Smutna rzeczywistość sił zbrojnych Ukrainy
Nikt nie ma złudzeń, że w starciu z armią rosyjską, ukraińskie siły zbrojne nie miałyby szans. Przeżarte korupcją, chronicznie niedofinansowane i lekceważone przez rządzących, do dziś muszą borykać się z uciążliwym spadkiem po Związku Radzieckim. Już wkrótce młode ukraińskie wojsko może zostać poddane najcięższej próbie w swej historii.
01.03.2014 | aktual.: 15.04.2014 19:48
Rosja nie musi wprowadzać na Ukrainę swych wojsk, bo one już tam są. Mowa o Flocie Czarnomorskiej, której większość sił stacjonuje w bazach na Krymie, głównie w Sewastopolu. Według różnych źródeł w jej skład wchodzi łącznie od kilkunastu do nawet 25 tys. żołnierzy. Należy jednak pamiętać, że tylko część tych sił stanowi piechota morska, która może prowadzić działania bojowe na lądzie. Niemal wszyscy pozostali, to służący na okrętach marynarze.
W porcie wojennym w Sewastopolu stacjonuje ok. 30 okrętów bojowych. Główną siłę uderzeniową tworzą dwa krążowniki rakietowe, z flagowym "Moskwa" na czele, dwie fregaty, dwa okręty podwodne i jeden niszczyciel. Wspomagane są one przez szereg mniejszych jednostek - korwet, kutrów rakietowych, okrętów desantowych i trałowców. Na papierze nie wygląda to najgorzej, ale rzeczywistość jest zgoła odmienna. Flota Czarnomorska to wspomnienie po dawnej potędze marynarki Związku Radzieckiego, której szczyt przypadał na lata 70. ubiegłego wieku. W zasadzie to skansen - stan techniczny okrętów jest bardzo zły, lwia część pamięta czasy Leonida Breżniewa, a zaledwie kilka ma mniej niż 25 lat.
Ale nawet biorąc to pod uwagę, rosyjska flota nie prezentuje się tak źle, gdy zestawić ją z marynarką ukraińską. Znajduje się ona w jeszcze bardziej opłakanym stanie, a co gorsza, jest o wiele mniejsza od lokalnego rywala. Jedynie jej okręt flagowy, fregata rakietowa "Hetman Sahajdaczny", jest w stanie realizować dłuższe misje dalekomorskie. Lecz nawet ta jednostka nie miałaby szans oko w oko z rosyjskim krążownikiem. Łącznie ukraińska flota posiada około 20 wiekowych okrętów wojennych. "Około", ponieważ nie sposób znaleźć oficjalnych danych, ile z tych jednostek rzeczywiście pozostaje w służbie i jest zdolna wyjść w morze. Ta uwaga dotyczy zresztą całości sił zbrojnych, bo inne formacje mają się niewiele lepiej.
Ciężki spadek po ZSRR
Ukraińska armia od lat jest zaniedbywana przez polityków i cierpi na chroniczne niedofinansowanie. Dość powiedzieć, że choć jest większa od polskiej, przeznacza się na nią 5-6 razy mniej pieniędzy niż u nas. Po wybiciu się na niepodległość Ukraińcy nie zdołali przeprowadzić żadnego zakrojonego na szerszą skalę planu modernizacyjnego czy większych inwestycji w uzbrojenie, sprzęt lub infrastrukturę wojskową. Przez lata koncentrowano się jedynie na "restrukturyzacji", czyli de facto nieprzerwanym zwijaniu sił zbrojnych na wielką skalę. Odziedziczona w spadku po ZSRR armia była prawdziwym molochem, którego pogrążające się w kryzysie młode państwo nie potrzebowało, ani tym bardziej nie było w stanie utrzymać. W rezultacie ponad 700-tysięczne wojsko w 1991 roku skurczyło się do niespełna 140 tys. w 2012 roku, a w 2017 roku ma liczyć jeszcze mniej, bo tylko 70 tys. (plus 30 tys. pracowników cywilnych).
Potężne cięcia mają pozwolić na pełne uzawodowienie, bo dziś armia ciągle w dużej części musi opierać się na poborowych. Celem podjętych w ostatnich latach nieśmiałych reform jest przekształcenie sił zbrojnych na wzór armii zachodnich, czyli stosunkowo mało liczebnych, ale w pełni profesjonalnych, nowoczesnych i bardzo mobilnych. Jest to armia krojona na miarę ówczesnych potrzeb, jaką były zagrożenia i wyzwania asymetryczne. Gdy zaczęto wdrażać zmiany nikomu nie przyszło do głowy, że na horyzoncie może pojawić się niebezpieczeństwo pełnoskalowego konfliktu zbrojnego.
Nie powinno zaskakiwać, że znajdująca się w permanentnym rozkładzie armia cechuje się bardzo niskim wskaźnikiem nowoczesności. Prawie w całości uzbrojona jest w sprzęt odziedziczony po Związku Radzieckim, który znajduje się u kresu swych możliwości i w wielu przypadkach ma co najwyżej wartość muzealną. Zresztą nie wiadomo dokładnie, ile czołgów, pojazdów opancerzonych czy samolotów jest rzeczywiście sprawna. Z pewnością część znajduje się w ciągłych remontach, a inne są "kanibalizowane" na części zamienne. Na zakupy nowoczesnego uzbrojenia Kijowa nie było po prostu stać, bowiem większość skromnych środków pochłaniało utrzymanie i utylizacja poradzieckiego uzbrojenia.
