Spóźnione lekcje

Niedawne dramatyczne wydarzenia związane z nominacją i rezygnacją arcybiskupa Wielgusa odsłaniają charakterystyczną cechę polskiego życia publicznego, jaką jest miotanie się od jednej skrajności ku drugiej. Widzimy, jak jedne zaniedbania usiłuje się niwelować drugimi, jak złe decyzje prowadzą do pospiesznych i nie zawsze być może uzasadnionych korekt, jak przesuwamy się od „zamiatania sprawy pod dywan” jednej osoby ku karaniu bez być może absolutnej pewności innej osoby.

Spóźnione lekcje

11.01.2007 09:01

Rezygnacja była wyjściem koniecznym. Ale do tego, że przebiegła tak dramatycznie, że być może zachwiała stabilnością polskiego Kościoła, doprowadziły wcześniejsze zaniechania. Wcześniej nie zrobiono nic, by rzecz wyjaśnić, co więcej, z napływających z Watykanu informacji wynika że chyba robiono wiele, by rzecz ukryć. W rezultacie decyzja o rezygnacji zapadała pod niesłychaną presją czasu, przy niepełnych informacjach. Wiemy, że Stanisław Wielgus podpisał deklarację o współpracy. Do tego, choć opornie i po czasie (co samo w sobie jest dyskwalifikujące), w końcu sam się przyznał. Ale już więcej wiemy niewiele i gdyby Kościół, a przede wszystkim on sam przejawili wolę wcześniejszego wyjaśnienia sprawy, nie można wykluczyć, że do rezygnacji by nie doszło – bo najpewniej w ogóle nie byłoby nominacji, albo, na co też jakiś cień szansy zachowałby się - okazałoby się, że współpraca się nie zmaterializowała. Nie możemy zakładać, że tylko w teczce Jarosława Kaczyńskiego są sfałszowane lub podające nieprawdziwe fakty
dokumenty. Są pewnie i gdzie indziej. Choć w tym wypadku to pewnie mało prawdopodobne, pełna procedura lustracyjna pozwoliłaby być może sprawdzić, co poza deklaracją o współpracy było prawdą. A tak podejmowano – jedynie możliwą - decyzję przy niepełnej informacji, co mogło skutkować jakością tej decyzji.

Jakby odreagowując wcześniejszą ospałość i zaniechania lustracyjne Kościół podejmuje teraz bardzo szybkie decyzje. Oto ksiądz Bielański, proboszcz Katedry Wawelskiej zostaje poproszony o rezygnację, bo ciążą na nim podejrzenia o współpracę, ale nie są to przecież podejrzenia już udowodnione w jakimkolwiek procesie lustracyjnym. Oto w kolejce czekają inni duchowni, aby sprawdzono ich przeszłość. Będzie to czynić komisja kościelna, być może powołane zostaną inne komisje. Ale można zadać pytanie: czy takie mniej lub bardziej ad hoc komisje są jedynym rozwiązaniem? Czy nie powinno tu być generalnej i uniwersalnej procedury? Dlaczego Kościół nie wprowadzi np. powszechnych oświadczeń lustracyjnych, których prawdziwość w przypadku wątpliwości sprawdzałby sąd? Oznaczałoby to włączenie duchownych w ogólne procedury i musiałoby wynikać z woli samego Kościoła. Ale dlaczego nie mogłoby tak się stać? Wtedy trzeba by wrócić do kształtu ustawy proponowanego w nowelizacji Prezydenta, a Kościół musiałby sam zechcieć poddać
się jej rygorom. Oczywiście, nie wiemy, czy nowelizacja Prezydenta w obecnym klimacie pospiesznego odreagowywania zaniechań zostanie uchwalona. Ale może warto, aby z ostatnich wydarzeń wyciągnąć jakieś wnioski instytucjonalne, a nie tylko personalne, nie zawsze oparte o jasne i transparentne kryteria i procedury. Byłaby to jakaś spóźniona, ale jednak lekcja płynąca z tej historii. W przeciwnym wypadku potwierdziłaby się znana prawda, że jedyną nauką, jaka płynie z historii jest to, że ludzie niczego się z niej nie uczą.

Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)