Spędził w więzieniu 6540 nocy. Wstrząsająca relacja Tomasza Komendy
Niewinne skazany Tomasz Komenda opowiada dziś o piekle, którego doświadczył w więzieniu. Spędził tam 18 lat. Trzy razy próbował popełnić samobójstwo. Znęcano się nad nim psychicznie i fizycznie. - Kazano mi się rozbierać i każdy mógł mnie zobaczyć - wspomina.
Tomasz Komenda w rozmowie z "Dużym Formatem" wraca myślami do kwietnia 2000 roku, kiedy był przesłuchiwany w komendzie miejskiej. Jak wspomina, kazano mu tam przyznać, że zgwałcił dziewczynę. Nie posłuchał. - Tego nie można nazwać biciem. Jeden siadł mi na nogach i zacząć nap...dalać tak, że krew lała się strumieniami - mówi. Jak dodaje, grożono mu, że "nie wyjdzie żywy", jeśli nie podpisze gotowych zeznań. Tym razem uległ, ale jak mówi, nie wiedział, że podpisuje na siebie wyrok.
Choć obiecywano mu wolność, trafił do aresztu, gdzie usłyszał: "Wchodzisz do piekła". - Trafiłem do morderców. (...) Mnie skatowali mydłami na łaźni. Otacza cię kółko osadzonych, mydła zawijają w skarpety i uderzają nimi po gołym ciele. Mydło zadaje więcej bólu niż pięści. Czy strażnicy reagowali? Oni nie patrzyli na mnie jak na człowieka, tylko śmiecia, którego trzeba codziennie dojeżdżać, żeby żałował tego, co zrobił - opowiada dziś Komenda.
Był przenoszony do innych oddziałów. Nie tylko znęcano się nad nim fizycznie, ale też psychicznie. Nazywano "pedofilem", "majciarzem" czy "mordercą". W końcu przestał tłumaczyć, że jest niewinny. Zaufał swojemu mecenasowi z urzędu. Na innego nie było go stać. To obrońca zapewnił go, że wszystkim się zajmie, a on nie powinien się odzywać. Więc odmówił składania zeznań. - Ale ja go nie interesowałem. Na apelację już nawet nie przyszedł, wysłał aplikanta. Podwyższyli mi wyrok z 15 na 25 lat - twierdzi Komenda.
"Chciałbym zapomnieć"
Przyznaje, ze najbardziej bał się, kiedy chciano go zgwałcić. Trzy razy próbował popełnić samobójstwo. - Przerzuciłem prześcieradło przez kraty, obwiązałem szyję. Wisiałem, ale któryś musiał się obudzić, odcięli mnie. Jak się ocknąłem, stało nade mną kilku gadów, znaczy klawiszy - opowiada. Przy życiu utrzymała go rodzina. Mama odwiedzała go regularnie, przychodzili też ojciec, bracia i bratowa. Z kolei znajomi go opuścili.
Jak zaznacza, "w więzieniu nie ma się kolegów", a strażnicy odwracali się, kiedy był bity. - Klawisze nie są lepsi od osadzonych. Tylko mają inne metody na znęcanie się nad takimi jak ja. W zakładzie jest pokój bez kamer, w którym robią przeszukania po widzeniach. Zostawiali otwarte drzwi i kazali mi rozbierać się do naga, tak że każdy więzień, który przechodził, mógł mnie zobaczyć. Czasem mnie bili. Mieli rękawiczki jak na rower, żeby nie zostawiać śladów pięści. Pluli mi do jedzenia, a byłem tak głodny, że musiałem to jeść - opowiada.
Nie wychodził nawet na spacery, bo jak mówi, "nie bawiło go dostawanie wp...dol za każdym razem". To co robił? Zachowywał ostrożność, bo "wystarczyłaby chwila, żeby przejechali mu żyletką po gardle". Poza tym szył piłki i poduszki dla dzieci z domów dziecka i grał na konsoli.
Podkreśla, że chciałby żyć normalnie, zapomnieć o więzieniu. Nie wie jednak, czy to możliwe.
Źródło: "Duży Format"