Spór o wypowiedź rosyjskiego ambasadora. To prowokacja Kremla?
Czy skandaliczna wypowiedź rosyjskiego ambasadora o polskiej odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej była celową rosyjską "wrzutką" mającą na celu zdyskredytować Polskę? Komentatorzy są przekonani, że tak. Jednak jeśli rzeczywiście tak było, to rosyjska prowokacja zakończyła się fiaskiem.
Teoria o celowym wywołaniu skandalu przez rosyjską ambasadę była kilkukrotnie wyrażana przez komentujących dyplomatyczne spięcie polityków. Mówili o tym m.in. były prezydent Aleksander Kwaśniewski i były premier Włodzimierz Cimoszewicz. Według tej teorii, wypowiedź ambasadora Andriejewa, wygłoszona niedługo po decyzji o usunięciu pomnika sowieckiego generała Iwana Czerniachowskiego w Pieniężnie, była próbą wywołania w Polsce gwałtownej antyrosyjskiej reakcji. W ten sposób Rosja miałaby dążyć do zdyskredytowania polskiego stanowiska w sprawie Ukrainy – szczególnie w kontekście coraz wyraźniejszych sygnałów sugerujących ocieplenie stosunków Zachodu z Rosją - jako efektu polskiej „rusofobii”. Nie byłby to pierwszy przypadek wykorzystywania przez Kreml historycznych sporów do swoich interesów. Być może najpoważniejszym przykładem takiego zachowania był ten z 2007 roku z Estonii. Decyzja o przeniesieniu z centrum Tallinna posągu „Brązowego Żołnierza”, za sprawą eskalacji kontrowersji przez Rosję, przerodziła się
w ostry dyplomatyczny spór. Doszło wtedy do zamieszek z udziałem rosyjskojęzycznej ludności Estonii oraz zmasowanego ataku rosyjskich hakerów na estońską sieć.
Zdaniem dra Janusza Sibory, historyka dyplomacji i badacza protokołu dyplomatycznego, także ta najnowsza historyczna kontrowersja mogła być motywowana politycznie. - Niewątpliwie celem tej wypowiedzi było odwrócenie uwagi naszej dyplomacji od spraw ważnych. Chodzi o to, by ta machina dyplomatyczna gorzej działała – mówi ekspert w rozmowie z WP. Dodaje że pośrednim dowodem na to, iż sprawa ma związek z rozgrywką o normalizację stosunków z Zachodem jest zupełnie inne zachowanie Rosjan względem Niemców. Podczas gdy rosyjska dyplomacja toczyła spór z Polską, w Moskwie przyjęto niemiecką delegację przewodzoną przez wiceszefa Bundestagu Edegarda Buhlmana i ministra-sekretarza stanu ds. stosunków z Rosją Gernota Erlera, którzy przyjechali na obchody 10-lecia istnienia Niemieckiego Instytutu Historycznego w Moskwie.
- Podczas spotkania z Rosjanami ustalono, że w Poczdamie spotka się ok. 200 notabli i historyków z obu stron w ramach tzw. dialogu petersburskiego. Rosji chodzi więc o to, by otworzyć te kanały dyplomatyczne i te kanały dialogu między elitami, które są dla niej wygodne, a zamknąć ten, na którym jej nie zależy i z czego może mieć korzyść - dowodzi Sibora.
Jednak zdaniem Łukasza Adamskiego z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, wypowiedź Siergieja Andriejewa nie musiała być efektem celowej „wrzutki” rosyjskiej dyplomacji.
- Nie można wykluczyć, że taki był cel tej wypowiedzi, ale może być też tak, że rosyjscy dyplomaci są w pewnym sensie „ofiarami” historycznej indoktrynacji, prowadzonej najpierw przez Rosję sowiecką, a później putinowską. Być może pod jej wpływem ambasador rzeczywiście uważał, że Polska jest współodpowiedzialna za II wojnę światową – mówi ekspert w rozmowie z WP. Adamski zauważa jednak, że jeśli skandaliczna wypowiedź Andriejewa była przemyślanym zabiegiem rosyjskiej dyplomacji, to zakończył się on fiaskiem.
- Ta wypowiedź odbiła się w świecie bardzo szerokim echem i została przyjęta jednoznacznie negatywnie. Widać było, że ten rewizjonizm historyczny i ten rosyjski negacjonizm nie znalazł zrozumienia w świecie – tłumaczy analityk. Być może Rosja uznała, że tym razem przesadziła, bo widać było, że w pewnym momencie Rosjanom przestało zależeć na przedłużaniu tego konfliktu z Polską. Świadczyła o tym wypowiedź rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej, którą odebrałem jako tonującą napięcie, a potem wycofanie się do pewnego stopnia ze swoich tez samego ambasadora – dodaje.
Także zdaniem Sibory rosyjska prowokacja nie zakończyła się dla Rosji tak, jak na to liczyła Moskwa. Jak podkreśla badacz, reakcja polskiego rządu była dość wyważona, a pod pewnymi względami - nawet łagodna.
- Warto zwrócić uwagę na stanowisko polskiego MSZ. Jest w nim mowa o niemieckiej agresji, ale już inwazja Związku Radzieckiego nazwana jest mianem „wtargnięcia”, a nie „agresji”. Moim zdaniem był to celowy zabieg, szczególnie że Rosjanie w przeszłości burzyli się na to określenie – zauważa Sibora.
Nic jednak nie wskazuje na to, by spór z ambasadorem Andriejewem był ostatnim rozdziałem w dziejach polsko-rosyjskich kłótni o historię.
- Obawiam się, że do takich napięć i takich sporów o historię będzie jeszcze dochodziło wielokrotnie, bo istotą polityki historycznej reżimu Putina jest minimalizowanie zbrodni stalinowskich i przedstawianie Związku Sowieckiego jako „normalnego” państwa z wielkimi osiągnięciami. A było to państwo totalitarne, bandyckie – mówi Adamski. - Zresztą sam Związek Sowiecki uważał, że nie musi, jako podmiot z gruntu inny niż państwa „burżuazyjne”, przestrzegać „burżuazyjnych” norm prawa międzynarodowego - dodaje.
**Zobacz również: Joanna Staniszkis: Wypowiedź była prowokacją
**