Spotkanie z tymi "kanarami" zapamiętasz do końca życia
Wyzywają, szarpią, niesłusznie wystawiają mandaty – to tylko niektóre przewinienia kontrolerów biletów firmy Arsen. Spotkać ich można w kilkunastu miastach w Polsce, a spotkanie takie zapamiętuje się do końca życia.
Arsen, to pierwiastek chemiczny. Jego nadmiar powoduje niezwykle silne zatrucia, których objawy są zauważalne dopiero po kilku latach. Ale Arsen to też spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Jej główna siedziba mieści się w Łodzi, lecz ma kilka filii rozsianych po całym kraju. Trudni się wypożyczaniem samochodów, przeprowadzaniem windykacji należności oraz kontrolami biletów w pojazdach komunikacji miejskiej. Na tej ostatniej specyfice się skupimy.
„Zajmując się ww. czynnościami zapewniamy Państwa, że posiadamy doświadczenie, odpowiedni zasób wiedzy, dokumenty do prowadzenia kontroli i windykacji opracowane przez naszych pracowników zintegrowane w jedną całość pomagające w naszej pracy, aby była ona jak najlepsza, precyzyjna i skuteczna. Zatrudniamy kadrę pracowniczą, która stara się, aby Firma rozwijała się i przynosiła zamierzone efekty. W obecnej chwili zatrudniamy 421 osób w całej Polsce” – można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Arsenu. Efekty może i firma ma, lecz duże wątpliwości budzą metody ich osiągania. Przypominają bowiem te z porzekadła: po trupach do celu.
Trzeba być twardym
O firmie było ostatnio głośno za sprawą telewizji Polsat, która w serwisie informacyjnym wyemitowała nagranie z dyktafonu, na którym kierownik filii Arsen w Słupsku broni swoich pracowników za użycie gazu w autobusie wobec jednego z pasażerów. Co więcej, chwali się też, że kiedy sam wykonywał kiedyś pracę kontrolera, to rzucił kobietą o ścianę.
To zdarzenie z 9 lutego, kiedy dwaj kontrolerzy wykonując swoje czynności w słupskim autobusie użyli gazu pieprzowego w autobusie. Kierownik w związku z tym zwolnił jednego ze swoich podwładnych, jednak nie tego, który użył gazu, a jego kolegę! Obaj kontrolerzy poszli więc wyjaśnić sprawę, a na wszelki wypadek rozmowę z pryncypałem postanowili nagrać na dyktafon. Podczas półgodzinnego spotkania kierownik filii stwierdził, że najchętniej obydwóch pozostawiłby w pracy, lecz musiał coś zrobić dla świętego spokoju przed dziennikarzami drążącymi sprawę. Mężczyźni przekonali się wówczas, że firma nie działa w porządku. Jeden z ocalonych przed zwolnieniem kontrolerów sam złożył wypowiedzenie umowy.
Nie był to odosobniony przypadek. W połowie 2008 r. do redakcji Głosu Pomorza w Słupsku zgłosiły się dwie osoby, będące byłymi pracownikami spółki Arsen, wykonującymi obowiązki kontrolerów biletów w autobusach. Skarżyli się na warunki pracy, ale także opowiedzieli, jak wygląda swoiste kredo firmy: nieważne jak, ważne by ukarać mandatem.
Informatorzy mówili, że pracę przyjęli z konieczności z braku innych ofert. Jednak to, co zobaczyli pracując, przerosło ich najśmielsze wyobrażenia o pracy. Opowiadali, jak kontrolerom każe się naciągać pasażerów na zapłacenie mandatu poprzez niesłuszne wypisywanie mandatów głównie tym, którzy go bez dyskusji przyjmą, czyli osobom starszym i dzieciom.
Instruowano nowych adeptów kontrolerskiej sztuki, że jeśli w kasowniku nie ma tuszu, mają natychmiast wystawiać mandaty. Mandatami „obdarowywać” mają też pasażerów z dużym bagażem i to bez mierzenia jego wymiarów.
