Trwa ładowanie...
d3jb77n
25-07-2011 15:07

Syzyfowe prace III RP

Wpływowe środowiska postawiły sobie za cel dogłębne przekształcanie polskiej świadomości. Chcą wykorzenić z naszej mentalności kultywowane przez wiele dawnych pokoleń przekonanie, że jesteśmy narodem bohaterów, i zastąpić je poczuciem winy „narodu sprawców”.

d3jb77n
d3jb77n

Polaka dumnego ze swej polskości zmienić w Polaka pełnego wstydu, pogodzonego z potrzebą odrzucenia swego narodowego dziedzictwa jako balastu.

Ostatni raz poddawano nas porównywalnej tresurze za czasów inspektora Apuchtina i Hakaty. I choć prowodyrzy narodowego samobiczowania nie szczędzą dla uzasadnienia swych rewindykacji pięknych frazesów, choć sugerują, jakoby uświadomienie Polakom „ciemnych kart” ich historii i narodowych miało nas, jako zbiorowość, wzmocnić, w istocie ich kampania podobna jest do tamtych prowadzonych przez zaborców.

Przepraszam? Nie ma za co

Postępowanie najwyższych władz III RP, przez większość ostatniego dwudziestolecia pozostających pod przemożnym intelektualnym wpływem wspomnianych prowodyrów, stanowi kuriozum na skalę światową. Wszystkie kraje świata prowadzą „politykę historyczną”, eksponując pewne wątki swoich dziejów, a tonując inne. Zawsze jednak celem tej polityki jest podkreślanie tego, co buduje pozytywny wizerunek danej nacji, jej pozycję międzynarodową i poczucie dumy oraz umacnia idee, wokół której można ją integrować. Na tym tle Polska, w której organizacje społeczne musiały stoczyć długotrwałą batalię o upamiętnienie żołnierzy wyklętych, w której na różne sposoby marginalizowana jest i zakłamywana pamięć o rzeziach wołyńskich, walczący o tę pamięć Kresowiacy traktowani są przez establishment i wszystkie szczeble państwa jako szkodliwi dla naszej polityki zagranicznej maniacy. Jednocześnie już drugi prezydent wygłasza oficjalne przeprosiny za zbrodnię w Jedwabnem, przy czym Bronisław Komorowski, idąc jeszcze dalej od poprzednika,
posuwa się do ogłoszenia, że Polacy byli podczas II wojny światowej „narodem sprawców”, co stanowi w tej kwestii niepojęty fenomen.

Trzeba to podkreślić, bo niektórym obywatelom III RP, otumanionym medialną tresurą, wydawać się może, że bijąc się pokornie w piersi i nie pytając, czy naprawdę jest za co, podążamy za światowym obyczajem i dołączamy do jakichś „światowych standardów”. Nic podobnego. Rządy największych nawet mocarstw, choć, wydawałoby się, iż samoocenie ich narodów nic nie jest w stanie zagrozić, wszelkiego rodzaju przeprosiny cedzą niezwykle oszczędnie. I, przede wszystkim, wchodzą one w grę tylko tam, gdzie niewątpliwa jest odpowiedzialność organów państwa, którego prawnym kontynuatorem jest dany rząd. Japonia przeprasza za zbrodnie dokonane w Korei, ponieważ zbrodni tych dokonywała japońska armia, wykonując polecenia swoich dowódców, ci zaś – swojego rządu. Australia przeprasza za niszczenie kultury Aborygenów, gdyż i to działo się w sposób zorganizowany pod auspicjami państwa. Ale rząd brytyjski nigdy nie przepraszał i nie będzie przepraszał na przykład za handel niewolnikami, choć powstało na nim wiele brytyjskich
fortun, ponieważ procederem tym trudniły się osoby prywatne, a królewska marynarka nawet od pewnego momentu ścigała handlarzy i uwalniała ich ofiary. Podobnie Wielka Brytania nie wspomina o nalotach dywanowych na Niemcy, a Stany Zjednoczone nie przepraszają za atak na Hiroszimę i Nagasaki, podczas których zginęło tyle ludności cywilnej.

d3jb77n

Akt bandytyzmu

W Jedwabnem zaś, nawet gdyby przyjąć za dobrą monetę krańcowo tendencyjną i w oczywisty sposób fałszywą narrację Jana Tomasza Grossa, żaden organ polskiego państwa podziemnego, żadna agenda podległa legalnemu rządowi emigracyjnemu ani nawet żadna przejęta pod rozkazy okupanta pozostałość zniszczonego już wtedy państwa przedwojennego (jak tzw. granatowa policja czy część administracji lokalnej) nie mogą być nawet posądzane o jakikolwiek współudział – czy to przez inspirację, czy przez ukrywanie prawdy. W Jedwabnem mieliśmy do czynienia z aktem bandytyzmu, inspirowanym i wspieranym przez okupanta, który prawdopodobnie wykorzystał w tym celu miejscowy motłoch. Tego rodzaju zachowania uważane były przez wszystkie organa państwa polskiego za przestępstwo i karane były z całą surowością. W tej sytuacji przeprosiny prezydenta RP są absolutnie nie na miejscu. Co gorsza, ponieważ na świecie przyjęte jest, że nie przeprasza się bez powodu, postępowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego stanowi
poważne wzmocnienie dla najbardziej skrajnie antypolskich środowisk, kolportujących oskarżenia z gatunku „Polacy byli znacznie gorsi od Niemców”.

Nie tylko przeprosiny za zamierzchły akt bandytyzmu, za który państwo polskie i ogół Polaków nie ponosi żadnej odpowiedzialności, ale samo uczestnictwo prezydenta w obchodach zbrodni w Jedwabnem, choćby tylko przez wystosowanie do ich uczestników listu, byłyby zdarzeniem w innych krajach niespotykanym. Jest rzeczą oczywistą, że w każdym państwie zdarzają się zbrodnie, każde miewało swoich zdrajców i kolaborantów, swój motłoch, który z rozmaitego poduszczenia dopuszczał się czynów haniebnych. Nie to jednak gromadzą wolne narody w pamięci, ale tych, których postawa stanowi wzór dla następnych pokoleń oraz powód do dumy. I tak, na przykład, Duńczycy, dbając bardzo usilnie, aby każdy na świecie wiedział o tym, że miejscowa administracja (pomija się oczywisty fakt, iż w chwili, gdy niemiecka przegrana była już przesądzona) uratowała wszystkich kilkuset obywateli pochodzenia żydowskiego, umożliwiając im ucieczkę do neutralnej Szwecji. Jednocześnie równie usilnie starają się nie przypominać, że poza tym jednym
aktem okupacja przebiegała wyjątkowo spokojnie, a liczba duńskich ochotników w Waffen-SS szła w dziesiątki tysięcy. Przez wiele powojennych lat Dania wypłacała nawet byłym esesmanom świadczenia kombatanckie, aby tylko nie zwrócili na swe istnienie niczyjej uwagi.

Manipulowanie historią

Niekiedy potrzeba budowy narodowej dumy skłania rządy państw zachodnich wręcz do manipulowania historią. Skrajnym przykładem jest Francja, która zdołała przekonać siebie samą i cały świat, że w II wojnie światowej była po właściwiej stronie i poza garstką kolaborantów przez cały czas stawiała opór Hitlerowi. Warto przeczytać wstęp do książki Roberta Paxtona o marionetkowym rządzie Vichy, w którym amerykański autor opisuje, jak państwo francuskie przez wiele lat utrudniało pracę podobnym mu historykom, blokując dostęp do wszelkich archiwów, i jak bardzo fakty dowodzą, że stworzona po wojnie legenda polega na kompletnym odwróceniu proporcji: nagłaśnianiu stosunkowo nielicznych aktów oporu przy jednoczesnym przemilczaniu całego morza kolaboracji i masowości społecznego poparcia dla polityki współpracy z Hitlerem dopóty, dopóki nie zaczął on wyraźnie przegrywać wojny.

Przykład francuski należy może do skrajnych (choć nie tak jak dbałość Niemiec o pamięć nielicznych przeciwników władzy Hitlera), ale mechanizm jest oczywisty. Żaden kraj nie eksponuje swych powodów do wstydu, a jeśli z jakichś przyczyn nie może ich zupełnie okryć zapomnieniem, dba o zrównoważenie ich w szerokim kontekście. Gdyby prezydent Komorowski trzymał się standardów europejskich, o obecności w Jedwabnem nie byłoby mowy. Byłaby natomiast uroczystość ku pamięci wymordowanej przez niemiecką Einsatzgruppe rodziny Ulmów, podczas której prezydent skorzystałby z okazji do przypomnienia o liczbie polskich drzewek w Yad Vashem, o „Żegocie” i o bohaterstwie tych, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom.

d3jb77n

Wybiórcze ekspozycje polskich win

Obaj prezydenci, którzy przepraszali za Jedwabne, eksponowali bliskość środowiska intelektualnego kojarzonego z dawną Unią Demokratyczną i „Gazetą Wyborczą”, w publicystyce określanego często nawiązującym do Mickiewicza pojęciem salonu. Ich gorliwość w przepraszaniu za Jedwabne (pozostaję przy tym jednym wydarzeniu historycznym jako symbolu szerszej polityki) przy jednoczesnym okazywaniu dystansu do tradycji, którą salon zwykł lekceważąco nazywać „bogoojczyźnianą”, wydaje się przeniesieniem do polityki postawy intelektualistów – jak samo określiło się to środowisko – „lewicy laickiej”. Skłaniałoby to do uznania postępowania polityków za pewną przesadę, polegającą jedynie na pomieszaniu porządków – przeniesieniu do działalności publicznej dążeń, które może i nie przystoją głowie państwa, ale w gruncie rzeczy są szlachetne. Tak mniej więcej wygląda argumentacja tych, którzy skłonni by byli zgodzić się z wyżej przedstawionym uzasadnieniem i uznać zaangażowanie najwyższego urzędu w podkreślanie „polskiej winy”
za przesadne, ale postawioną na wstępie niniejszego artykuły tezę uważają za nazbyt radykalną.

Istotnie, można aktywność salonu w rewidowaniu polskiej historii, w wyszukiwaniu i eksponowaniu „polskich win”, zwłaszcza wobec Żydów, uznać za prawo czy zgoła powinność tego rodzaju intelektualno-medialnych ośrodków opiniotwórczych. Można nawet uwznioślać je słowami wielkich polskich prawodawców ducha, jak choćby tymi o „szarpaniu narodowych ran, aby nie zarastały błoną podłości”.

Jakiekolwiek podobieństwo dzisiejszego salonu do usiłowań Żeromskiego i jego duchowych poprzedników jest jednak złudne. Przede wszystkim dlatego, że w krytyce polskości, dokonywanej przez to środowisko, nie sposób dopatrzyć się jakiegoś alternatywnego, propagowanego jej modelu. Jest tylko potępianie w czambuł polskiej tradycji, polskiej historii, polskiej idei. Historia, z której wszystkie chwalebne momenty albo się usuwa, albo demaskuje je jako absurd czy fałszerstwa, krytyka, która wzywa, by przestać narodowymi wieszczami zanudzać dzieci, bo to jakieś dziwaczenie, którego nikt na Zachodzie nie rozumie i nawet nie da się „tego” na obce języki przetłumaczyć etc. – wszystko to nie wygląda wcale na redefiniowanie polskości, za jakie się czasem podaje. To jest po prostu tej polskości odrzucanie w każdym przejawie, z wyjątkiem tego, co w niej było ochoczym i często nieprzemyślanym naśladowaniem wzorców cudzoziemskich.

d3jb77n

Wykazywanie, jak fałszywe i niesprawiedliwe są tu stereotypy narzucane przez media salonu, to praca, której należałoby właściwie codziennie poświęcać kilkanaście stron rozmaitych sprostowań. Wystarczająco jednak demaskują intencje salonu jego zupełnie nieskrywanie ogłaszane ubolewania, że, na przykład, pomimo wszelkich starań włożonych w promocję i uwiarygodnienie historycznych wycinanek Grossa większość Polaków nadal uważa, iż wobec Żydów zachowywaliśmy się przyzwoicie.

