Szczyt wyrachowanej wstrzemięźliwości
Rozpoczynający się właśnie amerykańsko-rosyjski szczyt strategiczny nie zapowiada się na szczyt przełomowy, historyczny, otwierający jakąś nową erę w stosunkach tych mocarstw. Raczej będzie miał charakter i znaczenie bardzo robocze. Sądzę, że obydwaj prezydenci kierować się będą głównie troską o to, aby nie naruszyć delikatnej tkanki drobnych nitek szans na poprawę relacji między tymi państwami. Innymi słowy, posługując się retoryką nowej administracji amerykańskiej – aby niechcący nie zresetować resetu.
A troska taka i ostrożność są potrzebne. Na początku nowej drogi, w pierwszych kontaktach (nie mówiąc już o jej zapowiadaniu w czasie kampanii wyborczej), gdy wystarczały tylko gesty bez konieczności zaprzątania sobie głowy ich treścią, brak troski o szczegóły nie groził żadnymi konsekwencjami. W żarty obrócono np. błędne przetłumaczenie przez amerykański Departament Stanu z angielskiego na rosyjski słowa „reset”.
Teraz, gdy przychodzi zapełniać zapowiedzi i gesty treścią, powracają kłopoty wynikające ze sprzeczności interesów obydwu mocarstw. Okazuje się, że interesy te są w wielu punktach na tyle rozbieżne, że sprzeczności te są wręcz nieprzekraczalne. Dlatego najprawdopodobniej rozmówcy skoncentrują się tylko na tematach, które nie budzą kontrowersji. Można zatem się spodziewać konkretnych rezultatów w dwóch obszarach.
Po pierwsze – ustanowienie ramowych podstaw porozumienia w sprawie redukcji ofensywnych broni strategicznych. To leży w interesie obydwu mocarstw. Dla USA Rosja jest jedynym realnym partnerem w takim procesie. Nie jest to jednak partnerstwo równorzędne. USA są w zdecydowanie lepszej sytuacji. Prawdę mówiąc mogłyby dokonać redukcji swej broni nuklearnej w trybie jednostronnym, niezależnie od tego, co zrobi Rosja, nie tracąc przy tym nic z obecnej pozycji supermocarstwa. Przesądza o tym ich jakościowa przewaga w tej dziedzinie. Taki pomysł pojawił się zresztą za prezydentury G.W. Busha.
Rosja zaś z jednej strony musi redukować swoje „nadwyżki” mocy nuklearnej, ze względu na koszty oraz ryzyka jej utrzymywania w sprawności i bezpieczeństwa. Z drugiej zaś, aby nie stracić swej mocarstwowej pozycji, musi doprowadzić do równoległego zmniejszenia potencjału drugiego gracza, czyli USA. W sumie redukcja strategicznych arsenałów nuklearnych leży w interesie obydwu mocarstw, ale porozumienie w tej sprawie jest dla Rosji koniecznością, dla USA zaś wyrazem dobrej woli i okazją dla udokumentowania światu, że Amerykanie chcą porzucenia jednostronności nas rzecz kooperatywnego podejścia do bezpieczeństwa światowego. Dlatego porozumienie będzie z pewnością osiągnięte.
Druga grupa tematów nie wzbudzających kontrowersji – to powstrzymywanie zagrożeń terrorystycznych oraz proliferacji broni masowego rażenia. W pierwszym przypadku interesy USA i Rosji zbiegają się w Afganistanie. Z pewnością obie strony są zainteresowane stłumieniem kryzysu afgańskiego, choć tutaj – inaczej niż w przypadku broni nuklearnej – to USA są zależne od dobrej woli pomocy ze strony Rosji. Symbolicznym punktem zbieżności w sprawach hamowania proliferacji broni masowego rażenia jest Korea Północna. Tutaj także nieco lepszą pozycję negocjacyjną ma Rosja (potrzebuje, ale nie musi).
To wyczerpuje w zasadzie listę strategicznych zbieżności i chyba tym samym ścisłą i publiczną tematyką szczytu. Poza nią pozostaną rozbieżności. Ich lista jest dłuższa, choć obejmuje kwestie o zróżnicowanym stopniu i determinacji sporu. Można tu wymienić zwłaszcza obronę przeciwrakietową, zagrożenia irańskie, politykę otwartych drzwi NATO, a w szczególności stosunki z Gruzją i stanowisko wobec Abchazji i Osetii. Prezydent B. Obama zapewne będzie te kwestie poruszał w Moskwie, starając się prezentować amerykański punkt widzenia i amerykańskie interesy strategiczne, ale ostrożnie i raczej na spotkaniach poza formalną agendą szczytu. W sumie zapowiada się raczej szczyt wyrachowanej wstrzemięźliwości, niż przełomu.