Straciły nasze dzieci i gminy. Naukowiec z SGGW opisuje skutki lex Szyszko
"Zmarnowaliśmy mnóstwo drzew liściastych, które pożądane są zwłaszcza w przemyśle meblarskim, ale odpowiednio ścięte na deski, a nie szybko i byle jak. Straciły więc nie tylko samorządy, ale też przemysł i w efekcie budżet państwa" - mówi dr hab. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
"Często pilarze przyjeżdżali rano, wycinali, rozdrabniali drewno na pulpę, po czym na działce siali trawnik. Po drzewach nie zostawał ślad. Nie zwracali uwagi na obowiązujący okres lęgowy, zrzucali ptaki i cięli. Interweniowała straż miejska – nie pomagało, bo gniazd już nie było" - opisuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" sytuację panującą po zmianie prawa dotyczącego wycinki drzew dr hab. Zbigniew Karaczun, specjalista od zarządzania w ochronie środowiska ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Naukowiec przez okres obowiązywania nowego prawa - jak twierdzi "radykalnie złego" - obserwował trzy gminy pod Warszawą: Nadarzyn, Milanówek i Grodzisk Mazowiecki. "Do ostatniej chwili drzewa były wycinane. Przez cały okres obowiązywania ustawy w całym kraju paść mogło nawet 3 mln drzew" - mówi.
Pozbywano się głównie drzew liściastych. "Wielu ich nienawidzi, bo jesienią trzeba grabić liście. Teraz na polskiej wsi zamiast prawdziwego polskiego krajobrazu mamy 'cmentarzyki' z tujami i przystrzyżonymi trawnikami" - mówi dr. Karaczun.
Najpierw edukacja, potem ustawa
Zdaniem naukowca "Ministerstwo Środowiska we współpracy z samorządami powinno przed tak drastyczną zmianą przepisów przeprowadzić dwuletnią kampanię edukacyjną, by Polacy poznali wartość miejskiego drzewa, a także komercyjną wartość działki porośniętej starodrzewem".
Głównym poszkodowanym - oprócz naszych dzieci, które odczują brak drzew - będą gminy. "(...) Bo z tytułu opłat za wycinkę deweloperzy im nie zapłacą. Mówimy o blisko miliardzie złotych. W skali Warszawy to 15-20 mln zł rocznie. Mogliśmy je wydać na pielęgnację zieleni" - twierdzi dr. Karaczun.
Źródło: Wyborcza.pl