Świat"Syryjski reżim używa siły od 40 lat, Asad nie odda władzy"

"Syryjski reżim używa siły od 40 lat, Asad nie odda władzy"

Reżim nie zna innej metody niż użycie siły, stosuje tę metodę od 40 lat i będzie dalej ją stosować, niezależnie od tego co się będzie działo. Dlatego Baszar al-Asad nie odda władzy dobrowolnie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską syryjski aktywista dr Samer Masri i podkreśla, że większość Syryjczyków oczekuje pomocy, ale nie militarnej interwencji, bo ofiary "trzeba by było liczyć w dziesiątkach tysięcy".

"Syryjski reżim używa siły od 40 lat, Asad nie odda władzy"
Źródło zdjęć: © AFP | Joseph Eid

WP: Według oficjalnych szacunków od początku rewolucji w Syrii zginęło co najmniej kilkanaście tysięcy osób. Czy widać jakiekolwiek sygnały, że sytuacja może ulec radykalnej zmianie?

Samer Masri: - Nic nie wskazuje na to, aby obecna sytuacja w Syrii zmieniła się, zwłaszcza w kierunku demokratyzacji. Najbliższe wybory parlamentarne 7 maja też nic nie powinny zmienić, bo partia Baas rządzi w Syrii już od 49 lat i doszła do władzy poprzez przewrót. My, jako opozycja traktujemy, jako pewien aksjomat to, że Asad nie odda władzy dobrowolnie, bez użycia siły.

WP: Trudno wyobrazić sobie, aby majowe wybory przebiegły normalnie, szczególnie na terenach opanowanych przez siły opozycji albo tam gdzie toczą się walki. Czy tam głosowanie w ogóle się nie odbędzie i czy Syryjczycy przeciwni reżimowi je zbojkotują?

- Jak sądzę wybory zostaną przeprowadzone w taki sposób, że w większości kraju będzie można głosować bez przeszkód, ponieważ urny wyborcze są w miejscach dobrze strzeżonych i tam nie będzie problemów z bezpieczeństwem. Zwłaszcza, że celem Wolnej Armii Syryjskiej w żadnym wypadku nie są lokale wyborcze. Natomiast to, jaka będzie frekwencja, nic nie zmieni, bo podstawą jakichkolwiek zmian jest możliwość kandydowania przez partie, które są spoza Narodowego Frontu Postępu, czyli koalicji rządzącej Syrią. W jej skład wchodzi partia Baas, która w zasadzie kieruje tym Frontem, bo ona ma większość. Spośród ponad 7 tys. kandydatów na 250 miejsc, 95% to członkowie partii Baas lub ludzie z nią związani.

WP: A co z kandydatami pozostałych partii, nie zostali dopuszczeni do wyborów?

- W zeszłym roku zostało wprowadzone nowe prawo dotyczące tworzenia partii politycznych i nowa ordynacja wyborcza. Reforma polegała na tym, że można rejestrować nowe partie i kryteria zostały złagodzone. Natomiast, niestety, gdy w pierwszych dwóch miesiącach próbowano zarejestrować nowe ugrupowania, z 11 chętnych partii zarejestrowano tylko dwie, i to kierowane przez osoby pochodzenia alawickiego (podobnie jak rządzący Syrią klan Asadów - przyp. red.). Ostatecznie rzutem na taśmę, pojawiło się dziewięć nowych partii, ale tylko pięć wystawiło swoich kandydatów. To nie wskazuje na jakiekolwiek objawy demokracji, a tym bardziej, że prawdziwa opozycja działa tylko w ukryciu, bo jakiekolwiek ujawnienie się skończyłoby się dla tych osób więzieniem. Nawet te umiarkowane partie, które chcą prowadzić dialog, nie mają możliwości szerszego startu w wyborach. Zresztą ordynacja wyborcza przewiduje, że jeżeli ktoś nie jest na liście Frontu Narodowego, to nie ma szans na wystawienie dużej liczby kandydatów, a przez to nie
ma szans na sukces. Kilka partii próbowało wejść do Frontu Narodowego i tym sposobem przemycić kilku niezależnych kandydatów, ale partia Baas się na to nie zgodziła.

