Strzał w stopę Donalda Tuska. Przekroczył linię
Donald Tusk twierdzi, że w Brukseli działa na rzecz interesów Polski. Po części ma rację. Ale jego wypowiedzi mogą obrócić się przeciwko naszemu krajowi.
10.01.2018 | aktual.: 10.01.2018 13:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kodeks etyki przewodniczącego Rady Europejskiej już w pierwszym punkcie mówi, że "interes publiczny wymaga, aby osoba pełniąca ten urząd postępowała (...) w sposób zgodny z jego powagą i funkcją, a także w wyłącznym interesie Unii."
Donald Tusk najwyraźniej trochę inaczej widzi swoją rolę.
Odpowiadając na pytanie "Tygodnika Powszechnego" o swoją polityczną przyszłość i spekulacje o powrocie do polityki, Tusk stwierdził:
- Bruksela to nie emigracja i nie Sulejówek. Będąc tam i szefując Radzie Europejskiej, działam tak samo na rzecz polskich interesów, jak działałem, kiedy moje miejsce pracy było w Warszawie - powiedział.
To zdanie bardzo dobrze wpisuje się w plany powrotu Tuska do polskiej polityki i ewidentnie skierowane jest do polskiego odbiorcy. Problem w tym, że były premier jednocześnie strzela sobie w ten sposób samobója: podważa swoją pozycję jako przewodniczącego Rady. Ten, według unijnych zasad i norm, powinien być bezstronny, kierować się - jak to zostało ujęte wyżej - wyłącznym interesem Unii.
Oczywiście, to tylko ideał. Prawdziwa bezstronność i poddanie się interesowi całej wspólnoty w praktyce nie jest chyba możliwe. Ale dla funkcjonowania Unii jednak ważne jest by człowiek odpowiedzialny za wypracowywanie kompromisów wśród państw członkowskich - i reprezentujący je na zewnątrz - przynajmniej do tego aspirował, lub stwarzał takie pretensje. Tusk rzecz jasna zdaje sobie z tego sprawę. W innym miejscu tłumaczy tym fakt, że nie mógł wpłynąć na niezgodną ze stanowiskiem Polski ekspertyzę Rady Europejskiej w sprawie Nord Stream 2.
Ale jak pokazuje jego wyżej wymieniona wypowiedź, nie bierze tego całkowicie serio. I przynajmniej u niektórych w Brukseli wywołuje to jawną frustrację. Jak np. wtedy, kiedy Tusk konsekwentnie krytykował mechanizm relokacji migrantów, prezentując tu stanowisko zbieżne z polskim (choć nie tylko). Co ciekawe, mniej irytuje eurokratów jego coraz odważniejsze mieszanie się w polską politykę, z dość oczywistego powodu: polski rząd nie ma zbyt wielu przyjaciół w Europie.
Ale czy ta ostentacyjna dbałość o polski interes przez Tuska rzeczywiście leży w interesie Polski? Sądzę, że nie. I to niekoniecznie z powodu jego krytyki rządu PiS (tu można mieć różne opinie). Przede wszystkim dlatego, że w ten sposób podważa swoją własną pozycję. Przez to, jego zgodne z interesem Polski stanowisko w sprawach dla Polski ważnych - takich jak relokacja, rosyjskie sankcje, Nord Stream, przyszły kształt UE - może łatwo zostać zdyskredytowane.
Ale skutki mogą być bardziej długofalowe. Ponieważ Tusk jest dopiero drugim w historii przewodniczącym Rady, stwarza w ten sposób zły precedens, z którego skorzystać może jego następca. A będzie nim prawdopodobnie ktoś, kto znacznie mniej odzwierciedla punkt widzenia Polski i naszego regionu. I on też może używać stanowiska, by promować interes swojego kraju, albo wykorzystywać swoją pozycję do wewnętrznej walki politycznej. To nie będzie dobre ani dla Polski, ani dla Unii.