Kasuj i módl się
By poznać grzechy i grzeszki spółki Arsen, wystarczy wpisać nazwę firmy w wyszukiwarkę internetową dodając słowo kontrolerzy. Wówczas to wyskoczy mnóstwo linków do informacji z lokalnych mediów.
I tak na przykład we Włocławku kobieta wsiadła do autobusu i w torebce szukała biletu, a gdy po chwili go znalazła i już zbliżała do kasownika, wtem usłyszała: „Pani już nie kasuje!”. Słowa te wypowiedziała kontrolerka biletów zatrudniona przez Arsen. Nie pomogły tłumaczenia, nałożono karę i basta.
W Szczecinku uczennica szkoły specjalnej korzystając z prawa do bezpłatnego przejazdu autobusem z domu do szkoły i z powrotem, dostała karę. Dlaczego? Bo na legitymacji szkolnej, którą okazała, w nazwie szkoły nie było wzmianki, że to placówka specjalna. W mieście tym skargi pasażerów na Arsen wręcz zalewały miejskich radnych. Rok temu podróżująca autobusem głogowianka otrzymała mandat wartości 79 zł, chociaż dokonała logowania tzw. Głogowską Kartą Miejską. Podczas kontroli przyrząd kontrolerki wykazał jednak, że logowania nie było. Zszokowana kobieta poszła sprawę wyjaśnić w Komunikacji Miejskiej, gdzie się okazało, że logowanie odbyło się bezbłędnie, a winna całego zamieszania jest awaria czytnika kontrolerki. Mandat anulowano. Z kolei w styczniu br. także w Głogowie dwoje młodych ludzi skasowało w autobusie bilet. Na następnym przystanku do pojazdu wsiadły kontrolerki. Okazało się, że na bilecie widnieje data następnego dnia, na dodatek godzina 02:58 w nocy, choć ostatni autobus tej linii odjeżdża o godz.
22:13. Kontrolerka skasowała swój bloczek, po czym również u niej wskazywało błędną datę i godzinę. Uznała więc, że kasownik jest zepsuty i zakończyła kontrolę. Fakt, że nie udało się tym razem nałożyć mandatu zirytował jej koleżankę do tego stopnia, że ta ponownie przeprowadziła kontrolę u tych ludzi, oświadczając przy tym, że nakłada mandat za kasowanie biletu po wejściu kontrolerek do autobusu. Wszystko z powodu tego, że różnica pomiędzy biletami wynosiła 4 minuty. Tylko tyle, że z przystanku, na którym wsiedli ci pasażerowie jedzie się 1 minutę na przystanek, z którego wsiadły kontrolerki! Ostatecznie kary nie nałożono, lecz nadgorliwa pracownica Arsena zdążyła naubliżać stawiającemu jej opór pasażerowi. W 2001 r. pan Zdzisław z Zielonej Góry nie chcąc się spóźnić do pracy wskoczył do właśnie odjeżdżającego autobusu. Chciał skasować bilet, lecz nie mógł, gdyż kasowniki były już zablokowane i trwała kontrola prowadzona przez przedstawicieli wiadomej firmy. Wlepiono mu mandat. Sprawę wyjaśnił w dyrekcji
komunikacji, gdzie obciążenie finansowe mu anulowali. Jakie było jednak jego zdziwienie, gdy po czterech latach od tamtego zdarzenia do drzwi jego domu zapukał indykator firmy – a jak! – Arsen z ponagleniem do zapłaty z odsetkami z groźbą oddania sprawy do sądu.
Uwaga, groźny kanarek
Jako, że była zima, wcześnie rano grupka dzieci spod Starachowic zamiast iść do szkoły pieszo, postanowiła podjechać do niej dwa przystanki. Bez biletu. Na przystanek pod szkołę podjechał samochód, a z niego wyskoczyły cztery dorosłe osoby i wparowały wprost do autobusu. Byli to kontrolerzy Arsena. Wprost krzyczeli na przestraszone dzieci, że na ch… mogą sobie pojeździć, a nie autobusem. Po serii obelg, mimo płaczu dzieciaków kontrolerzy opuścili pojazd jakby nigdy nic.