Istotą sprawy nie jest bowiem gorliwość eksponowania prawdziwych, a nawet sfałszowanych polskich powodów do wstydu ani nawet skrajna nieuczciwość w wyważaniu proporcji i racji. Istotą jest uporczywe stosowanie wobec Polaków przez salon odpowiedzialności zbiorowej. To ciągłe mówienie o „polskiej winie” za Jedwabne, przepraszanie za szmalcowników czy za szaber mienia pożydowskiego jest czymś horrendalnym i haniebnym. Wystarczy zasugerować liderom tego środowiska, że istnieje jakaś zbiorowa wina (broń Boże, nie myślę tu nawet o winie „żydowskiej”, choć taka symetria się narzuca) za zbrodnie stalinowskie i za komunizm. W takich sytuacjach mamy natychmiast do czynienia z reakcjami histerycznymi, natychmiastowym sięganiem po pałkę „walki z antysemityzmem” oraz po pozwy sądowe.

Gaszenie ducha

Ten salon bowiem, który skłonny jest bezustannie poniżać i potępiać „Polaka katolika”, wyśmiewać jego historię, wiarę i tradycję, stworzony bowiem został przez ludzi, którzy sami z tą tradycją nie identyfikują się w stopniu najmniejszym. Stąd ich postępowanie wpisuje się w to, co Jarosław Marek Rymkiewicz nazwał sporem dwóch narodów. A co najmniej musi być uznane za bardzo obłudne bicie się w cudze piersi. Gdy padają nazwiska Róży Luksemburg czy Jakuba Bermana albo nazwa Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, w jednej chwili okazuje się, że cała pseudoszlachetna retoryka „potrzeby zmierzania się z najtrudniejszą choćby prawdą” to tylko propaganda.

d3jb77n

Dlatego właśnie kampania deformowania polskiej historii, fałszowania jej i przycinania w taki sposób, aby obniżyć Polakom zbiorową samoocenę, nie ma nic wspólnego z normalnym, zdrowym skądinąd rewidowaniem narodowych mitów. Dlatego przypomina usiłowania zaborców, którzy za ważny cel swej działalności oświatowej i kulturalnej uznawali wpojenie Polakom takiej wizji ich historii, w której przejęcie przez cywilizowane, ościenne państwa odpowiedzialności za bieg wypadków w upadłej Rzeczypospolitej było konieczne i zbawienne. Podwładni Apuchtina nie zmyślali przejawów anarchii i warcholstwa polskiej szlachty, samowoli i bezkarności magnatów, bezsilności porażonego „złotą wolnością” państwa. Wystarczało, że do nich kurs historii ograniczali – że pomijali wszystko inne, Frycza Modrzewskiego, 3 maja oraz wory złota i bataliony przysyłane przez wiele dziesięcioleci z ościennych stolic po to, aby zgubną dla państwa anarchię pogłębiać i uniemożliwiać patriotom dzieło reform.

Niewczesne zachowania prezydenta Komorowskiego nie wydają się tylko gafami, do których ma tak wielką skłonność. Sprawiają wrażenie konsekwentnego wspierania, niekoniecznie świadomego, polityki historycznej, która nie ma nic wspólnego z tą, jaką prowadzą wolne narody. Obliczonej nie na budowanie pozytywnych wartości, nie na mobilizowanie narodowej dumy, ale wręcz przeciwnie, na – mówiąc słowami papieża – „gaszenie ducha”, przetrącanie poczucia godności i wprawianie Polaków w swoisty narodowy kompleks niższości. Nie przypadkiem sięgam po te papieskie słowa. To właśnie Jan Paweł II i pierwsza pielgrzymka do ojczyzny oraz będący ich oczywistym owocem Sierpień ’80 są najlepszym przykładem, do czego zdolni są Polacy, gdy poczują narodową dumę. Kiedy zaś z dumy tej dają się odrzeć, można się z nimi mniej liczyć. Dlaczego odzierali ich z dumy zaborcy i okupanci, to zrozumiałe. Dlaczego jednak robi to ich własne, niepodległe państwo?

Rafał A. Ziemkiewicz

d3jb77n
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3jb77n
Więcej tematów