Nie wiem, dlaczego tylko ja z całej wsi chodzę na groby. Mówię ludziom: "chodźmy". A oni: "dlaczego mam iść, skoro tam nie jest pochowany nikt, kogo znam?". Tam też nie ma mojej rodziny, ale to są bliscy mi ludzie. Namawiam: "pomódlcie się chociaż za nich". Słyszę: "modlę się za swoich, nie za ludzi, których nie znam". Skoro nikt nie chce, pójdę sama, ale pójdę.
Żaneta Gotowalska, Wirtualna Polska: Tęskni pani za domem, gdy wyjeżdża pani z Ukrainy?
Ołeksandra Wasiejko*: Bardzo. Teraz, kiedy jestem w Polsce, tęsknię za moim domem. Moja krowa będzie niedługo rodzić. Muszę być na miejscu, bo nikt sobie nie poradzi tak jak ja. Całe życie pasłam krowy. Moja krowa jest moją przyjaciółką, najlepszą koleżanką. Ma 22 lata. Krowy mogą żyć jeszcze więcej, ale ludzie chcą oddawać je na mięso.
A moja krowa karmi nas wszystkich. Dla mnie jednej jest go za dużo, więc sprzedaję jej mleko. Do tego mam dwa stare psy, piątkę szczeniąt i dziesięć kotów. Ja nie dojadam, a dla psów i kotów zawsze mam jedzenie. Nigdy nie wyrzucę żadnego zwierzęcia, tak jak często robią to ludzie. Mówię do suczki: Biełoczka, ja ciebie nigdy nie wygonię; tyle, ile będę żyć, tyle i ty będziesz przy mnie. A ludziom mówię: jeżeli nienawidzicie zwierząt, nienawidzicie też ludzi.
Słyszę pani sprzeciw wobec nienawiści i nie dziwi mnie, że odwiedza pani groby ofiar rzezi wołyńskiej.
Modlę się za wszystkich. Za Polskę, Ukrainę. Żeby Pan Bóg nas nie dzielił, żebyśmy żyli zgodnie. Od piątego roku życia chodzę na polskie groby.
Kiedy byłam mała i pasłam krowy, szliśmy aż na Ostrówki, gdzie była polska wieś. Mama zawsze mówiła mi, żebyśmy nie gnali tam krów, bo tam są pochowani ludzie. Na terenie kołchozu był masowy grób. Traktory i kombajny po nim jeździły. Ziemia była orana, kości rozsypywały się na przestrzeni wielu hektarów.
Tylko ja z całej wsi tam chodzę. I moja rodzina, nawet moja 7-letnia prawnuczka.
Dlaczego tylko pani chodzi na polskie groby?
Nie wiem, ale nikt inny nie chce. Mówię do ludzi: "chodźmy". A oni odpowiadają: "dlaczego mam iść, skoro tam nie jest pochowany nikt, kogo znam?". Tam też nie ma mojej rodziny, ale to są bliscy mi ludzie. Namawiam: "pomódlcie się chociaż za nich". Słyszę: "modlę się tylko za swoich, nie robię tego za ludzi, których nie znam". Skoro nikt nie chce, pójdę sama, ale pójdę.
Szczególnie bliskie jest mi miejsce, gdzie był masowy grób kobiet i dzieci. Były tam ekshumacje. Bardzo to przeżywałam, palę tam świeczki i się modlę. Chodzę na cmentarz, rozmawiam z duszami, idę dalej. Ale przede wszystkim chodzę tam, gdzie ludzie umierali. Odwiedzam i dbam o mogiły w lasach. Tam są dusze pomordowanych. Idę tam jak do swoich przyjaciół.
Kiedyś we wsi żartowali ze mnie, że jestem Polką, bo odwiedzam polskie groby. Ostatnio się coś zmieniło, mówią o mnie "o, idzie nasza święta osoba".
Widzi pani zmianę w obchodach rocznicy zbrodni wołyńskiej?
Wyglądają zupełnie inaczej - stoją krzyże, można się modlić.
Kiedyś Polacy tam nie przyjeżdżali, nie było żadnych obchodów. Gdy Polacy już mogli przyjechać, zaczęli dbać o groby, zaczęto o tym mówić. Cmentarz był zaniedbany, a teraz wygląda bardzo dobrze.
Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, bała się pani, że historia sprzed 80 lat może się powtórzyć?
Cały czas się boję, bo wszystko może się zdarzyć. Mieszkam 30 km od Białorusi. Bałam się, że Białorusini będą nas zabijać. Bałam się, że zacznie się od nas, jak przed laty na Wołyniu. Tak się nie stało. Namawiałam rodzinę, by przyjeżdżali do mnie, bo dookoła mojej wioski jest wielki las. Jest gdzie się schować, gdzie uciec. U nas ludzie mówią: może nas nie będą zaczepiać, bo my jesteśmy z Polską. Trzeba wierzyć w Boga, modlić się. Codziennie jestem na kolanach i zwracam się do Boga: Panie Boże, zmiłuj się nad nami, zbaw Polskę, Ukrainę, usłysz mnie.
Umiem rozmawiać z Bogiem. "Ojcze nasz" mówię zawsze po polsku. Zaczynam modlitwę od tego, kim jestem, że jestem z wioski Sokół, podaję dokładny adres i mówię, gdzie aktualnie jestem, żeby Bóg wiedział konkretnie, żeby się nie pomylił. Modlę się za moje zwierzęta. Nigdy się nie zdarzyło, żebym najpierw zjadła, a później zaczęła się modlić. Ludzie mówili mi: "a gdzie tam cię Bóg usłyszy". A jednak usłyszał. Przez 70 lat, codziennie, modliłam się o jedność pomiędzy naszymi narodami.
Bardzo dużo. Mama mnie nauczyła rozmawiać z Bogiem. Była bardzo pobożna, od dzieciństwa. Cała nasza rodzina była bliska Boga. Za każdego trzeba prosić: za koty, psy, krowy, za ludzi, lasy i pola. Modlę się za wszystko, co żyje. Klęczę nawet 20 minut, przepadam wtedy. Zawsze modlę się przy oknie, klękam w swojej chacie. Patrzę kiedyś na niebo, a tam pojawiła się gwiazdka. Błysnęła i zniknęła. Zrozumiałam wtedy, że to Bóg dał znać, że na mnie patrzy i słucha moich modlitw.
Co by pani powiedziała tym, którzy nie odczuwają potrzeby modlitwy, nie mają więzi z Bogiem?
Z Bogiem trzeba rozmawiać. Jeśli czegoś potrzebujemy, trzeba mu o tym powiedzieć. A kto się nie modli, robi bardzo źle. Modlitwa jest potrzebna, Bóg bardzo chce, żeby z nim rozmawiać. On doskonale wie, czego my potrzebujemy. Rozmawiam z Bogiem konkretnie, nie mówię formułek.
Czy nie można zwątpić w istnienie Boga, kiedy dzieją się takie tragedie jak Wołyń czy obecna wojna w Ukrainie?
Kto się trzyma Boga, nigdy nie straci wiary. Jeśli ty pamiętasz o Bogu, on też będzie pamiętał o tobie.
To jak, wierząc, zrozumieć, dlaczego doszło do zbrodni wołyńskiej?
Nie rozumiem, dlaczego tak mogło być między ludźmi. Idę przez wieś i pytam Boga, dlaczego to się stało. Dlaczego tych ludzi już nie ma.
Ludzie żyli ze sobą bardzo dobrze, a tu nagle bandy pojawiły się w lasach i zaczęły zabijać. W Ostrówkach wołyńskich spalili ludzi w szkole. Łowili Polaków, bili i zabijali.
Od redakcji: Na Wołyniu Polacy stanowili 17 proc. mieszkańców. W 1943 roku, w trakcie toczącej się II wojny światowej, część Ukraińców, którzy służyli w formacjach wojskowych tworzonych przez Niemców, uznała, że nadszedł dobry moment, by zawalczyć o niepodległość Ukrainy. Najbardziej radykalna z nacjonalistycznych frakcji – OUN-Bandery – powołała do życia Ukraińską Powstańczą Armię - UPA. Ta zaczęła realizować wymyśloną już w latach 30. XX wieku czystkę etniczną na polskiej ludności Wołynia i Galicji Wschodniej.
