Spisek w administracji Trumpa. Kim jest Konrad Wallenrod Białego Domu?
W Waszyngtonie na szczytach władzy działa grupa z jedną misją: sabotowania najgroźniejszych ruchów Donalda Trumpa. Przyznał to jeden z anonimowych członków na łamach "New York Timesa". To absolutnie bezprecedensowa sytuacja, która dodatkowo rozchwieje niestabilną administracją.
- Jesteśmy w wariatkowie - miał powiedzieć sfrustrowany szef personelu Białego Domu, generał John Kelly, cytowany w nowej książce słynnego dziennikarza Boba Woodwarda. Obecny tydzień w Waszyngtonie w pełni to potwierdza. W poniedziałek, Donald Trump publicznie okazał swoje niezadowolenie z tego, że jego własna prokuratura podejmuje polityczne niewygodne śledztwa w sprawach "bardzo popularnych" partyjnych kolegów. We wtorek ukazały się fragmenty książki Woodwarda opisującej nieziemski chaos w Białym Domu i desperackie próby urzędników administracji, by powstrzymywać najbardziej destrukcyjne zapędy prezydenta. W końcu w środę, "New York Times" opublikował anonimowy tekst jednego z wysokich rangą oficjeli administracji Donalda Trumpa, który zadeklarował się jako członek wewnętrznego ruchu oporu wobec Trumpa w Waszyngtonie.
Przeczytaj również: Trump w oczach współpracowników. Idiota, kłamca, szóstoklasista
Głębokie państwo
"Uważamy, że nasza lojalność w pierwszym rzędzie jest wobec kraju, a prezydent wciąż zachwouje się w sposób, który szkodzi zdrowiu naszej republiki. Dlatego właśnie wielu nominatów Trumpa zaprzysięgło robić co tylko w ich mocy, aby zachować nasze demokratyczne instytucje i jednocześnie powstrzymywać te bardziej niewłaściwe impulsy Trumpa dopóki nie znajdzie się poza urzędem" - napisał anonim.
W dużej mierze zawartość tekstu jest powtórzeniem tego, co o Trumpie od dawna mówią jego współpracownicy (zwykle anonimowo): jest amoralny, impulsywny, ma problemy z koncentracją, a na spotkaniach roboczych zamiast skupiać się na problemach, woli wygłaszać wciąż te same tyrady. Prawdziwa rewelacja jest jedna: otoczenie Trumpa zastanawiało się nad skorzystaniem z 25. poprawki do konstytucji, wedle której gabinet prezydenta może ogłosić go tymczasowo niezdolnym do sprawowania swojej funkcji i jego dalszy los powierza Kongresowi. Jak tłumaczy autor listu, z opcji tej nie skorzystano, bo "nikt nie chciał powodować kryzysu konstytucyjnego".
"A więc będziemy robić, co tylko możemy, aby sterować tą administrację w dobrym kierunku, dopóki - w ten czy inny sposób - nie dobiegnie ona końca" - czytamy.
Autor potwierdził też to, o czym mówiło się od dawna: że administracja Trumpa prowadzi politykę zagraniczną w dużej mierze niezależnie od prezydenta. Podczas gdy on chwali Putina, "oni" nakładają na niego sankcje i wzmacniają presję.
Przeczytaj również: Ameryka Trumpa to państwo teoretyczne
Trump mówi o zdradzie
Tekst anonima to sytuacja absolutnie bez precedensu. Jest też w pewnym sensie potwierdzeniem teorii spiskowych o "głębokim państwie", które uwzięło się na prezydenta. Okazuje się bowiem, że pewnego rodzaju "spisek" rzeczywiście istnieje, choć tworzą go nie - jak mówiono - "niedobitki po Obamie", lecz nominaci samego Trumpa, przerażeni jego niekompetencją.
Reakcja Białego Domu była przewidywalna i gniewna. Przemawiając w Białym Domu wygłosił tyradę przeciw "New York Timesowi", zapowiedział, że będzie rządził jeszcze sześć i pół roku i oświadczył, że żadna administracja w historii nie zrobiła tyle, co on w ciągu niecałych dwóch lat.
Trump poświęcił też sprawie serię czterech tweetów, zaczynając od pisanego wielkimi literami krótkiego pytania: "ZDRADA?". Potem domagał się ujawnienia anonimowego autora.
"Czy tak zwany 'wysoki rangą oficjel administracji' rzeczywiście istnieje, czy to kolejne zmyślone źródło Upadającego New York Timesa? Jeśli ten TCHÓRZLIWY anonim naprawdę istnieje, Times musi, ze względu na bezpieczeństwo narodowe, przekazać go władzom w tej chwili!" - napisał Trump.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Polowanie na anonima
Niemal równocześnie z publikacją tekstu ruszyła też lawina spekulacji na temat tego, kto mógł być autorem i jakie przyświecały mu cele. Jedna z teorii zyskała szczególną popularność wśród komentatorów. Mówi ona, że anonimem jest wiceprezydent Mike Pence. Wskazywać ma na to charakterystyczny styl tekstu i używane w nim słowa. Szczególną uwagę zwrócił fakt użycia bardzo rzadko używanego słowa "lodestar" (gwiazda przewodnia), którym autor określił zmarłego niedawno Johna McCaina. Jak się okazuje, Pence wielokrotnie używał go w swoich przemówieniach. Stąd cień podejrzeń padł na niego, lub jego speechwritera Stephena Forda.
