Straty po demonstracji górników przekroczą 200 tys. zł
200 tys. zł przekroczą straty materialne poniesione w wyniku czwartkowej demonstracji górników w Warszawie - poinformował minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik. Podkreślił, że w szpitalu nadal przebywa 14 policjantów, rannych jest też kilkudziesięciu demonstrujących.
12.09.2003 | aktual.: 12.09.2003 17:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zdaniem ministra Janika, w wyniku czwartkowych wydarzeń powinno się wprowadzić zmiany do ustawy o manifestacjach, m.in. o obarczenie odpowiedzialnością materialną za wyrządzone szkody organizatorów i uczestników demonstracji. Szef MSWiA zapowiedział też, że policjanci nauczeni doświadczeniem nie będą już ufać organizatorom protestów. Autokary przywożące manifestantów do Warszawy będą sprawdzane, a manifestacje rozpatrywane pod względem niebezpieczeństwa, jakie mogą przynieść mieszkańcom miasta.
"Na to, że organizatorzy manifestacji odgrażają się: 'my tu jeszcze wrócimy' - mogę powiedzieć - zrobimy wszystko, żeby im to utrudnić. Rozmawiać mogą przyjść zawsze, ale jeśli przyjdą dalej niszczyć mienie, za które zapłacą obywatele naszego państwa - niech na naszą gościnność nie liczą" - powiedział Janik.
Minister nazwał bandytami osoby, które obrzuciły policjantów koktajlami Mołotowa, metalowymi prętami i kamieniami. "Nie różnią się niczym od tych bandytów, którzy atakują policjantów w innych miejscach. Powinni mieć świadomość, że atakują niewinnych ludzi" - podkreślił.
Wyjaśnił, że w czasie czwartkowej demonstracji mogły być ofiary. "Nie po stronie demonstrujących, ale po stronie policji" - podkreślił. Dodał, że wobec uczestników protestu, którzy atakowali policjantów, zostaną wyciągnięte konsekwencje prawne. "Powołamy zespół, który dokładnie przeanalizuje materiały filmowe i zdjęcia policyjne z manifestacji" - powiedział. Dodał, że liczba policjantów zabezpieczających manifestację była wystarczająca.
Szef MSWiA podkreślił jednak, że nie wszyscy demonstrujący górnicy brali udział w burdach. Zwrócił także uwagę na to, że około godziny 11.25 policjanci - widząc, że demonstrujący mają ze sobą niebezpieczne narzędzia, a część z nich jest pod wpływem alkoholu - powiadomili o sytuacji prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. "Sugerowali, że demonstracja powinna zostać zakończona" - powiedział, dodając, że niepotrzebnie czekano na rozwój wypadków.
Podczas zwołanej w czwartek konferencji prezydent Kaczyński ostro odciął się jednak od tego stwierdzenia. "Wypowiedzi ministra Janika o tym, że sugerowano nam ok. godz. 11.25 podjęcie decyzji o delegalizacji manifestu górników są kłamstwem" - podkreślił, dodając: "kłamstwa ministra Janika mnie nie dziwią, bo w Polsce rządzi taka grupa, która kłamstwem posługuje się nieustannie".
W czwartek górnicy protestowali w Warszawie przeciw decyzji Kompanii Węglowej o likwidacji czterech kopalń. Według policji, demonstrantów było około 7 tys. Oni sami podawali, że 10 tysięcy. Protest miał przebiegać spokojnie, ale - jak ujęła to potem policja, a sami organizatorzy przyznali - sytuacja wymknęła się spod kontroli. Rannych zostało 62 policjantów oraz kilkudziesięciu demonstrujących.
Po południu minister Janik i premier Leszek Miller odwiedzili w szpitalu MSWiA przy ul. Wołoskiej przebywających tam policjantów.