Szczepionkowa przesada rządu, czyli 10 mld złotych wisi nad zlewem
Polska zamówiła ponad 200 mln szczepionek przeciwko COVID-19. Oznacza to, że każdy Polak, z noworodkami włącznie, mógłby przyjąć pięć dawek, a niektórzy po sześć. Najprawdopodobniej ogromne pieniądze zostaną zmarnowane. Tak, jak zmarnowane zostaną niezużyte szczepionki.
- Nie akceptuję twierdzeń o nieudolności, bezmyślności, braku wiedzy, nieprzygotowaniu czy głupocie przy zakupie szczepionek. Prawda jest taka, że dwóch uczniów szkoły podstawowej z kalkulatorami w rękach dokonałoby rozsądniejszej transakcji, niżeli dokonali politycy i urzędnicy w imieniu polskiego państwa - uważa Krzysztof Łanda, wiceminister zdrowia w rządzie Beaty Szydło.
Od kilku osób usłyszeliśmy o największym marnotrawstwie publicznych pieniędzy, jakie kiedykolwiek zdarzyło się w polskiej ochronie zdrowia.
Chodzi o co najmniej 10, a być może nawet 12 miliardów zł.
Za tę kwotę wicepremier Jacek Sasin mógłby zorganizować ponad 140 wyborów kopertowych (choć tamte się nie odbyły). Ministerstwo Zdrowia mogłoby kupić bezużyteczne maseczki od 2 tys. instruktorów narciarstwa. A Ministerstwo Obrony Narodowej mogłoby kupić ponad 100 supernowoczesnych czołgów Abrams, ewentualnie niemal 150 czołgów Leopard 2A7. Można by też – według wyliczeń rzecznika rządu Piotra Muellera – wybudować ponad 1750 szkół.
WIELE DLA NIEWIELU
"Dziennik Gazeta Prawna" poinformował kilka dni temu, że polski rząd przekazał w zeszłym tygodniu firmie Pfizer, że Polska nie odbierze kolejnych szczepionek przeciw COVID-19. Polska odmawia też zapłaty. Uzasadnieniem ma być wybuch wojny i konieczność zajęcia się uchodźcami z Ukrainy.
Chodzi o dostawę 67 mln dawek szczepionki, które są warte 6 mld zł. W zakontraktowaniu wakcyn pomagała Komisja Europejska. Pfizer nie jest chętny do rezygnacji z obiecanych mu pieniędzy. Sprawa najprawdopodobniej zakończy się w sądzie.
Polski rząd rozpoczyna też rozmowy z pozostałymi producentami szczepionki przeciwko COVID-19 o tym, by już nie przysyłano kolejnych dostaw i odstąpiono od wystawienia rachunku. Nadal bowiem w polskich magazynach leży 25 mln dawek, na które nie ma chętnych.
Łączna wartość niezużytych, a zamówionych przez Polskę szczepionek przekracza 10 mld zł. Dotychczas podano 55 mln dawek. Kilkadziesiąt milionów rozdano bądź sprzedano do innych państw. Operacja odsprzedaży, a nawet oddawania wakcyn szła jednak opornie – zdaniem rządzących blokowali to producenci.
Żadne inne państwo UE jak na razie nie narzeka na zakontraktowane dostawy. Dziennikarze DGP dowiadywali się w resortach zdrowia kilku państw, czy te planują stanąć ramię w ramię z Polską w starciu z koncernami farmaceutycznymi. Nikt nie wyraził takiej woli. W większości państw - wynika z naszych informacji - zamówionych szczepionek jest nadwyżka, ale jest ona nie tak duża i stanowi zabezpieczenie na wypadek pojawienia się kolejnej fali pandemii.
Polska zaś z jednej strony zamówiła ogromną liczbę szczepionek, a z drugiej ma jeden z najniższych poziomów zaszczepienia społeczeństwa w Unii Europejskiej (59 proc. zaszczepiło się co najmniej jedną dawką, a 51 proc. społeczeństwa jest w pełni zaszczepiona; gorszy wynik w UE mają jedynie Chorwacja, Słowacja i Rumunia).
POLACY SZUKAJĄ AFERY
Dlaczego polski rząd zamówił łącznie ponad 200 mln dawek szczepionki, czyli po ponad 5 dawek na każdego Polaka? Zamówienia dokonywano, gdy dopiero zastanawiano się nad potrzebą podawania drugiej dawki. Nie było jeszcze mowy o szczepieniu dzieci.
