ŚwiatSpokój po antyrządowych zamieszkach w Budapeszcie

Spokój po antyrządowych zamieszkach w Budapeszcie

Po nocnych antyrządowych demonstracjach tysięcy ludzi na ulicach Budapesztu został przywrócony spokój. Policja kontroluje dostęp do miejsc, gdzie znajduje się gmach telewizji i banku narodowego. Premier Węgier Ferenc Gyurcsany oświadczył, że nie poda się do dymisji i będzie kontynuował plan reform. Ustąpienia szefa węgierskiego rządu domagali się uczestnicy antyrządowych demonstracji w Budapeszcie.

Spokój po antyrządowych zamieszkach w Budapeszcie
Źródło zdjęć: © AFP

Tłumaczenie:
Nie ma szans, ponieważ wszystko zepsuliśmy. To jest poważna sprawa. W Europie żaden kraj nie zrobił takiej głupoty jak my. W ciągu ostatniego półtora roku-dwóch lat cały czas kłamaliśmy. To było oczywiste, że nie mówiliśmy prawdy.

Obraz

Zobacz galerię:
Zamieszki w Budapeszcie

Tysiące uczestników antyrządowych demonstracji w Budapeszcie wdarły się w nocy z poniedziałku na wtorek do gmachu państwowej telewizji. Według węgierskiej agencji prasowej MTI, w starciach z policją rannych zostało 125 osób. Wśród rannych jest ponad stu policjantów. Jeden jest w bardzo ciężkim stanie.

Węgierska telewizja publiczna przerwała transmisję około godziny 1.20 w nocy, po wtargnięciu demonstrantów do budynku. Policja użyła gazów łzawiących i armatek wodnych dla rozpędzenia tłumu. W rejonie budynku telewizji - skąd związany z centroprawicowym ugrupowaniem Fidesz prywatny kanał telewizyjny Hir TV nadaje bezpośrednie relacje z demonstracji - spalono wiele samochodów, zdemolowano witryny sklepowe i wejścia do banków.

To pierwszy tego rodzaju protest od czasu upadku komunizmu na Węgrzech.

Manifestacje przeciwko szefowi rządu trwały w węgierskiej stolicy od niedzieli wieczorem. Tego dnia w radiu wyemitowano nagranie, na którym premier mówi do kolegów partyjnych, że jego rząd za poprzedniej kadencji kłamał na temat stanu państwa i gospodarki, by tylko utrzymać się przy władzy.

W nocy z poniedziałku na wtorek pokojowa demonstracja koło parlamentu przerodziła się w starcia z policją pod budynkiem państwowej telewizji. Grupie demonstrantów - według różnych źródeł od 50 do 100 osób - chcących przekazać petycję, udało się wedrzeć do gmachu. Telewizja przerwała nadawanie, personel starał się wydostać z budynku.

Premier Gyurcsyany powiedział, że polecił policji zastosowanie "wszelkich dostępnych środków" by przywrócić spokój. Rano ma zebrać się Rada Bezpieczeństwa Narodowego, która przedyskutuje dalsze kroki.

Demonstranci, wśród których byli również członkowie ugrupowań skrajnej prawicy, zaatakowali stojący obok gmachu telewizji pomnik żołnierzy radzieckich. Niektórzy manifestanci krzyczeli "56!", przywołując krwawo stłumione powstanie węgierskie 1956 r. Gyurcsany zaproponował debatę parlamentarną, by ocenić sytuację polityczną w kraju. Jednak opozycja z prawicowego Fideszu zapowiedziała już wcześniej, że w geście protestu przeciw szefowi rządu zbojkotuje posiedzenie parlamentu zaplanowane na wtorek. Deputowani mieli omówić na nim bilans stu dni rządu Guyrcsanyego.

W poniedziałek wieczorem Fidesz zadeklarował "pełną solidarność" z manifestantami.

Gyurcsany przyznał, że pochodzące z maja nagranie, w którym w nieparlamentarnych słowach mówił, że rząd kłamał przez dwa lata, by wygrać wybory, jest prawdziwe.

Krótkie fragmenty tego nagrania udostępniło jako pierwsze węgierskie radio publiczne w niedzielę.

Nagrania dokonano 26 maja na zamkniętym posiedzeniu socjalistycznych deputowanych, w miesiąc po wygraniu przez Partię Socjalistyczną i Związek Wolnych Demokratów wyborów. Na tej naradzie Gyurcsany powiedział, że rząd nie ma wyboru - musi przeprowadzić głębokie reformy za drugiej kadencji, po 18 miesiącach kłamstw, jakie charakteryzowały okres, gdy był premierem i cztery lata rządów socjalistów.

"Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem" - powiedział w 25-minutowym przemówieniu, w którym nie brakowało wulgaryzmów.

Stanowisko Unii Europejskiej

Unia Europejska uważa protesty w Budapeszcie za sprawę wewnętrzną Węgier i przynajmniej dzisiaj nie podejmie żadnych działań - powiedział Matti Vanhanen, premier Finlandii, która w tym półroczu przewodniczy UE. Premier obiecuje, a deficyt największy w całej UE

Stolica Węgier była już kilkakrotnie sceną demonstracji, których uczestnicy kontestowali gospodarcze plany centrolewicowego rządu Ferenca Gyurcsanya. Frekwencja na tych imprezach nie przekraczała jednak kilku tysięcy ludzi, powstrzymywali się oni również od jakichkolwiek aktów przemocy.

W ostatnich miesiącach społeczne nastroje na Węgrzech wyraźnie pogorszyły się w obliczu nieuchronnych wyrzeczeń, z jakimi łączy się polityka gospodarcza obecnego rządu. Podwyżce podatków ma towarzyszyć cofnięcie dotacji, co zaowocuje przede wszystkim znacznym wzrostem cen gazu i innych nośników energii. Zamiast zapowiadanego wcześniej kredytowania studentom opłat za naukę, zdecydowano się ściągać je od przyszłego roku bez żadnych rekompensat. Zaś opłaty za wizyty u lekarza pomóc mają w przezwyciężeniu krytycznej sytuacji materialnej służby zdrowia.

Mimo deklarowanych obietnic i aplikowanych społeczeństwu surowych przedsięwzięć oszczędnościowych, osiągnięcia Gyurcsanya w uzdrawianiu finansów państwa są nikłe. Jeszcze na początku lipca rząd deklarował, iż deficyt tegorocznego budżetu zamknie się w granicach 8% produktu krajowego brutto, tymczasem obecnie mówi się, że będzie to 10,1% - co oznacza niechlubny rekord w skali całej Unii Europejskiej. Jak wiadomo, obowiązujący państwa strefy euro pakt stabilizacyjny wyznacza 3% PKB jako maksymalny poziom rocznego deficytu finansów publicznych.

Tegoroczne prognozy budżetowe są tym bardziej niepokojące, że skumulowana wartość węgierskiego długu publicznego osiągnęła w ubiegłym roku niemal 59% rocznego PKB. Jest to co prawda wyraźnie mniej niż u unijnych rekordzistów Włoch (blisko 109%) i Belgii (ponad 94%), ale znacznie więcej niż w Polsce (niecałe 48%).

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)