W 2007 r. głośno było z kolei o biciu i kopaniu głuchoniemego pasażera w Olsztynie oraz potraktowanie go gazem pieprzowym tylko dlatego, że… nie można się było z nim porozumieć. Sprawcami byli kontrolerzy spółki. Zajście zostało zapisane na monitoringu zamontowanym w autobusie.
I znów Głogów. Gdy na jednym z przystanków wysiadał młody chłopak, a do pojazdu wsiadały dwie kobiety, zażądały od niego biletu, najpierw jednak łapiąc go i przytrzymując mocno za ubranie. Ten bilet od razu i bez problemów okazał do kontroli. Sposób jej przeprowadzania nie spodobał się jednak pani Halinie, która zwróciła kontrolerkom uwagę. Te w odwecie nie wypuściły jej z pojazdu. Uczyniły to dopiero w zajezdni, gdzie już czekała policja, która zapoznawszy się z sytuacją odmówiła interwencji. Pozostając dalej w tym mieście. Swoją podróż miejskim autobusem przed miesiącem długo zapamięta 68-letnia emerytka. Podczas kontroli została poproszona o okazanie biletu, a jako, że był on ulgowy, to i legitymacji emeryta uprawniającej do zniżki. Kobieta to uczyniła, lecz wtedy zażądano bezprawnie dodatkowo dowodu osobistego. Nie miała go akurat przy sobie, na co kontrolerka odpowiedziała nałożeniem kary. Jej wypisanie nie odbyło się jednak na przystanku, gdzie akurat musiała wysiąść pasażerka, lecz w autobusie, który
zajechał na drugi koniec miasta, gdzie czekała policja, która nie podjęła żadnych czynności.
Zielonogórzanie zażenowani zachowaniem kontrolerów Arsenu skarżyli się lokalnej rozgłośni radiowej, że „kanarów” cechuje brak kultury, nieuczciwość i praca pod wpływem alkoholu.
Smarkulą zaś nazwał kontroler pasażerkę w Kędzierzynie-Koźlu za to tylko, że do kontroli dała nie ten bilet co trzeba. Zażądał dokumentu tożsamości, lecz pani Edyta go nie miała, więc dała stary wraz z zaświadczeniem z wydziału meldunkowego. Nie usatysfakcjonowało to kontrolera, który wezwał policję. Jej przybycie trwało, a kobieta będąca matką samotnie wychowującą dziecko śpieszyła się odebrać swoje 7-letnie dziecko ze szkoły. Sprawa tak długo trwała, że matka swoje dziecko ujrzała nie o godz. 16, jak zamierzała, a cztery godziny później! Inny Kędzierzanin, który podróżował bez biletu podczas kontroli zaproponował przedstawicielom Arsenu, by mandat wypisali mu na przystanku, a nie w autobusie i gdy próbował z niego wyjść, został pchnięty przez kontrolującego, w efekcie czego skręcił nogę. Tą wersję potwierdza inny pasażer, świadek zajścia.
Bywa i „na gębę”
Nie zawsze jednak kontrolerzy Arsenu są takimi formalistami i żądają całej teczki dokumentów potwierdzających tożsamość. Bywa i wprost przeciwnie. W Zamościu wierzą na słowo w przedstawiane dane. Straciła na tym Sylwia, która otrzymała pocztą nakaz zapłaty mandatu za jazdę bez ważnego biletu w czasie, gdy była w szkole. Myślała, że to firma się pomyliła. Ale Arsen się nie myli… Po 3 miesiącach windykacja Arsenu wezwała dziewczynę do natychmiastowej spłaty długu wyższego niż poprzednio o ponad 20 zł. Sprawę ojciec Sylwii postanowił wyjaśnić, lecz nikt w filii spółki nie był tym zainteresowany. Do anulowania kary nie wystarczyło też pisemne zaświadczenie ze szkoły, że uczennica we wskazanym czasie pobierała akurat naukę. Zemsty – przykładowo na sąsiedzie podając jego dane do wypisania mandatu – można było dokonać także w Zielonej Górze. Jak gapowicz nie miał dokumentów przy sobie, spisywano je na podstawie tzw. oświadczenia ustnego.