Nikt z Ministerstwa Zdrowia nie chciał z nami o tym rozmawiać. Przynajmniej oficjalnie. Już po przygotowaniu tekstu otrzymaliśmy jedynie urzędnicze stanowisko, które publikujemy w całości na dole tekstu.
- Najlepiej byłoby zapytać KPRM. W końcu to pan minister Dworczyk jest pełnomocnikiem rządu ds. narodowego programu szczepień - usłyszeliśmy od jednego z urzędników resortu zdrowia.
- Niech Ministerstwo Zdrowia nie zrzuca winy na KPRM i Dworczyka. Każdy doskonale wie, że w kwestiach merytorycznych za zakupy leków, w tym szczepionek, odpowiada minister zdrowia - usłyszeliśmy w KPRM.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, nie mają pojęcia, dlaczego Polska zamówiła aż tak wiele szczepionek.
- Nie umiem tego wytłumaczyć. Nie znajduję argumentu za tym, by zamówić szczepionki w liczbie pozwalającej na podanie pięciu dawek każdemu Polakowi - przyznaje Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, a niegdyś opolski wojewódzki inspektor farmaceutyczny.
- Wiele wskazuje na to, że przerażenie zastąpiło analizę. I w tym przerażeniu nie dokonano prostych szacunków związanych z liczbą mieszkańców Polski - uważa dr Dobrawa Biadun, radca prawny specjalizująca się w obszarze ochrony zdrowia, niegdyś główna specjalistka ds. legislacji w Ministerstwie Zdrowia.
- Na pewno osoby odpowiadające za politykę zdrowotną wykazały nadmierny optymizm jeśli chodzi o chęć szczepienia Polaków - komentuje z kolei prof. Bolesław Samoliński, specjalista zdrowia publicznego z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Wydaje mi się, że ktoś przy tej sprawie miał zarobić. Nie wiem kto. Przy czym zaznaczam jasno: nie mam dowodów, a jedynie solidnie umotywowane przypuszczenie bazujące na doświadczeniu z lat sprzed powołania Agencji Oceny Technologii Medycznych w 2005 roku. Pytanie czy motywacje do zakontraktowania absurdalnie dużej liczby szczepionek zostaną zweryfikowane przez służby? - zastanawia się zaś Krzysztof Łanda.
Od naszego rozmówcy z KPRM usłyszeliśmy, że wytłumaczenie jest dość proste, choć może być dla wielu nieprzekonujące. Otóż gdy kontraktowano szczepionki (w znacznej mierze na szczeblu unijnym, co koordynowała Komisja Europejska) były duże wątpliwości co do tego, czy dostawy zostaną zrealizowane. Polscy zamawiający woleli więc zgłosić zamówienie znacznie większe od potrzeb, zakładając, że wtedy przynajmniej część towaru przyjedzie. Dlatego też zdecydowano się na zakontraktowanie dostaw od różnych producentów.
- Początki pandemii to był czas, gdy kupowaliśmy wszystko, co było dostępne na rynku. Wiele państw tak robiło. Ze szczepionkami zrobiono tak samo. Prawda jest taka, że nikt wówczas nie zastanawiał się, co się stanie, jeśli szczepionki zostaną i będzie je trzeba zutylizować. Wszyscy myśleliśmy, co zrobić, żeby w ogóle były – słyszymy.
Podobnie sprawę tłumaczył w czwartek Michał Dworczyk w "Gościu Radia ZET". W rozmowie z Beatą Lubecką przypominał, że gdy Polska negocjowała warunki i liczbę kupowanych szczepionek, wielu ekspertów utyskiwało, że dostęp do iniekcji będzie utrudniony przez lata, a szczepionek będzie brakowało. Mówiąc prościej: dziś każdy jest mądry, ale w 2020 r. i na początku 2021 r. nikt nie wiedział, co będzie się działo.
Nasz rozmówca związany z resortem zdrowia z kolei żartuje, że Polakom ciężko dogodzić.
- Gdy zamówiono respiratory od handlarza bronią i przyszedł co szósty – była afera. Gdy zamówiono szczepionki i mają przyjść wszystkie – jest afera – śmieje się.
Tyle że zdaniem Krzysztofa Łandy nie ma sensu obracać sprawy w żart, bo jest ona poważna. Bądź co bądź mówimy o wielomiliardowym wydatku.
- System zakupów leków, w tym szczepionek, przez państwo jest obwarowany szeregiem procedur i bezpieczników. W przypadku zakupu szczepionek na COVID-19 wszystkie te bezpieczniki wyłączono. Dlaczego? Sam chciałbym wiedzieć – spostrzega.
KIEPSKA SIŁA WYŻSZA
10-12 mld zł, które są warte zamówione i niewykorzystane szczepionki, to ogromna kwota. Dla porównania całkowity budżet na refundację przez państwo leków w 2021 r. został ustalony na 15,4 mld zł.
- Ministerstwo Zdrowia obwieściło kilka tygodni temu, że w kolejnym sezonie nie będzie kontynuowany program bezpłatnych szczepień przeciwko grypie. To wydatek raptem kilkudziesięciu mln zł, być może - gdyby wiele ludzi zdecydowało się zaszczepić - 100 mln zł, w skali roku - zauważa Marek Tomków.
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży mógłby z kolei za tę kwotę działać przez kolejnych 10 tys. lat. A tzw. "Niebieska Linia" dla ofiar przemocy przez 650 lat.
Najistotniejsze więc jest to, czy Polska rzeczywiście będzie musiała koncernom farmaceutycznym zapłacić. Dokładnego brzmienia wszystkich zawartych umów nie znamy, więc eksperci poruszają się po omacku.
Prawnicy mimo wszystko argumentację o wystąpieniu siły wyższej, którą jest wojna, oceniają jako dość słabą.
- Na pewno zawarte umowy są tak skonstruowane, że nie będzie łatwo się z nich wycofać. Uważam, że rządzący niepotrzebnie robią dużo szumu wokół tej kwestii. To nie pomaga - uważa dr Dobrawa Biadun. I dodaje, że jedną kwestią są pieniądze, a drugą relacje. Słowa polityków o nieetycznym postępowaniu koncernów farmaceutycznych są zdaniem dr Biadun zupełnie zbędne.
- Nie przybliżają nas nawet o krok do rozstrzygnięcia, za to pokazują jako kogoś, kto krzyczy i obwinia, zamiast szukać porozumienia - twierdzi ekspertka.
Radca prawny specjalizujący się w prawie farmaceutycznym, który chce zachować anonimowość (obsługuje międzynarodowych producentów leków), uważa, że szanse na uwolnienie się przez Polskę od obowiązku zapłaty są bardzo małe.
- Jeśli Pfizer oraz inne firmy nie skonstruowały wszelkich postanowień umownych w kuriozalny sposób, a belgijski sąd, do którego zapewne trafi sprawa, nie zaskoczy swoją oryginalną interpretacją pojęcia siły wyższej - nie liczyłbym na sukces Polski - mówi prawnik.
Rządzący nie ukrywają, że biorą pod uwagę inne warianty. Możliwa z polskiego punktu widzenia byłaby przykładowo zamiana szczepionek przeciwko koronawirusowi na inne produkty producentów.
Niewiele jednak wskazuje na to, by największe koncerny chciały się na to zgodzić. Przy koronawirusowych szczepionkach korporacje poniosły ogromne koszty ich wynalezienia. Teraz przyszedł czas na czerpanie zysków, z których nikt, kto ma podpisaną umowę, nie chce zrezygnować.
- Przy mniejszej wartości zamówienia brałbym pod uwagę nieoficjalne ustalenie, że państwo włączy kilka produktów danego producenta do listy leków refundowanych w zamian za odstąpienie od domagania się pieniędzy za szczepionki. Ale taki wariant byłby możliwy przy zamówieniu rzędu kilkuset mln zł, a nie kilku mld zł - słyszymy od wyżej wspomnianego radcy prawnego.
BEZ POMYŚLUNKU
Jedną stroną medalu jest to, że Polska zamówiła bardzo dużo wakcyn. Drugą - że mało osób się zaszczepiło.
- Nie będę nawoływał do linczu z tego powodu, że osoby odpowiadające za politykę zdrowotną kupiły o wiele za dużo szczepionek. Większy kłopot mam z tym, że nie zrobiono niemal nic, żeby Polacy chcieli się zaszczepić - twierdzi prof. Bolesław Samoliński.
Jego zdaniem sam zakup szczepionek to tylko jeden z elementów całej strategii walki z pandemią. Tymczasem naukowiec ma wrażenie, że na tym politycy i urzędnicy poprzestali.
- O przebieg pandemii osoby odpowiedzialne za politykę zdrowotną pytały matematyków. Zdanie lekarzy było ignorowane. Zasiadam w kilku zdrowotnych gremiach i nikt nie był zainteresowany naszymi spostrzeżeniami - wskazuje Samoliński.
Profesor przypomina też, że cztery uczelnie realizują grant dotyczący preferencji szczepieniowych Polaków.
- Z opracowania czarno na białym wynika, dlaczego niektóre grupy Polaków nie chcą się szczepić, kto jest niezdecydowany, kogo można by przekonać. Na podstawie tych badań można opracować całą strategię dotyczącą przekonania Polaków do poddania się szczepieniom przeciw chorobom zakaźnym - mówi ekspert.
- Mam podejrzenie, że to skutek tego, iż nałożenie na siebie map zaszczepionych i preferencji politycznych wyborców jasno pokazuje, że prawicowy elektorat był mniej chętny do szczepienia. Sądzę, iż rządzący uznali, że przekonywanie go do szczepionek mogłoby odbić się negatywnie na wyniku kolejnych wyborów - przypuszcza prof. Bolesław Samoliński.
Magdalena Kołodziej, prezes Fundacji My Pacjenci, zwraca z kolei uwagę na to, że zamiast płakać nad rozlanym mlekiem i utylizować szczepionki, warto podjąć działania minimalizujące straty.
- Sytuacją z czwartą dawką jest niezrozumiała - nie wiemy na jakiej podstawie rząd uznał, że będzie ona przysługiwała tylko osobom po 85. roku życia - twierdzi Kołodziej.
I zauważa, że minister zdrowia poinformował, iż mamy jako społeczeństwo odporność populacyjną wyższą niż inne kraje. Tyle, że mamy przecież także znacznie niższy poziom zaszczepienia populacji, więc nie wiadomo skąd taki wniosek.
- Specjaliści ostrzegają, że jesienią czeka nas kolejna fala. Ponadto nasza populacja powiększyła się o ponad 2 miliony Ukraińców z powodu wojny, a nie mamy wiedzy o tym, ile spośród tych osób jest zaszczepionych. Oczekujemy fachowej analizy wszelkich ryzyk i potencjalnych sytuacji, z jakimi możemy mieć do czynienia niebawem - mówi Magdalena Kołodziej.
Z tym może być jednak ciężko. Rząd jasno wskazuje, że pandemia już się skończyła.
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl
Stanowisko Ministerstwa Zdrowia:
Jeśli chodzi o zakup szczepionek przeciwko COVID-19 negocjacje w sprawie zakupu szczepionek przeciwko COVID-19 prowadziła Komisja Europejska (KE), a Polska zdecydowała się dołączyć do tego porozumienia. Polska zdecydowała się dołączyć do systemu zakupów z wyprzedzeniem, który dawał najlepsze szanse na otrzymanie odpowiedniej liczby szczepionek na czas. Warto pamiętać o tym, że decyzje podejmowane były w czasie pandemii COVID-19, w zupełnie innym stanie faktycznym i przy innej wiedzy o wirusie i jego wariantach niż obecnie. Kontrakt dotyczył całej Unii Europejskiej. KE wynegocjowała dostawy szczepionek i dzieliła dawki zgodnie z podziałem populacyjnym (w zależności od liczebności populacji danego państwa).
Zadaniem ministerstwa było zagwarantowanie obywatelom Polski dostęp do wielu rodzajów szczepionek – tak, aby brak dopuszczenia danego preparatu do obrotu nie oznaczał, że szczepionka przeciw COVID-19 w ogóle do naszego kraju nie dotrze. Najwięcej zamówień dotyczyło Pfizera, Moderny i J&J (kontrakt na zakup szczepionek Astra Zeneca już się zakończył). Od pozostałych producentów zamówiono marginalną liczbę w stosunku do ich oferty.
Warto przypomnieć o tym, że umowy były zawierane, zanim szczepionki zostały dopuszczone do obrotu. Dopuszczenie było warunkiem wejścia umów w życie i faktycznego zakupu szczepionki. Mając na uwadze charakter tych umów, rekomendacje i decyzje dot. liczby zamawianych dawek były przygotowywane i podejmowane w taki sposób, by zagwarantować obywatelom szybki i szeroki dostęp do skutecznej szczepionki. Uwzględnione było także ryzyko, że któryś z produktów może nie zostać dopuszczony do obrotu lub mogą pojawić się problemy z dostawami, co faktycznie miało miejsce w początkowej fazie dystrybucji. Od momentu zawarcia umów rozszerzała się także grupa docelowa, którą można było zaszczepić. W wyniku dodatkowych badań szczepionki niektórych producentów dopuszczono do stosowania także u dzieci od 5 roku życia.