"Sportowcy nie muszą być na otwarciu igrzysk w Pekinie"
Jeśli sportowcy nie chcą być na otwarciu igrzysk w Pekinie, nie muszą - mówi "Gazecie Wyborcza" szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski. To jedyny protest, na jaki mogą sobie pozwolić, nie narażając się na dyskwalifikację.
21.03.2008 | aktual.: 21.03.2008 05:05
Można było protestować, kiedy wybierano Pekin na gospodarza igrzysk, ale dopiero teraz oczy całego świata skierowane będą na Chiny i każda demonstracja zostanie zauważona - mówi Małgorzata Glinka, najlepsza polska siatkarka. Oczywiście chciałabym uczestniczyć w ceremonii otwarcia, bo nigdy wcześniej nie byłam na igrzyskach, ale jeśli postawić na szali ludzi, którzy cierpią, jestem gotowa bojkotować tę uroczystość - dodaje.
Ceremonia otwarcia to najchętniej oglądane widowisko na świecie. Transmisję z Pekinu ma obejrzeć miliard osób. Odbędzie się za 139 dni, 8 sierpnia. Reżyser Zhang Yimou (m.in. film "Hero" opowiadający o pierwszym cesarzu Chin) oprze ją na motywach chińskiej opery. Potem na stadion olimpijski - cudo architektury za 500 mln dol. - wbiegnie sztafeta z ogniem olimpijskim. Chiński bohater, którego imię do końca utrzymane będzie w tajemnicy, zapali znicz olimpijski po ponad półtoragodzinnej uroczystości sławiącej 4 tys. lat państwa chińskiego.
Między częścią artystyczną a sztafetą na stadion wejdzie ok. 200 reprezentacji, w sumie kilka tysięcy osób. Brak dużych drużyn narodowych z USA, Australii czy też państw Unii Europejskiej z Wielką Brytanią i Niemcami na czele byłby widocznym protestem.
Jestem poruszony tym, co dzieje się w Tybecie, i w ogóle sytuacją w Chinach. Jeżeli cała polska ekipa - sportowcy, trenerzy, działacze - dojdzie do wniosku, że to odpowiednia forma protestu igrzysk, można zbojkotować - mówi "GW" gimnastyk Leszek Blanik, brązowy medalista z Sydney i kandydat do złota w Pekinie.
To nie sportowcy wybrali Chiny na gospodarza olimpiady. To była polityczna decyzja. A teraz, po masakrze w Tybecie, wszyscy się obudzili i oczekują, że sportowcy podniosą bunt. To szczyt obłudy - twierdzi Ryszard Sobczak, medalista z igrzysk w Barcelonie i Atlancie w szermierce. Od wczoraj wiadomo, jakim krajem są Chiny? Przecież chodzi nie tylko o Tybet, tam prawa człowieka łamane są na każdym kroku. Niech rządy podejmą decyzję, że bojkotujemy olimpiadę, to sportowcy nie pojadą. Ciekawe, czy któryś się na to zdecyduje? - mówi.
Chińczycy i tak pokażą w telewizji swoim obywatelom, co będą chcieli, a my będziemy się cieszyć, że im przywaliliśmy. Uspokoimy swoje sumienie, a cenzura w Chinach dalej będzie działać, więźniowie polityczni jak siedzieli w więzieniach, tak będą siedzieć - dodaje Sobczak. Jego zdaniem sytuacji w Chinach nie zmieni jedna demonstracja sportowców. To jest robota dla tych, którzy rządzą światem - przywódców, wielkich koncernów. Dopóki będą oni tylko liczyć pieniądze, dopóty nie zmieni się nic - twierdzi.
Bojkot ceremonii otwarcia byłby jedyną formą protestu w obiektach olimpijskich, który nie zakończyłby się dyskwalifikacją lub niedopuszczeniem do startu przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Zawodnik zostanie zdyskwalifikowany, jeśli zamanifestuje polityczne poglądy podczas ceremonii otwarcia lub zamknięcia, a również podczas zawodów, konferencji prasowych lub treningów.
Nie wiem, co stanie się, jeśli dziennikarz zapyta medalistę, który ma obowiązek być na konferencji prasowej, o prawa człowieka czy Tybet. Sądzę, że MKOl wyda w tej sprawie instrukcję - powiada Nurowski. Ale namawia sportowców do udziału w ceremonii otwarcia - pisze "Gazeta Wyborcza". (PAP)