Świadkowie w procesie Grudnia '70 nie wiedzą, kto kazał strzelać
Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował proces w sprawie wydarzeń Grudnia'70. Dwóch zeznających świadków, byłych żołnierzy, Krzysztof Sz. i Mieczysław B., nie potrafiło powiedzieć, kto wydał polecenie użycia broni w czasie wydarzeń na Wybrzeżu.
06.04.2006 | aktual.: 06.04.2006 16:40
Na rozprawę stawił się gen. Wojciech Jaruzelski, oskarżony - jako ówczesny szef MON - o sprawstwo kierownicze masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 r.
Krzysztof Sz. zeznał, że przybył na miejsce zajść w Stoczni Gdańskiej po ich zakończeniu, nie widział skutków użycia broni - zwłok ani rannych osób. Dodał, że z tego co wie, żołnierze oddali strzały ostrzegawcze w powietrze, a potem, gdy mimo wezwań protestujący nie zatrzymali się, strzelali w bruk. Powiedział, że nie wie, gdzie na najwyższych szczeblach władzy zapadły decyzje o użyciu broni, kto je wydał i przekazał do wykonania.
Wiedzy takiej nie miał także Mieczysław B., który w grudniu 1970 dowodził pułkiem skierowanym do działań w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni. Powiedział, że jego żołnierze nie uczestniczyli w wydarzeniach mających tam miejsce. Większość z nich, jak wyjaśnił, stacjonowała na skwerze im. Tadeusza Kościuszki jako odwód i nie zostali użyci w akcji.
Sąd odczytywał w czwartek zeznania dwóch nieżyjących już świadków - służących w milicji i wojsku. Były milicjant Lech W. opisywał zajścia, w których uczestniczył w Gdańsku. Zeznał, że brał tam udział w starciach przed urzędem miejskim; miał broń, ale - jego zdaniem, jej użycie było "niecelowe, bo tłum był agresywny i za oddanie strzału można było nie wyjść żywym". Lech W. zeznał również, że był później w Gdyni, ale nie widział zajść, a jedynie krew na chodnikach. Następnie był w Elblągu, ale tam "był to tylko pokaz siły, bo nawet nie wysiadali z samochodu".
Sąd odczytał również zeznania, pełniącego w grudniu 1970 r. służbę w wojsku Władysława P., który był w czasie zajść w Gdańsku. Opisywał on, że słyszał o strzelaninie, nie wie jednak jak do niej doszło i kto dał rozkaz użycia broni. Zeznał, iż jeden z przełożonych powiedział do żołnierzy, że "za niewykonanie rozkazu grozi sąd polowy i kulka w łeb, a następnie oznajmił im, że właściwie kulka w łeb bez sądu". W jego ocenie, na miejscu wydarzeń jeździło wiele karetek. Dodał, że słyszał, że milicja utrudniała im dojazd do rannych.
12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych.
W PRL nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za wydarzenia Grudnia '70. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. Od 1990 r. Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku prowadziła śledztwo. W 1995 r. skierowała do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku akt oskarżenia przeciw 12 osobom, w tym Jaruzelskiemu, Stanisławowi Kociołkowi, gen. Tadeuszowi Tuczapskiemu oraz dowódcom jednostek wojska tłumiących protest. Wszystkim zarzucono "sprawstwo kierownicze" masakry, zagrożone karą dożywocia. Żaden z oskarżonych nie zgadzał się z zarzutami.
Pierwszy raz sąd w Gdańsku zebrał się w marcu 1996 r., jednak proces długo nie mógł ruszyć z powodów formalnych. M.in. na rozprawy nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i podeszłym wiekiem. W 1999 r. proces przeniesiono do Warszawy. Tu proces Jaruzelskiego i sześciu już tylko pozostałych oskarżonych ruszył w październiku 2001 r.
Jaruzelski mówił, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności".
W zeszłym roku sąd nie zgodził się z wnioskiem prokuratora, by przed sądem - zamiast tysiąca - przesłuchać tylko ok. 150 najważniejszych świadków.