Świąteczne biadolenie - felieton WP
Zbliżają się święta, najwyższy więc już czas, by zacząć biadolenie na temat tego, że komercjalizacja, że zagonienie, skażenie świątecznej atmosfery i wciskanie reklamowego kitu. Bez tego rytualnego biadolenia święta nie byłyby świętami. Zapraszam.
Co roku o tej porze różne autorytety przypominają nam o tym, abyśmy pamiętali o właściwej oprawie świąt: ma być wigilijna wieczerza z tradycyjnymi potrawami, opłatek, kolędy i.... cała rodzina. Dzisiejszy świat nie utrudnia, a właściwie wręcz ułatwia, dotarcie do tych świątecznych atrybutów. Opłatek dorzuci jako gratis weekendowa prasa. Obok opłatka znajdzie się też płyta „The best of kolędy”, więc i ten problem odpada (zresztą kolęd tyle słychać w reklamach i centrach handlowych, że coś z tego musiało wpaść w ucho). Gorzej jest z wigilijnymi potrawami, ale zagonieni zawsze mogą wyszukać jakiś bożonarodzeniowy catering (wysokokalorycznego i niesmacznego karpia zastąpi się superświąteczną pizzą i ho-ho-ho-ho-ho-ca-colą, która tak wspaniale ocala magię świąt). Nie da się jednak ukryć, że prawdziwym problemem dla współczesnego człowieka jest... rodzina.
No bo tak: kiedyś dziadkowie gromadzili w swoim wielkim domu wszystkie dzieci i wnuki wraz z przyległościami. Izba pękała w szwach, stół się uginał, wieszaki łamały, nie bardzo było czym oddychać, a dzielenie opłatkiem trwało godzinami, ale byli wszyscy. Do tego ideału nie ma już powrotu, co dla wielu jest przyczyną frustracji. A dla pozostałych - źródłem ulgi.
Przede wszystkim zgromadzenie „całej rodziny” wiąże się z tym, że jakaś inna rodzina cała się nie zbierze. Różne rodziny mają swoje części wspólne, którymi z reguły dość ciężko się podzielić. Czyjś zięć jest z reguły też czyimś synem. W tradycyjnych kulturach specjalne tradycje tradycyjnie regulują kwestię tego, do której rodziny trafia się po ślubie. Trudno sobie jednak to wyobrazić w dzisiejszych spartneryzowanych czasach. Żadna współczesna żona nie uznaje się bardziej za część rodziny męża niż swojej rodziny. Tego by jeszcze brakowało. Czasy wymiany kobiet minęły bezpowrotnie. A wraz z nimi przejrzystość rodzinnych relacji.
Oczywiście można ganiać od rodziny do rodziny (i tak się zazwyczaj dzieje), ale wtedy pojawiają się nowe problemy. Bo skoro my ganiamy, i szwagrostwo ganiają, i wujostwo, i dziadkowie, to wigilijny grafik staje się niebezpiecznie napięty. Ciotka Agnieszka: 15:20-17:15, Wujek Staszek: 16:30-18:00, Kuzynka Leoncia: 17:25-19:10. Wychodzi na to, że opłatek będzie nie tylko łamany, ale również przerywany. Tylko ze Zwadowskimi nie ma problemu, bo jak zwykle przyjdą przed 15 i będą siedzieć do północy i nawet nie zauważą, że już sprzątamy ze stołu i trzeba ich będzie jakoś dyskretnie wyprosić.
Kolejny problem jest właśnie ze Zwadowskimi. Bo właściwie to żadna rodzina. Ani brat, ani swat, ani nawet cioteczny wnuczek. Po prostu matka przyszywanej siostry starego Zwadowskiego była kiedyś kochanką kuzyna babci. Ot i pokrewieństwo. Kiedyś było inaczej. Kiedyś było jaśniej. A teraz te rozwody, panie, nieformalne związki, nieślubne dzieci, chłopaki córek, dziewczyny synów, single jakieś, duble, triple. Gdzie się kończy, a gdzie zaczyna taka współczesna rodzina?
No i wreszcie najgorsze: Halinka przyjechała z Londynu na święta ze swoim nowym chłopakiem i się okazało, że to Murzyn. Babcia to jeszcze jakoś przeżyje, bo lubi Louisa Armstronga, ale dziadek? Choć to i tak lepiej niż u Królikowskich, bo tam ze swoim nowym chłopakiem przyjdzie ich kuzyn. Jak się z takim opłatkiem dzielić, żeby się tym... seksualizmem nie zarazić?
Właściwie to dobrze, że te świąteczne promocje w sklepach zaczynają się już na początku listopada, bo jeśli cały Adwent spędza się na rodzinnych przepychankach i na ustalaniu, kto w tym roku przygotowuje Wigilię i kto w związku z tym na pewno, ale to na pewno nie zamierza się na niej pojawić, to na zakupy mogłoby tego czasu zabraknąć.
Wydaje się, że w tym splocie skomplikowanych sytuacji najlepszym rozwiązaniem jest wyjazd. Decyduje się na niego w okresie świątecznym coraz więcej Polaków, co jeszcze kilka lat temu było zupełnie nie do pomyślenia. Urwać się jak najdalej od tej kapusty, tej brei, tej kutii. Jakieś Alpy, Azory, czy Australia. O tak. A na wigilijnym stole coraz mniej pełnych talerzy, a coraz więcej tych pustych, dla nieobecnych, dla niespodziewanych gości. Przy czym najładniejszy talerz, najbliżej tych najlepszych potraw, u samego szczytu stołu przygotowany jest dla Kamila Durczoka. I czy każdy w tej naszej rodzinie nie mógłby być taki fajny jak pan Kamil?
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska