Sylwia Pusz: Unia nie zdominuje polskiej odrębności
- Nawet w wyklinanym przez eurosceptyków Traktacie Lizbońskim nie ma mowy do zdominowaniu przez Unię polskiej odrębności i samodzielności - powiedziała Wirtualnej Polsce Sylwia Pusz, liderka eurowyborczych list PdP CentroLewicy w Poznaniu.
25.05.2009 | aktual.: 25.05.2009 13:35
WP: Andrzej Kędzierawski: Co jako europosłanka zamierza Pani zrobić dla Polski?
Sylwia Pusz: Jednym z najważniejszych zadań będzie wypracowanie nowej perspektywy budżetowej w taki sposób, by Polska otrzymała po roku 2013 jak najwięcej środków pomocowych na modernizację kraju i szeroko pojętą edukację oraz by utrzymać wspólną politykę rolną. Nie będzie to sprawa łatwa, bo w Unii są teraz Bułgaria i Rumunia, kraje biedniejsze niż Polska. Wspólna polityka rolna również ma swoich krytyków, lub zwolenników ograniczenia dopłat bezpośrednich dla rolników, co nie leży w naszym interesie. Konieczne jest także wypracowanie w Parlamencie Europejskim nowych zasad rządzących udzielaniem pomocy publicznej, bo ostatnie miesiące pokazały, że obecne zasady powodują nierówne traktowanie branż (np. dużo łagodniej traktowano banki, a dużo ostrzej stocznie) i krajowych gospodarek (inaczej potraktowano stocznie w Niemczech, a inaczej w Polsce). Ważne jest działanie, także to kuluarowe na rzecz zdobywania sympatii i poparcia dla stanowiska Polski w polityce międzynarodowej Unii oraz bardziej przyziemnych
sprawach. Mówiąc wprost, eurodeputowani powinni wszelkimi metodami wspierać projekty modernizacyjne realizowane w regionach, które reprezentują, czyli w moim wypadku w Wielkopolsce.
WP: Na jakim poziomie zna Pani język angielski oraz czy zna Pani inne obce języki?
- Znam angielski, którym swobodnie się posługuję, podczas pełnienia przeze mnie funkcji posła obserwatora intensywnie szkoliłam francuski i niemiecki, ale od trzech lat w mojej pracy zawodowej ich nie używam. Przebywanie w tyglu Europy pozwala szybko odświeżyć sobie ich znajomość.
WP: Jakie jest Pani doświadczenie w polityce, w polityce europejskiej oraz w pracy w międzynarodowych instytucjach?
- Działalnością polityczną zajmuję się już ponad 13 lat. W latach 1997-2005 byłam posłem na Sejm RP. Przez te wszystkie lata pracowałam w sejmowej komisji integracji europejskiej, a po wejściu Polski do Unii komisji europejskiej. Przez te osiem lat zajmowałam się dostosowywaniem polskiego prawa do prawa Unii Europejskiej, byłam również przewodniczącą sejmowej podkomisji ds. informowania społeczeństwa o przystąpieniu Polski do UE. Prowadziłam w związku z tym wiele przedsięwzięć mających na celu tłumaczenie korzyści i zagrożeń wynikających z członkostwa. W Wielkopolsce np. organizowałam akcję „Pogadajmy o Unii” z politykami wszystkich opcji, sportowcami, ludźmi kultury. Dla młodzieży szkół średnich konkurs pod patronatem Premiera „Europa moich marzeń”. Integracja Polski z Unią była priorytetem mojej pracy poselskiej. Dlatego byłam także posłem – obserwatorem do Parlamentu Europejskiego, zanim mogli tam zasiąść deputowani wybrani w ostatnich wyborach. W marcu 2004 r., wraz grupą posłów i senatorów z Markiem
Borowskim na czele, odeszłam z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, by utworzyć nową partię lewicową na polskiej scenie politycznej – Socjaldemokrację Polską. Obecnie jestem wiceprzewodniczącą SdPL, a także pełnię funkcję przewodniczącej Zarządu Wojewódzkiego SdPL w Wielkopolsce. Od 2006 r. jestem radną Sejmiku Województwa Wielkopolskiego.
WP: Czy któreś z unijnych praw, dyrektyw, ustaw bądź projektów ustaw mogą zagrażać Polsce? Jeśli tak, to jakie?
- Pytanie jest źle postawione. Po pierwsze dyrektywy i inne regulacje unijne mogą służyć dobrze bądź źle całej Unii. Przykładem projektu takiej złej regulacji był pomysł umożliwienia operatorom na odłączanie użytkowników od internetu i ograniczanie im dostępu do jego zawartości. Przykładem dobrze służących regulacji jest wypracowywana w Parlamencie Europejskim koncepcja wprowadzenia obowiązkowych urlopów tacierzyńskich. Usankcjonowane urlopy tacierzyńskie mają spowodować nie tylko możliwość przebywania ojców z nowo narodzonymi pociechami, ale również wyeliminować dyskryminacyjne podejście przy zatrudnianiu młodych kobiet, które nadal za często muszą tłumaczyć się na rozmowie kwalifikacyjnej z tego, że będą w ciąży, będą matkami. To, że możemy rozmawiać taniej przez komórki za granicą, że mamy niższe stawki podatków pośrednich na niektóre towary i można wymieniać wiele jeszcze podobnych rozwiązań służących ochronie nas konsumentów i naszego zdrowia przed wprowadzaniem na europejskie rynki podejrzanych leków
czy żywności. W Polsce mamy nie tyle nadmiar, co deficyt europejskiego prawa. Przykładem dyrektywa MiFID dotycząca funkcjonowania rynków i usług finansowych. Przez pięć lat członkostwa nie byliśmy w stanie wdrożyć tej dyrektywy do polskiego prawa i efekt był taki, że mamy problem z opcjami walutowymi. Dlatego pytanie powinno brzmieć raczej, czy istnieją regulacje, których wprowadzenie może pomóc Polsce? Są i dyrektywa MiFID jest tego najlepszym przykładem. Podobnie jest z Kartą Praw Podstawowych, dającą gwarancje bezpieczeństwa socjalnego i ochrony przed dyskryminacją, a wciąż nie przyjętą w pełni przez Polskę.
WP: Gdzie jest granica ingerencji prawa unijnego w polskie prawo krajowe? Jaki powinien być prymat tych praw?
- Granica przebiega tam, gdzie unijne prawo zmuszałoby nas do odrzucenia własnej tożsamości i wpływu na swoje sprawy. W chwili obecnej nie ma takiego zagrożenia i nie wyobrażam sobie, by kiedykolwiek miało się pojawić, bo przecież unijne prawo stanowimy także my. Warto podkreślić, że zgodnie z Traktatem Lizbońskim obowiązywać będzie zasada kompetencji powierzonych, czyli UE jest właściwa tylko w tych dziedzinach, w których państwa członkowskie udzieliły jej kompetencji, Traktat uznaje też prawo do wystąpienia z Unii wszystkich państw członkowskich, które by sobie tego życzyły. Oznacza to, że nawet w wyklinanym przez eurosceptyków Traktacie Lizbońskim nie ma mowy do zdominowaniu przez Unię polskiej odrębności i samodzielności.
WP: Czy Polska powinna walczyć w UE o pielęgnowanie chrześcijańskich korzeni Europy? Jeśli tak, to w jakiej mierze i w jaki sposób?
- Polska powinna pielęgnować własną tradycję, historię i tożsamość. Nie da się zaprzeczyć, że mają one korzenie m.in. w wartościach chrześcijańskich, ale także oświeceniowych, jak choćby Konstytucja 3 Maja. Dlatego powinniśmy przyjąć, by Unia miała charakter świecki, oparty o prawa człowieka. Wtedy każda tradycja, każde wartości będą mogły bez obaw istnieć obok siebie. Nie potrzeba nam walki, tylko szacunku i zdrowego rozsądku. Błędem byłoby narzucać chrześcijański punkt widzenia jako jedyny słuszny, ale usuwanie choinek, czy nakaz nazywania Bożego Narodzenia Gwiazdką to także błąd.
WP: Czy wciąż istnieje podział na tzw. nową i starą Unię? Jeśli tak, to gdzie jest on widoczny?
- Niestety, istnieje taki podział. Gospodarka starej piętnastki jest silniejsza i lepiej zintegrowana niż nowych członków Unii. Kraje Eurolandu mają wspólną walutę, politykę monetarną. To powoduje ciągłą pokusę stworzenia Unii dwóch prędkości, o czym mogliśmy przekonać się choćby w czasie prac nad Traktatem Lizbońskim. W wymiarze bardziej przyziemnym ta różnica objawiła się choćby w zapędach izolacjonistycznych Francji, gdy prezydent Sarkozy beształ szefów koncernów samochodowych za przenoszenie produkcji do Czech. W życiu nie przyszłoby mu do głowy, by besztać francuskie firmy za produkcję w Niemczech, czy Hiszpanii. Dlatego musimy dążyć do większej integracji wewnątrz całej Unii. Właśnie integracja, a nie izolacja jest najlepszym środkiem na zatarcie różnic stara – nowa Unia. Każdy, kto tak jak PiS chciałby hamować proces integracji w rzeczywistości szkodzi Polsce i samej Unii.
WP: Jaka powinna być polityka UE wobec Rosji? Czy możliwe jest uniezależnienie się od Rosji jako dostawcy potrzebnych Europie surowców?