Mój tata wiedział, gdzie Polacy się ukrywali. Woził im jedzenie do lasu, jak braciom. Przewoził ich wozem przez Bug. Zawsze mi mówił, żebym pamiętała o miejscach, gdzie Polacy zostali zabici, o ich mogiłach, bo przyjdą takie czasy, gdy Polacy będą szukać swoich rodaków zabitych w lesie. Mówił: wtedy ty im te miejsca pokażesz, a oni będą mogli zabrać ich do siebie na cmentarz.
Kiedy trwała rzeź wołyńska, nie było pani jeszcze na świecie. Co pani tata mówił pani o wydarzeniach na Wołyniu w 1943 roku?
Tata wspominał, że Polacy byli bardzo dobrymi ludźmi. Wszyscy sobie wzajemnie pomagali.
Od redakcji: W ostatnich latach przedwojennych sanacyjne władze II RP zaczęły prowadzić politykę dyskryminującą mniejszości etniczne i narodowe. Mimo drobnych zatargów do 1943 roku społeczności polska i ukraińska na Wołyniu koegzystowały, brak było konfliktu na wielką skalę.
Może dlatego teraz tak dobrze czuję się w Polsce, bo tata mi zawsze mówił, że Polacy to nasi bracia, żebyśmy żyli z nimi dobrze. Mama opowiadała, że jako dziecko z Polakami pasła krowy, bo niedaleko jej rodzinnej wsi była polska wioska. Polacy i Ukraińcy śpiewali razem, mama uczyła mnie polskich piosenek. Kiedy jestem w Polsce, czuję się jak pomiędzy swoimi siostrami i braćmi.
Jak to się stało, że tata przeżył, mimo że pomagał Polakom podczas tamtych wydarzeń?
Chcieli zabić tatę, ale był bardzo mądry i umiał się schować. Wiedział, którędy iść, żeby nic mu się nie stało. Ludzie się bali pomagać Polakom, bo wiedzieli, że za to można zginąć.
A co z resztą rodziny?
Wszystkim się udało przeżyć. Zaraz po wojnie musieli jednak wyjechać z wioski, bo byli prześladowani przez dawnych banderowców, którzy tam mieszkali. Wyjechali aż pod Mikołajów. Wrócili dopiero, jak tamci zostali powsadzani do więzień.
Od redakcji: W latach powojennych duża część banderowców została wyłapana przez NKWD i skazana na śmierć lub więzienie.
Jakie emocje były w was, kiedy wróciliście do siebie?
Dobrze nas przyjęli. Wszyscy się cieszyli, że mój tata wrócił. Wszyscy go bardzo lubili.
Dopóki będzie miała pani siły, będzie pani dbać o wołyńskie mogiły?
Na pewno. Dwie pewne rzeczy to to, że dopóki starczy mi sił, będę miała krowę i będę chodzić na polskie groby.
Skąd pani bierze na to siłę?
Robię wszystko, by nie opaść z sił. Żeby być wesołą. Póki co jakoś mi się udaje. Przy życiu trzyma mnie moja krowa. Daje mi mleko, ser, tak jest zdrowo. Modlę się do Boga, żeby mi dał siły.
Ołeksandra Wasiejko z domu Łukaszko, ukr. Олександра Васейко (ur. 1946) – ukraińska rolniczka ze wsi Sokół na Wołyniu. Od kilkudziesięciu lat opiekuje się miejscami pochówku Polaków pomordowanych podczas rzezi wołyńskiej. Odznaczona za to medalem Virtus et Fraternitas. Jej ojciec, Kałennyk Łukaszko, żył w dobrych relacjach z Polakami, a podczas rzezi unikał kontaktów z Ukraińcami i pomagał trójce ukrywających się Polaków. Kiedy odkrył, że zostali zamordowani, pochował ich. Kiedy Ołeksandra miała 6 lat, ojciec wskazał jej oznaczone przez siebie mogiły. Pomagała polskim archeologom w odnalezieniu grobów Polaków pomordowanych w Woli Ostrowieckiej i Ostrówkach. Główna bohaterka książki reporterskiej Witolda Szabłowskiego "Opowieści z Wołynia" (wyd. Notatnik Reportera).