Spór między Komisją Europejską i Polską. Zmniejszanie napięcia?
• Wiele wskazuje na to, że spada napięcie w sporze z Komisją Europejską
• Temat Polski nieoczekiwanie zszedł na drugi plan środowego spotkania komisarzy
• W obliczu poważnych problemów w UE politycy unijni nie chcą zaostrzać sporu z Warszawą
• Komisarze przyznają, że również polski rząd złagodził swoją retorykę
• Można się natomiast spodziewać rezolucji Parlamentu Europejskiego ws. Polski
05.04.2016 | aktual.: 05.04.2016 09:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Do Polski przyjeżdża wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans, od poniedziałku jest także sekretarz generalny Rady Europy Thorbjoern Jagland. W obu przypadkach tematem jest polski Trybunał Konstytucyjny. Czy to świadczy o wzroście napięcia? Raczej nie, tym bardziej, że zamiast zaplanowanej na środę debaty o Polsce w Komisji Europejskiej, Timmermans zrelacjonuje swoją warszawską wizytę, a sprawy polskie będą tylko jednym z kilku punktów dyskusji między komisarzami.
Pierwotny plan zakładał pogłębioną dyskusję na temat Polski podczas cotygodniowego spotkania komisarzy unijnych w środę. Analogiczną do tej, jaka miała miejsce w styczniu, a której efektem było rozpoczęcie procedury mechanizmu obrony praworządności wobec Polski. W czasie takiej dyskusji relacjonowane są kwestie uważane za kontrowersyjne, czyli w tym przypadku TK i ustawa medialna. Głos zabierają przede wszystkim komisarze zajmujący się tematem, a potem także pozostali zainteresowani dyskusją. Konkretnie wiceprzewodniczący KE Timmermans, odpowiedzialna za kwestie prawne Czeszka Vera Jourova i zajmujący się legislacjami medialnymi Gunther Oettinger.
Jak się jednak okazuje, plan został nieco zmieniony. Przede wszystkim na zaproszenie Beaty Szydło do Polski przyjeżdża Timmermans, by spotkać się m.in. z samą premier, ministrami spraw zagranicznych i sprawiedliwości oraz prezesem TK. Timmermans, o czym mówią źródła z KE, już od jakiegoś czasu chciał przyjechać do Polski. Teraz pojawiło się zaproszenie, co można uznać za podjęcie dialogu. Środowe spotkanie komisarzy unijnych będzie poświęcone także tej wizycie. Ale temat Polski nie będzie jedynym i na pewno nie głównym - bo są ważniejsze kwestie: imigranci, zagrożenie terrorystyczne i agenda cyfrowa.
O czym to świadczy? O woli zmniejszenia napięcia między rządem polskim a instytucjami unijnymi. Mówił o tym już kilkukrotnie szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Inni przedstawiciele KE podkreślali, że od styczniowej debaty z udziałem premier Szydło w Parlamencie Europejskim zmieniła się retoryka stosowana przez polski rząd w korespondencji z Brukselą. Jest więcej argumentów merytorycznych, mniej historycznych i coś, co Timmermans określił jako "wola dialogu". Ta wola dialogu jest też ze strony brukselskiej. Bo do polityków unijnych, tych podejmujących naprawdę poważne decyzje, dotarło, że w porównaniu z potężnymi wyzwaniami dla Unii Europejskiej wewnętrzne spięcia w Polsce są sprawą drugorzędną.
Unia ma teraz cztery wielkie problemy: widmo Brexitu (referendum w Wielkiej Brytanii już za 2,5 miesiąca), walkę z terroryzmem i Państwem Islamskim, kolejne fale imigrantów, nie mówiąc już o wciąż trwającej wojnie na Ukrainie i relacjach z Rosją. I w tej sytuacji otwieranie kolejnego frontu, w dodatku wewnątrzunijnego, byłoby niepotrzebne i szkodliwe. Tyle jeśli chodzi o instytucję mającą realną władzę, czyli Komisję Europejską.
Nieco inaczej bowiem wygląda to w przypadku Parlamentu Europejskiego. Tu zdenerwowany zbliżającym się końcem swojej kadencji jako szefa tej instytucji Martin Schulz wykorzystuje każdą okazję do politycznej walki. Stąd jego ostre wypowiedzi pod adresem Polski. Na grożeniu palcem rządowi w Warszawie Schulz zbija polityczny kapitał w Niemczech (jeszcze, bo problem z imigrantami niedługo i w Niemczech zmieni sytuację) i zapewnia sobie nieustające weekendowe tournee po niemieckich mediach. Podobnie zresztą wygląda to w przypadku szefa liberałów w PE, Guya Verhofstadta, czy lidera socjalistów - Gianniego Pitelli.
Parlament Europejski jest instytucją polityczną i upolitycznioną. Prawdopodobnie więc temat Polski wróci na kwietniowej sesji plenarnej w Strasburgu. I niewykluczone, że tym razem przyjęta zostanie - a przynajmniej poddana pod głosowanie - rezolucja w sprawie naszego kraju. W przypadku Węgier takich rezolucji było co najmniej kilka. Jest to dokument polityczny, mniej lub bardziej ostro sformułowany, ale pozbawiony mocy sprawczej. Podobnie jak i deklaracje Rady Europy.
Z polskiego i pragmatycznego punktu widzenia najważniejsze jest zatem, co zrobi KE, bo to ona jest głównym partnerem rządu. Już w styczniu Komisja rozpoczęła pierwszy etap procedury w sprawie mechanizmu obrony praworządności. Polega on na zbieraniu informacji w sprawie kontrowersyjnych kwestii. Bardzo ważnym elementem będzie opinia Komisji Weneckiej - stąd decyzja o odwleczeniu kolejnych spotkań w sprawie Polski aż do czasu uzyskania tejże opinii.
Czy po środowej dyskusji w KE rozpocznie się kolejny etap? Polegałby on na przekazaniu Polsce rekomendacji co do dalszego postępowania. Trudno powiedzieć. Tym bardziej, że sam mechanizm budzi wątpliwości prawne. I to m.in. służb prawnych związanych z krajami członkowskimi. Ale także i komisja ds. konstytucyjnych PE ma co do tego wątpliwości. Tak duże, że frakcja liberałów uznała, że mechanizm nie ma mocy wiążącej i w związku z tym powinno się rozpocząć prace nad tzw. paktem praworządności, czyli wzmocnionym instrumentem. To także przekłada się na podejście do relacji z rządem Polski i osłabia pozycję instytucji unijnych w tym sporze.