Dlaczego Pence miałby to zrobić? Według jednej z wersji, felieton miałby przyspieszyć upadek Trumpa, a w rezultacie jego awans do prezydentury. Problem w tym, że gdyby został ujawniony jako autor, jego pozycja wśród republikańskiego "żelaznego elektoratu" byłaby spalona. Co wiecej, upodabnianie stylu wypowiedzi do innych osób, aby utrudnić wykrycie, jest dość znaną praktyką wśród autorów anonimowych przecieków.
W czwartek zespół Pence'a zdementował pogłoski o tym, że to wiceprezydent stał za publikacją.
"Wiceprezydent podpisuje się pod swoimi tekstami. NYT powinien się wstydzić, jak również osoba, która napisała ten fałszywy, nielogiczny i tchórzliwy felieton. Nasz urząd jest ponad taką amatorszczyzną" - oświadczył na Twitterze rzecznik prasowy Pence'a Jarrod Agen.
Dlatego pojawiają się inne typy, wskazujące na osoby luźniej związane z partią. Według jednych miałby to być minister skarbu Steven Mnuchin, lub Larry Kudlow, główny doradca ds. gospodarczych Trumpa. Obaj, jako bankierzy mają związki z wielkomiejskimi elitami biznesowymi.
Ale możliwe jest też, że jest to ktoś zupełnie nieznany szerszej publice. Zasugerowała to była dziennikarka "New York Timesa" Jennifer Palmieri.
"Bazując na swoich doświadczeniach z NYT dotyczących nazywania źródeł z administracji, autor mógłby być kimś, o kim większość z nas nigdy nie słyszała. Ktoś taki jak zastępca dyrektora do spraw legislacyjnych, czy ktoś w Narodowej Radzie ds. Gospodarki" - stwierdziła.
To oznacza, że potencjalnych "wysokich rangą oficjeli" mogą być setki. Jednak według cytowanego przez "Washington Post" lingwisty Roberta Leonarda z Hofstra University, wykrycie autora opublikowanych słów - na bazie analizy porównawczej tekstów - jest nieuniknione. Sprawę komplikuje co prawda fakt, że teksty są poddawane redakcji osób trzecich, ale prędzej czy później "sprawca" zostanie ujawniony.
Niespokojne czasy
Niewiadomą jest też motywacja autora. Publikacja tekstu niemal na pewno przyniesie skutek odwrotny od tego, który przyświeca "spiskowcom". Utrudni trzymanie prezydenta w ryzach i uczyni Trumpa jeszcze bardziej podejrzliwym i skłonnym do wybuchów. Dlaczego więc autor zdecydował się na publikację? Według jednej teorii, to "polisa bezpieczeństwa" dla osób obawiających się konsekwencji w razie niechlubnego końca prezydentury, według innej, to zagrywka obliczona na uspokojenie republikańskiego elektoratu, który - jak pokazują ostatnie sondaże - powoli zaczyna odwracać się od swojego prezydenta.
"Od ponad roku żyłem w strachu przed nieuniknionym dniem, kiedy republikańscy oficjele, którzy umożliwiali korupcję, rasizm i degradację naszej republiki zaczną dystansować się od Trumpa, aby zachować władzę. Tekst w NYT to po prostu ktoś, kto zaczął ten proces wcześnie" - ocenił w tweecie Adam Mount, politolog z Uniwersytetu Georgetown.
Ale niektórzy, jak profersor Harvarda i były prawnik administracji Busha Jack Goldsmith, zasugerowali wręcz, że tekst może być wręcz "operacją pod fałszywą flagą" autorstwa ludzi lojalnych Trumpowi.
Pewne jest tylko jedno. Tekst w "New York Timesie" to kolejna bomba, która destabilizuje już i tak nieprawdopodobnie rozchwianą administrację, pochłoniętą pałacowymi intrygami i kolejnymi wybrykami szalonego prezydenta. Już wkrótce "wariatkowo" może okazać się łagodną diagnozą tego, co dzieje się w stolicy najpotężniejszego mocarstwa świata.
Ma to swoje konsekwencje międzynarodowe, bo w tej sytuacji aktualne dla partnerów Ameryki staje się pytanie zadawane wcześniej przez amerykańskich prezydentów skonfundowanych relacjami z Unią Europejską: "Jeśli chcesz rozmawiać ze Stanami Zjednoczonymi, do kogo zadzwonisz?".
Zobacz także: Rzecznik prezydenta rezygnuje. Joanna Scheuring-Wielgus: Andrzej Duda ma bardzo poważny problem
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl