PublicystykaSzczyt w Helsinkach. Zwycięstwo Putina, blamaż USA

Szczyt w Helsinkach. Zwycięstwo Putina, blamaż USA

Możemy odetchnąć z ulgą. Helsinki prawdopodobnie nie będą drugą Jałtą. Przejdą za to do historii jako miejsce jednej z największych kompromitacji Stanów Zjednoczonych.

Szczyt w Helsinkach. Zwycięstwo Putina, blamaż USA
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | ALEXEY NIKOLSKY/RIA NOVOSTI
Oskar Górzyński

Ten scenariusz powoli staje się tradycją dyplomatycznych szczytów Trumpa: zrobić wielkie polityczne show, by nie osiągnąć nic konkretnego. Oddać rywalowi Ameryki wielkie propagandowe zwycięstwo, by nic w zamian nie otrzymać. Tak wyglądał szczyt Trump-Kim w Singapurze. I tak wyglądało spotkanie w fińskiej stolicy.

Dla nas jako Polaków nie jest to najgorszy rezultat. Mogło być dużo gorzej. Biorąc pod uwagę fakt, że wyraźnie putinofilski Trump rozmawiał z prezydentem Rosji prywatnie przez ponad dwie godziny bez obecności doradców mógł budzić niepokój i nasuwać złe skojarzenia z rozmowami w Jałcie. Obawiano się przehandlowania Ukrainy w zamian za usunięcie Iranu z Syrii, uznania aneksji Krymu, czy wycofania amerykańskich wojsk albo amerykańskich rakiet z Polski. Oczywiście, nie da się wykluczyć, że do takiego układu doszło, a jego wyniki poznamy dopiero później, obserwując zmieniającą się politykę. Póki co jednak niewiele na to wskazuje. Co więcej, sam Putin stwierdził podczas konferencji prasowej, że Trump nie uznaje aneksji Krymu za legalną.

Plama na honorze Ameryki

Nie oznacza to jednak, że w Helsinkach nie stało się nic złego. Oglądanie konferencji po spotkaniu prezydentów było absolutnie surrealistycznym doświadczeniem. Byliśmy świadkami całkowitej moralnej kapitulacji prezydenta Stanów Zjednoczonych przed rosyjskim dyktatorem. I jednego z największych blamaży w historii amerykańskiej dyplomacji. Konferencja przypomniała nie wystąpienia prezydentów mocarstw, ale cara Rosji i jego dworzanina, zawsze chętnego przytaknąć swojemu szefowi.

Pytany o to, czy - w kontekście ustaleń śledczych i służb w sprawie rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory - wierzy własnemu państwu czy Putinowi, Trump dał do zrozumienia, że jednak większym zaufaniem darzy Rosjanina. Pytany o to, czy Rosja odpowiada w jakikolwiek sposób za zły stan stosunków z USA, powiedział jedynie, że obie strony są winne, ale nie potrafił wymienić ani jednego przypadku. Nie zająknął się o aneksji Krymu i Donbasie, nie pamiętał o katastrofie MH17 czy ataku chemicznym w Wielkiej Brytanii. Zamiast tego ględził nieskładnie o nieuczciwości FBI, śledztwie specjalnego prokuratora Roberta Muellera i Hillary Clinton. Putin oczywiście chętnie go w tym wspomagał, podsuwając kolejne spiskowe teorie, w tym te z George'em Sorosem w roli głównej. Krótko mówiąc, stojąc obok siebie, Trump i Putin wzajemnie się wspomagali w krytyce amerykańskich instytucji.

Trump nie jest naszym przyjacielem

Oczywiście, trudno było się spodziewać, by Trump zajął twarde stanowisko wobec Putina, którego wyraźnie darzy sympatią. Jeszcze przed szczytem Trump zagwarantował, że Putin odniesie zwycięstwo. Dążąc - wbrew opinii swoich doradców -do zorganizowania szczytu, dał Putinowi kolejną okazję do zaprezentowania się jako lider supermocarstwa. Podczas wizyty w Brukseli i Wielkiej Brytanii zdołał podważyć zaufanie sojuszników, pogłębić podziały wewnątrz Zachodu i nazwać Unię Europejską wrogiem Ameryki. A dosłownie w dniu zwalił całą winę za zły stan relacji USA-Rosja na swój własny kraj i jego głupotę.

Jednak spektakl w Helsinkach musiał być gorszący dla każdego, kto wierzy w Amerykę jako symbol "wolnego świata" i lidera Zachodu. Owszem, w rozmowach dyplomatycznych nie ma nic złego. Co do zasady dobrze byłoby, gdyby USA i Rosja żyły w zgodzie. Ale nie takim kosztem takiej uległości wobec bandyckiego państwa. A jeśli zestawimy potulną postawę Trumpa w Helsinkach z pokazem buty i lekceważenia dla najbliższych sojuszników Ameryki, wychodzi nam dość przerażający obraz. Donald Trump nie jest przyjacielem Europy, Unii ani NATO. Trudno powiedzieć, czy jest nawet przyjacielem Ameryki, bo jak pokazał na konferencji, znacznie ważniejszy jest dla niego jego własny interes, niż interes swojego kraju. Bardzo chce być jednak przyjacielem Władimira Putina. Wciąż otwarte jest pytanie, jak wiele jest w stanie w tym celu poświęcić. My możemy tylko liczyć na siłę amerykańskich instytucji i na to, że era Trumpa zakończy się jak najszybciej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)