsze raporty. Po nich docierają tam zagraniczni dziennikarze. Przeciwko sterylizacji występują także peruwiańscy duchowni.
Prawdziwa bomba wybucha jednak w Stanach Zjednoczonych. Media odkrywają, że część funduszy przekazywanych Limie przez USAID wykorzystywana jest do prowadzenia kontrowersyjnej kampanii. Chrześcijańskie organizacje pozarządowe zwołują masowe protesty w największych miastach. Kilku senatorów żąda wszczęcia śledztwa. USAID wyraża w końcu swój niepokój z powodu "godnych ubolewania nadużyć", jak formułuje to w liście do Fujimoriego. Zawstydzeni Amerykanie domagają się, by peruwiański rząd zrezygnował z ustalania progów ilościowych i zadbał o przestrzeganie praw człowieka.
Krytyka odnosi skutek. W 1998 roku liczba przeprowadzonych sterylizacji spada do 28 tysięcy. Utrzymuje się na tym poziomie jeszcze przez dwa lata, do ucieczki Fujimoriego. Łącznie zabiegowi podwiązania jajowodów poddano ponad 300 tysięcy Peruwianek. Piętnaście tysięcy mężczyzn przeszło wazektomię.
Nowy rząd rozpoczyna oficjalne dochodzenie. Szybko okazuje się, że poprzednia administracja w swych ostatnich chwilach próbowała zatrzeć dowody. Wiele dokumentów zostało zniszczonych, a lekarze nadzorujący akcje w poszczególnych okręgach przeniesieni do innych miejsc. Śledczy jednak nie ustępują. Ruszają pierwsze procesy. Na ławie oskarżonych staje m.in. czterech ministrów zdrowia z czasów Fujimoriego.
Działania sądów nie przynoszą ulgi ofiarom. Sterylizacja rujnuje życie tysięcy kobiet. W andyjskich wioskach - świecie bez maszyn rolnych, ale też rent i emerytur - dzieci są zabezpieczeniem. Zabezpieczeniem przed brakiem rąk do pracy w polu i przed samotną śmiercią w nędzy. Kobieta, która nie może rodzić dzieci, w oczach sąsiadów i bliskich traci wartość. Wielu mężczyzn porzuca bezpłodne żony, pozbawiając je środków do życia.
W 2009 roku peruwiański wymiar sprawiedliwości umarza śledztwa przeciwko ludziom odpowiedzialnym za kampanię. Prokuratora stwierdza, że sprawa - zbrodnia przeciwko ciału i zdrowiu - uległa przedawnieniu. Państwo ma w tym swój interes - rząd Alana Garcii nie chce płacić odszkodowań za czyny Fujimoriego i jego ludzi. Ale peruwiańskie organizacje kobiece twierdzą, że program sterylizacji był zbrodnią przeciwko ludzkości. A takie nigdy się nie przedawniają. Dziesiątki pozwów trafiają do Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka. Napływają cały czas.
Działacze obawiają się jednak, że przegrają również tam. Czerwcowe wybory prezydenckie może wygrać Keiko Fujimori. Córka byłego prezydenta wielokrotnie powtarzała, że wszystko, co zrobił jej ojciec, "służyło dobru Peru". I nie uważa go i jego sojuszników za zbrodniarzy. - Jeśli zwycięży Keiko, nie będziemy mogli oczekiwać sprawiedliwości. Zostaniemy zapomniane na zawsze - obawia się Cleofl Neira.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski
Czytaj również blog autora: Blizny Świata