WP: Oficjalnie obie strony przyjęły plan pokojowy ONZ, ale walki wciąż trwają. Czy w ogóle jest szansa na to, że założenia tego planu będą w pełni realizowane?

- Absolutnie to nie nastąpi, z kilku powodów. Po pierwsze reżim nie zna innej metody niż użycie siły, stosuje tę metodę od 40 lat i będzie dalej ją stosować, niezależnie od tego co się będzie działo. Po drugie opozycja składa się z aktywistów, działaczy politycznych, praw człowieka itd., ale również z dezerterów z armii Asada, którzy są żołnierzami skazanymi na karę śmierci. Dla nich też nie istnieje inna droga niż rozwiązanie siłowe, oni nie mają odwrotu. Trzeba również pamiętać o tym, że skala krzywd, które wyrządził reżim sprawia, że rodziny zabitych nie cofną się przed żądaniem odejścia Asada z władzy i nie będą skłonne negocjować. Tak więc z jednej strony reżim negocjuje zawieszenie broni, bo musi to robić pod naciskiem społeczności międzynarodowej, z drugiej strony użycie siły jest jedyną metodą, którą się posługuje. Taki stan nic nie zmieni. WP: Czy misja obserwatorów ONZ może ukrócić rozlew krwi? Według docierających z Syrii doniesień w miejscowościach, w których byli obserwatorzy, siły reżimu
przeprowadzają później odwet na ludności cywilnej.

- W zeszłym roku była już misja obserwatorów Ligi Arabskiej pod kierownictwem Sudańczyka gen. al-Dabiego. I podobna sytuacja jest teraz, jaka była wtedy - tam gdzie obserwatorzy planują wizytę, wcześniej muszą zgłosić to władzom syryjskim. Władze syryjskie odpowiednio przygotowują teren, gdzie mają pojawić się obserwatorzy, czyli czyszczą go z ciężkiego sprzętu wojskowego i nie dopuszczają, aby był bezpośredni kontakt z większą liczbą ludzi, którzy mogliby przekazać jakieś informacje. Oczywiście dochodzi do takich kontaktów, ale cały czas osoby, które próbują porozmawiać z obserwatorami ONZ, są później za to karane. Na jednym z filmów, który widziałem, przy obserwatorach ONZ nawet nie było funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, ale pokazano, jak nieopodal na dachu budynku stoją agenci z lornetkami i obserwują, kto z kim rozmawia. Później po prostu biorą na tych osobach odwet, przesłuchują je, i tak dalej. Poza tym pamiętajmy, że na razie jest niewielu tych obserwatorów, bo około 30. Docelowo ma być 300, co
też nie jest wystarczającą liczbą, żeby monitorować wszystkie regiony.

WP: Analitycy oceniają, że Wolna Armia Syryjska (WAS) systematycznie rośnie w siłę i jest coraz skuteczniejsza w walce z wojskami reżimu, natomiast wciąż nie ma szans na pokonanie dobrze uzbrojonej, 300-tysięcznej armii Asadów. Jaka jest rzeczywista siła WAS i czy Syryjczycy wierzą, że jest ona w stanie obalić reżim?

- Siła WAS jest bardzo duża, najbardziej wiarygodne źródła podają, że liczy 40 tys. ludzi, i to już od jakiegoś czasu. Pamiętajmy jednak, że w armii syryjskiej, o której się mówi, że składa się z 300 tys. żołnierzy, jednostki bojowe stanowią połowę, czyli 150 tys. - to jest 15 dywizji, z których superlojalne są cztery. Tak więc mamy 40 tys. superlojalnych żołnierzy, 40 tys. dezerterów i resztę, która jest trzymana w koszarach i wykorzystywana w drugiej linii z obawy przed licznymi dezercjami. Dlatego jest kwestią czasu, kiedy te liczby się odwrócą i będzie więcej żołnierzy w WAS niż w armii lojalnej Asadowi.

Jeżeli chodzi o wyposażenie to oczywiście wojska reżimowe są lepiej wyposażone i tu nie ma o czym dyskutować, to jest ich atut i dlatego Asad utrzymuje się przy władzy. Z drugiej strony mamy jednostki WAS, których największą słabością jest to, że są rozproszone. One nie są pod jednym dowództwem, one nie są spójne w poglądach. Część faktycznie jest kierowana z Turcji przez pułkownika Riada al-Asada, natomiast duża część jest samodzielna i dokonuje samodzielnych akcji.

WP: Jednostki te nie podporządkowały się wspólnemu dowództwu z braku środków łączności i uniemożliwionej komunikacji, czy był to ich świadomy wybór?

- Jest to ich celowy, świadomy wybór. Komunikacja funkcjonuje, jest wola nawiązania współpracy, ale są różne podejścia - od jednostek, które ograniczają się do działań defensywnych, a ich celem jest ochrona ludności cywilnej, do takich, które działają ofensywnie, niektóre nawet pod hasłem dżihadu. Ale głównym nurtem jest to, by stworzyć regularną armię, która jest apolityczna i areligijna. To jest pozytywny aspekt, bo chodzi o to, aby stworzyć armię dla wszystkich Syryjczyków, która stanie się podwaliną dla przyszłego syryjskiego wojska. I to się coraz lepiej udaje.

WP: Zachód obawia się, że po obaleniu Asada Syryjczycy, mówiąc kolokwialnie, rzucą się sobie do gardeł, że sunnici zemszczą się na alawitach i mniejszościach popierających reżim. Czy te obawy są uzasadnione?

- Od początku rewolucji wiadomo, że do takich odwetów dochodzi, że na tle etnicznym czy sekciarskim dochodzi do takich aktów. Ale to są pojedyncze przypadki i to samo w sobie jest dowodem na to, że opozycja jest w stanie kontrolować i panować nad tym. Chodzi mi o przywódców opozycyjnych wewnątrz Syrii, którzy kierują i są motorem tej rewolucji - oni trzymają to jeszcze w ryzach. Jednak im dłużej będzie trwał ten konflikt, tym większe prawdopodobieństwo, że to się wymknie spod kontroli. Ludzie nie będą się słuchali ani podporządkowywali wyższym wartościom, że Syria wspólna dla wszystkich Syryjczyków, tylko właśnie będzie to zmierzało w kierunku wojny domowej. A komu najbardziej zależy, żeby tak było? Asadowi, ponieważ w takiej sytuacji jaka jest teraz, gdy gospodarka popada w ruinę, nie ma pieniędzy i są duże naciski, żeby nie prowadzić akcji zbrojnych, tego typu incydenty, wojna domowa, chaos, służą Asadowi. Bo będzie mógł rozliczać opozycję i nikt nie będzie mógł mu nic zarzucić, gdyż będzie miał pretekst,
aby interweniować. WP: Jednak czy po upadku reżimu tę przepaść, która powstała między zwolennikami Asada a zwolennikami opozycji, da się zasypać bez rozlewu krwi?

- Incydenty na pewno będą, szczególnie tam, gdzie ludzie doznali najwięcej krzywd, natomiast to nie będzie masowym zjawiskiem, ponieważ historycznie Syryjczycy żyli z tym problemem, że rodzina Asadów stosuje zasadę dziel i rządź. Zróżnicowanie etniczne było zawsze i nigdy nie było tak, że na przykład chrześcijanie występowali przeciwko innym grupom. Krótko mówiąc, dla większości Syryjczyków problemem jest rodzina Asadów, nikt więcej. To pozwoli na zasypanie tych problemów w przyszłości - świadomość i skupienie się na tym, że problemem w Syrii jest rodzina Asadów, a nie jakaś grupa etniczna.

WP: To prawda, że Syria jest krajem bardzo zróżnicowanym etnicznie i religijnie. Niektórzy rysowali nawet taki scenariusz, że może się rozpaść na mniejsze kraje.

- Jest to zupełnie nierealne, nawet Kurdowie czy ktokolwiek nie chcą tego robić. Jedyną grupą, która dawała takie sygnały o możliwym oddzieleniu w przypadku upadku reżimu, to część alawitów, która popiera reżim. Natomiast reszta grup w ogóle o tym nie myśli.

WP: Mniejszość kurdyjska w Syrii jest stosunkowo liczna. Jaki jest stosunek Kurdów do powstania przeciwko Asadowi?

