Syn Piotra S. o akcie samospalenia ojca. "Nie mogę znieść, że się go obraża"
- Nie mogę znieść tego, że po tym wszystkim, co powiedzieliśmy publicznie, obraża się mojego ojca, nie mając bladego pojęcia o jego sylwetce - powiedział syn Piotra S. - mężczyzny, który dokonał samospalenia w Warszawie. Tłumaczy, że czyn jego taty nie miał na celu wprowadzenia większych podziałów.
Piotr S., który podpalił się w centrum Warszawy, zmarł w szpitalu. Do tragedii doszło 19 października, na placu Defilad.
- Mój ojciec był członkiem stowarzyszenia MENSA, był człowiekiem niezwykle inteligentnym i wszyscy ci, którzy uważają, że mógł być w jakikolwiek sposób zmanipulowany, mówienie czegoś takiego publicznie - to jest po prostu kpina - powiedział w rozmowie z Polsat News pan Krzysztof.
Mówił też, że czyn jego taty nawet nie był aktem politycznym, tylko obywatelskim i wszyscy, którzy próbują go odczytać inaczej, są w dużym błędzie.
Przekonywał, że to jego ojciec raczej wpływał na ludzi dookoła, a nie odwrotnie - choć w bardzo delikatny sposób.
"Był taki jak zawsze"
Podkreślił także, że nikt z rodziny nie spodziewał się, że może dojść do takiej tragedii, nic na to nie wskazywało. - Był taki jak zawsze, chodził na siłownię, planował, jakie dynie posadzi z mamą na wiosnę - opowiadał pan Krzysztof.
Mówił, że jego ojciec "był rozważną i spokojną osobą".
- Natomiast teraz już wiemy, że myślał już o tym od bardzo dawna. Planował swój czyn w zasadzie od wiosny - przyznał. - Widocznie stwierdził, że inaczej się nie da - dodał.
Pan Krzysztof mimo wszystko nie może pogodzić się z czynem ojca.
Mówił też, że pojawiają się zarzuty, że to było z jakiś względów osobistych. - Nie, to było bardzo dobrze przemyślane - powiedział.
Oblał się nieznaną substancją i podpalił
Mężczyzna zmarł po 10 dniach pobytu w szpitalu. O śmierci mężczyzny poinformowała redakcja Oko.press, powołując się na jego rodzinę.
54-letni mężczyzna oblał się nieustaloną substancją i podpalił. Na miejsce zostali wezwani strażacy i karetka pogotowia, która przewiozła go do szpitala.
Mężczyzna w chwili przekazania go medykom był nieprzytomny, ale żył. Jego stan był bardzo ciężki. Z nieoficjalnych informacji wynikało, że ma poparzone 60 proc. powierzchni ciała.
Zanim Piotr S. podpalił się siedział przez kilka godzin na pl. Defilad. Tak wynika z zapisu kamer monitoringu. - Nikogo nie zagadywał. Miał ze sobą torbę i dwa nieduże baniaki. W pewnym momencie wstał, rozrzucił kartki. Oblał się płynem z baniaków i podpalił. Pracownicy obsługi parkingu ugasili go w kilkanaście sekund - opowiadał "Gazecie Wyborczej" pracownik PKiN, który oglądał nagranie z monitoringu.
Piotr S. zostawił też list, w którym zawarł swój manifest przeciwko obecnej władzy. "PiS ma moją krew na swoich rękach" - napisał 54-latek.