Syryjscy uchodźcy otworzyli nowy lokal. "Wierzymy, że nikt nas nie zaatakuje"
"Chcemy zaprosić wszystkich do naszej restauracji HOMS, żeby spróbowali naszej kuchni. Wiemy, co ludzie myślą o nas, Syryjczykach, ale jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy lubią innych. U nas jest tak: jeśli kogoś lubisz, to zapraszasz go do siebie. To właśnie chcemy robić" - ogłosili w miniony wtorek bracia Tony i Muhannad Salloum, którzy, mimo ostatnich ataków na cudzoziemców, otworzyli lokal we Wrocławiu.
05.01.2017 | aktual.: 05.01.2017 18:46
Jeszcze półtora roku temu obaj mieszkali w Homs, trzecim co do wielkości mieście w Syrii, położonym na granicy z Libanem, które, jako jedno z pierwszych, zostało doszczętnie zniszczone przez ISIS. W Polsce znaleźli się dzięki biznesmenowi z Oławy. - To był lipiec 2015 roku. Powiedziałem żonie, że musimy przyjąć do siebie uchodźcę. Wtedy jeszcze prawie nikt o nich nie wiedział. Wówczas wydawało nam się, że Polska jest niezwykle gościnnym krajem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Wilgosz.
"Nie jestem Brucem Wszechmogącym"
Najpierw Tomasz przyjął do siebie Muhannada z rodzicami. Dwa tygodnie później, "rzutem na taśmę", zdecydował się gościć kolejną trójkę: Tony'ego z żoną i z dzieckiem, którzy najpierw trafili do Ciechanowa. - Bracia tak bardzo chcieli być razem, że zdecydowaliśmy z żoną, że im pomożemy - opowiada Tomasz Wilgosz. - Nie jestem Brucem Wszechmogącym. Robię po prostu to, co uważam za słuszne. Jeżeli mogę pomóc - pomagam. Chciałbym móc zrobić dla nich jeszcze więcej - dodaje.
Bracia Tony i Muhannad, mimo że są wykształceni, od razu po przyjeździe do Oławy rozpoczęli pracę w jednej z miejscowych fabryk. Tak zarabiali na swoje utrzymanie i lokal, o którym myśleli od początku pobytu w Polsce. Nie unosili się honorem. - Bardzo szybko obudziła się w nich odpowiedzialność. Jesteśmy tu, mieszkamy, więc musimy na siebie zapracować i podporządkować się polskim zwyczajom - wspomina Tomasz.
Nie widać po nich przygnębienia i smutku. Zdarzają się jednak chwile, kiedy na moment stają się nieobecni. Wtedy bardzo szybko próbują ukryć swoje rozdarcie i tęsknotę za krajem. Ponieważ są niezwykle honorowi, nigdy nie proszą Tomasza o pieniądze. - Sam muszę wyciągać od nich informacje o tym, w czym jeszcze mogę im pomóc. Widzę, że starają się ogarnąć wszystko sami, bo nie chcą nikogo absorbować. Nie użalają się nad sobą i swoją sytuacją, nie domagają się współczucia. Nie usłyszysz od nich: pomóż nam, bo jesteśmy pokrzywdzeni - przyznaje biznesmen.
"Wierzymy, że nic złego się nie stanie"
Tony i Muhannad mają dostęp do Internetu i dobrze wiedzą, jakie nastroje panują wśród Polaków. Śledzą konsekwencje każdego kolejnego ataku na lokal prowadzony przez cudzoziemców. A takich jest coraz więcej. Dlaczego więc zdecydowali się na otwarcie restauracji? To jedyny biznes, w którym nieznajomość języka nie staje się barierą nie do pokonania.
To wcale nie znaczy, że Tony i Muhannad polskiego uczyć się nie chcą. By przełamać barierę językową, dwa razy w tygodniu chodzą na intensywny, przyspieszony kurs języka polskiego. Póki co, by zrozumieli, trzeba do nich mówić powoli, prostymi słowami, ale, jak zaznacza Tomasz, bardzo szybko robią postępy. Mają nadzieję, że dzięki temu będą mieli większy kontakt z Polakami.
W minioną środę grupa mężczyzn spaliła wrocławski lokal prowadzony przez Egipcjanina. Na pytanie Wirtualnej Polski, czy nie boją się, że ich restauracja, i oni sami, zostaną w podobny sposób zaatakowani, zgodnie odpowiadają: - Wierzymy, że nic złego nam się nie stanie i nikt nas nie zaatakuje. Oczywiście, że towarzyszy nam lęk, ale nie na tyle wielki, byśmy z restauracji zrezygnowali.
"Dziś idę na kebaba"
- Jestem zawiedziony naszym społeczeństwem. Głupio mi za tych wszystkich ludzi, którzy są negatywnie, czy nawet agresywnie nastawieni do uchodźców. To normalni ludzie, jak każdy z nas - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz.
Do Tony'ego i Muhannada zaczęli przychodzić klienci, którzy nigdy wcześniej nie pojawiali się w lokalu. - Przyszli tu po to, by, w odpowiedzi na atak na bar Egipcjanina, zamanifestować swoje wsparcie - tłumaczy Tomasz. Mówi też, że coraz więcej ludzi dołącza do umownej akcji "dziś idę na kebaba". W ten sposób chcą wyrazić swoją akceptację dla pobytu cudzoziemców w Polsce.
- Ja sam, by wyrazić własną akceptację, na obiad będę teraz od czasu do czasu wpadał do Tony'ego i Muhannada - przyznaje Tomasz. Na pytanie, czy gdyby półtora roku temu panowała w stosunku do uchodźców podobna atmosfera, podjąłby inną decyzję o przyjęciu Syryjczyków, odpowiada: - Przyjąłbym ich jeszcze więcej. Na złość wszystkim tym, którzy są przeciwni. Jestem zawiedziony naszym społeczeństwem. Głupio mi za tych wszystkich ludzi, którzy są negatywnie, a nawet agresywnie nastawieni do uchodźców.