- Powinna być to polityka partnerska w relacjach Unia – Rosja i polityka jeden za wszystkich, wszyscy za jednego wewnątrz Unii. Od dawna Rosja stara się prowadzić politykę w sposób wybiórczy, traktując z poszczególnymi krajami, a nie całą Unią. Widoczne jest to w szczególności w relacjach Rosji z Niemcami, Włochami, czy Francją. Rolą Polski jest przestrzegać i dbać o to, by Unia prowadziła z Rosją jednolitą politykę. Jest to szczególnie ważne nie tylko dla Polski (co udowodniła sprawa embarga na produkty mięsne), ale także dla naszych sąsiadów z Państw Bałtyckich. Unia nie może zgodzić się na przyjęcie rosyjskiej optyki w sprawie Ukrainy, czyli traktowanie naszego sąsiada jako skazanego na bliskie relacje jedynie z Rosją. Partnerskie relacje oznaczają wzajemne uznanie dla swoich interesów. Rosja i Unia potrzebują siebie. Rosja ma surowce, Unia potrzebuje energii. Rosja musi przyjąć do wiadomości, że Unia nie może pozwolić sobie na uzależnienie się od jednego kierunku dostaw energii i że działanie na rzecz
alternatywnych dostaw nie jest działaniem wymierzonym w nią, ale racjonalnym zapewnieniem sobie bezpieczeństwa. Trudno wyobrazić sobie, by 100% dostaw ropy i gazu docierało do Unii spoza Rosji, ale należy działać, by państwa UE mogły poradzić sobie, jeśli z jakichś przyczyn Rosja nie będzie w stanie wywiązać się z dostaw surowców energetycznych.
WP: Czy Turcja powinna zostać członkiem UE? Jaki powinien być klucz przyjmowania nowych państw członkowskich?
- Odpowiedź na to pytanie, to jednocześnie próba rozstrzygnięcia dylematu, jakiej Unii będziemy chcieli i o jaką będziemy walczyli jako Polacy? Jeżeli ma to być luźny związek ekonomiczny państw, to pewnie już dzisiaj Turcja powinna być członkiem UE. Zwłaszcza, że pierwsze obietnice członkostwa pochodzą jeszcze z 1968 r. Jeżeli jednak chcemy Europy solidarnej, współpracującej nie tylko gospodarczo, ale na wielu płaszczyznach, pogłębionej, zróżnicowanej kulturowo i religijnie to Turcja i UE ma wielkie wyzwanie przed sobą i trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Turcja, by została przyjęta do Unii Europejskiej musi spełniać standardy UE przede wszystkim w obszarze praw człowieka, a tak dzisiaj nie jest. Ważne jest także podniesienie standardu życia obywateli Turcji, bo tak ogromne rozszerzenie nie ma sensu, jeśli zachwiałoby stabilnością ekonomiczną kontynentu, a tak byłoby obecnie. Klucz jaki obowiązuje przy przyjmowaniu nowych członków jest dobry. Sprawdził się zarówno po przyjęciu Polski, Czech i Węgier,
jak i ostatnio Rumunii i Bułgarii.
WP: Jakie jest Pani stanowisko w sprawie uprawy i sprzedaży produktów GMO?
- Generalnie produkty modyfikowane genetycznie nie stanowią dla mnie zła samego w sobie. Jednak modyfikowana genetycznie żywność powinna być traktowana ze szczególną ostrożnością, ponieważ nie znamy jeszcze długofalowych skutków jej spożywania. Kolejną sprawą jest fakt, że Unia i tak posiada nadprodukcję żywności. Mleko jest tańsze od wody, co doskonale ilustruje ten fakt. Dlatego utrzymanie restrykcji wobec GMO na trenie Unii uważam za zasadne, tym bardziej, że uwolnienie rynku dla GMO oznacza napływ do Unii żywności z USA, także dotowanej, a nie np. z państw trzeciego świata.
WP: W jakich komisjach europarlamentu chciałaby Pani pracować i dlaczego?
- Ze względu na zadania, jakie sobie wyznaczam jako poseł do europarlamentu priorytetem jest dla mnie praca w Komisji Rozwoju Regionalnego. Konieczne jest bowiem z jednej strony dbanie o to, by Unia wspierała rozwój regionów, ale także o to, by to wsparcie było łatwiejsze do pozyskania przez biedniejsze gminy i małe przedsiębiorstwa czy firmy rodzinne... Obecnie mamy sytuację w której na duże projekty stać jedynie bogate samorządy i dobrze funkcjonujące firmy, a biedne nie mają wkładu własnego, by korzystać z funduszy europejskich. Konieczne są regulacje pozwalające na szybką modernizację właśnie tam, gdzie brakuje na nią środków własnych. Z racji swojej wieloletniej działalności i doświadczenia kolejnym obszarem aktywności w PE będą prawa kobiet, a przede wszystkim wyrównywanie ich szans na rynku pracy i dostęp do tego rynku. Nie mogę pojąć, jak kolejny rząd mógł zaniechać starań o uznawanie kwalifikacji polskich pielęgniarek i położnych w UE. To trzeba załatwić do końca i skutecznie. Dlatego kolejną
komisją, w której chciałabym pracować jest komisja Praw Kobiet i Równouprawnienia. Wreszcie trzecią komisją jest komisja Petycji. Byłaby to wielkopolska ciągłość pracy w tej komisji, ponieważ jej szefem w tej kadencji był Marcin Libicki. Choć znacznie różnimy się poglądami, doceniam jego pracę. Komisja Petycji jest również miejscem, w którym możliwe staje się reagowanie na bieżące problemy i kreowanie działań parlamentu.