Sankcje za jazdę bez ważnego biletu omijają natomiast znajomych kontrolerów. Jeśli akurat przeprowadzana jest przez kogoś innego, to można powołać się na znajomego „kanara” podając jego numer służbowy wraz z imieniem i nazwiskiem. To wystarcza, by nie zostać ukaranym za jazdę na tzw. gapę.
Kontrola kontroli
Skargi na pracę Arsenu były w wielu miastach, gdzie firma świadczy lub świadczyła usługi. W Słupsku, Ostrowcu Świętokrzyskim i Płocku udało się zmienić firmę kontrolerską. Obecnie tego samego żąda od prezydenta Głogowa grupa mieszkańców. Arsen Sp. z o.o. była brana już pod lupę nawet przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które w 2006 r. przeprowadziło w niej kontrolę po ujawnieniu głośnego skandalu, że spółka ta do kontroli biletów w Kędzierzynie-Koźlu zatrudnia recydywistów po najcięższych wyrokach. To, co dość często pojawia się w informacjach dotyczących sposobu przeprowadzania kontroli biletów w autobusie, to uwaga dotycząca tego, że kontrolerzy nie noszą swoich identyfikatorów w widocznym miejscu.
Obrona koniecznie
Kierownicy filii, do których z prośbą o komentarz w sprawie bulwersujących zachowań zwracali się dziennikarze, zawsze bronią swoich podwładnych, a skargi pasażerów bagatelizują. Twierdzą, że zawsze można się do firmy odwołać…
W Słupsku kierownik Teofil Fijałkowski sprawę nazwał zemstą byłych pracowników. We Włocławku szefowa Arsenu Joanna Kopacz twierdzi, że to obowiązek niepełnosprawnego pasażera, by mieć zawsze przy sobie legitymację np. związku niewidomych. W Starachowicach menedżerka spółki podkreśla, że nie można przymykać oczu na jazdę bez biletu, więc dzieciom bura się należała. Małgorzata Matkowska z głogowskiej filii przeprasza pasażera za popsuty kasownik, lecz zaznacza od razu, że opis wydarzeń opowiedziany przez jej kontrolerów jest inny niż wersja pasażerów. W Kędzierzynie – zdaniem Arsenu – nałożenie kary na obu pasażerów było jak najbardziej zasadne.
– Takie wielkie „halo” przy okazji pomyłki zdarzyło się po raz pierwszy – mówi na łamach portalu roztocze.net Ewa Redka, kierowniczka filii w Zamościu odnosząc się do kary wystawionej „na gębę”. W podobnej sprawie na łamach Gazety Lubuskiej wypowiada się Mirosław Sztandera, radca prawny spółki, który mówi: – W miarę możliwości wzywamy policję celem potwierdzenia tożsamości – twierdzi. Dodaje też, że jeśli jest to możliwe, to dane te potwierdza osoba towarzysząca nieuczciwemu pasażerowi. Też ustnie.
Strach
Strach i obawa towarzyszą pasażerom korzystającym z pojazdów komunikacji miejskiej zbiorowej w miastach i miasteczkach, w których bilety kontroluje Arsen. W niemal każdej takiej miejscowości media opisywały starcie „kanarów” z pasażerami. Ile było takich przypadków, gdy poszkodowany nie poszedł szukać pomocy u dziennikarzy? Nie wiadomo, ale z pewnością nie mało.
Winy nie należy jednak szukać po stronie osób wykonujących pracę kontrolera. Taki, a nie inny sposób zachowania, to nie widzimisię pracownika, ale przyzwolenie czy wręcz nawet nakaz, co potwierdza nagranie dźwiękowe ze Słupska. Agresja należy jakby do obowiązków kontrolujących.
By być skutecznym w tropieniu i karaniu gapowiczów nie trzeba jednak iść drogą Arsen Sp. z o.o. Znane są bardziej cywilizowane, a nie mniej skuteczne metody.
Patryk Kosela