- Są w opozycji, ale są umiarkowani w swoim podejściu do walki z reżimem. W większości przypadków nie walczą zbrojnie z Asadem, choć to nie dotyczy Kurdów mieszkających w Damaszku - oni biorą bardzo czynny udział w powstaniu. Natomiast Kurdowie na północy w okresie bardzo dużych demonstracji wychodzili na ulice, teraz już mniej. Związane jest to z pewnymi obawami co do ich losów po upadku reżimu.

WP: Jakimi obawami?

- To jest bardzo skomplikowane. Chodzi o to, że reżim wysyłał w rejony kurdyjskie nie alawitów, ale sunnitów, aby kierowali tamtejszym aparatem bezpieczeństwa. Tym samym stworzył pewną taką wrogość, nienawiść i brak zaufania między sunnitami a Kurdami. To jest celowe działanie reżimu, żeby były podziały i żeby jedynym mianownikiem i odwołaniem, gwarantem bezpieczeństwa, był sam reżim. Podobnie tymi argumentami karmił chrześcijan. W literaturze jest to ładnie nazwane, że mniejszości narodowe są zakładnikami reżimu - uważają, że bez niego coś im się stanie złego, co jest oczywiście złudnym odczuciem i manipulacją reżimu.

WP: Jak sytuacja wygląda w Damaszku, stolicy i największym mieście Syrii?

- Centrum Damaszku jest spokojne, to wszyscy wiemy, a dzieje się za to na obrzeżach miasta i odległych dzielnicach. Natomiast trzeba pamiętać o jednym fakcie - Damaszek to jest skupisko całego aparatu bezpieczeństwa Asada, dlatego nie ma tam możliwości praktycznego działania. Jeżeli chodzi o rozkład sympatii, to niech świadczy o tym sam fakt, że gdy wiece poparcia w Damaszku organizowali zwolennicy Asada, to musieli zwozić ludzi spoza stolicy. Tak więc same poparcie dla reżimu w Damaszku jest małe, ale praktyczne uzewnętrznianie tego jest utrudnione gęstą obecnością sił bezpieczeństwa.

WP: Czego oczekują Syryjczycy od Zachodu i społeczności międzynarodowej?

- Konsensusem jest to, że powinna być pomoc militarna dla opozycji, w sensie uzbrojenia dla WAS i stworzenia korytarzy humanitarnych i bezpiecznych stref dla ludności cywilnej. To będzie mocny sygnał, że nie ma już odwrotu, że Zachód opowiedział się za opozycją, a przeciwko reżimowi, i obstawia jego upadek. Wtedy nastąpią masowe dezercje z tych 100 tys. pozostałych żołnierzy. To, plus broń, którą Zachód dostarczy, spowoduje, że wydarzenia potoczą się błyskawicznie i reżim upadnie. To jest ten scenariusz, który byśmy chcieli, ale jesteśmy realistami i zdajemy sobie sprawę, że szybko on się nie spełni.

WP: Czyli nie ma zgody na militarną interwencję podobną do tej, jaka miała miejsce w Libii?

- Nie ma, choć część Syryjczyków tego by chciała. Nie ma jednak z praktycznych względów. Przede wszystkim, i to podkreślają nawet niezależne źródła zachodnie, wiązałoby to się z dużą ilością ofiar wśród cywilów i wśród wojskowych. Tak jak powiedziałem, cztery dywizje wspierają reżim, i jeżeli już uderzać, to w te cztery jednostki, ale Asad zaangażowałby szersze siły i naprawdę ofiary trzeba by było liczyć w dziesiątkach tysięcy. Póki co według naszych statystyk od początku rewolucji zginęło 16 tys. osób. W pierwszych dwóch-trzech dniach wojny zginęłoby dwa razy tyle. Z tego punktu widzenia większość nie chce interwencji. Natomiast to nie jest tak, że nie chcemy jej z jakichś przyczyn ideologicznych, aczkolwiek też się pojawiają takie argumenty, że nie wpuścimy obcego wojska, żebyśmy nie mieli drugiego Iraku. Ale większość podyktowana jest praktycznymi względami.

Rozmawiał Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)