Nikt nie zliczy, ile pieniędzy przeznaczonych na obronność utopiono w rezultacie powszechnej na Ukrainie korupcji. I nie chodzi tylko o gotówkę, bo przez całe lata szeregowi żołnierze, jak i wysocy rangą dowódcy parali się rabunkiem uzbrojenia z armijnych magazynów, które potem szmuglowano na czarny rynek. Również mienie likwidowanych baz wojskowych w toku szemranej prywatyzacji trafiało za bezcen w ręce oligarchów lub osób powiązanych z zorganizowaną przestępczością.
Bieda aż piszczy
Cząstkowa modernizacja prowadzona była chaotycznie i nieudolnie. Przez ponad dwie dekady niepodległości niewiele rzeczy udało się pchnąć do przodu. Z trudem zmodernizowano kilkadziesiąt przestarzałych czołgów T-64 oraz zakupiono 10 w miarę nowoczesnych T-84 Opłot-M - tyle co nic. Ale najlepszym przykładem jest projekt unowocześnienia jedynego ukraińskiego okrętu podwodnego U-01 "Zaporoże". Jego realizacja trwała prawie dekadę, a sens był, delikatnie mówiąc, mocno wątpliwy - jednostka anachronicznego projektu 641 (w kodzie NATO oznaczonego jako Foxtrot) już w momencie rozpoczęcia remontu w 2003 roku miała 33 lata. Jest to bodaj jedyny okręt tego typu na świecie, który pozostaje jeszcze w czynnej służbie. Podobne bolączki dręczą całe siły zbrojne. Szkolenie stoi na niskim poziomie, ponieważ brakuje funduszy na amunicję i paliwo, niezbędnych do prowadzenia ćwiczeń na poligonach. Wprawdzie cenne doświadczenie nabyło kilka tysięcy ukraińskich żołnierzy, którzy przewinęli się przez misję w Iraku, ale to tylko w
niewielkim stopniu zmienia obraz całości. Na domiar złego, wojskowi są nędznie opłacani i żyją w trudnych warunkach materialnych. Jak zdradził w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Walentin Badrak z Centrum Badań nad Armią i Rozbrojeniem (CACDS) w Kijowie, podpułkownik ukraińskiej armii zarabia równowartość 1,5 tys. zł miesięcznie (dla porównania w Polsce - ok. 5-7 tys. zł).
Ekipa premiera, a później prezydenta Wiktora Janukowycza zepchnęła armię na margines, faworyzując siły porządkowe i służby bezpieczeństwa. Liczące kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy oddziały MSW mają wyższy budżet niż o wiele większe siły zbrojne. - Oficerowie Berkutu i innych formacji wojsk wewnętrznych mogą liczyć na wiele przywilejów, których pozbawienie są oficerowie armii, takich jak atrakcyjne mieszkania - mówił Badrak na łamach "Rz". Jedynym plusem jest to, że w razie wybuchu konfliktu zbrojnego, wojska wewnętrzne przeszłyby pod zarząd armii, znacząco wzmacniając jej potencjał.
Rosja podnosi głowę
W przeciwieństwie do Ukrainy, wysokie wpływy z ropy naftowej, gazu i innych surowców pozwoliły Rosji na częściową odbudowę potęgi militarnej. W ostatnich latach Kreml dokonał zasadniczej restrukturyzacji i modernizacji sił zbrojnych - wprawdzie skurczyły się one liczebnie, ale są za to mobilniejsze, nowocześniej uzbrojone, lepiej wyszkolone i bardziej profesjonalne. Najlepszym przykładem skali zachodzących w Rosji zmian, jest wielki program zbrojeń na lata 2011-2020, na który przeznaczono 650 mld dol. Oczywiście należy spojrzeć nań trzeźwo, ponieważ nie jest pewne, w jakim stopniu uda się go faktycznie zrealizować. Na przeszkodzie ambitnym zamierzeniom stanąć mogą niższe niż zakładane wpływy do budżetu oraz niemoc rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego.
Eksperci nie pozostawiają wątpliwości, że w regularnej wojnie ukraińska armia poległaby w konfrontacji z wojskami Kremla. Jednak taki scenariusz naprawdę bardzo trudno sobie wyobrazić. Ukraina to nie Gruzja - taki konflikt byłby o wiele kosztowniejszy i krwawszy. Przeżywająca coraz większe problemy gospodarcze Rosja popadłaby w międzynarodową izolację, co tylko pogłębiłoby kryzys. A wracające do ojczyzny trumny z poległymi żołnierzami mogłyby wstrząsnąć autorytarnym systemem Władimira Putina, tak jak krwawa interwencja w Afganistanie podkopała fundamenty i przyczyniła się do upadku sowieckiego imperium.
Na razie Moskwa jedynie pręży militarne muskuły. Postawiła w stan podwyższonej gotowości bojowej stacjonującą na Krymie Flotę Czarnomorską i z dnia na dzień zarządziła sprawdzenie wojsk okręgów zachodniego i centralnego. Na nogi poderwano 150 tys. żołnierzy, 880 czołgów, 120 samolotów, 80 śmigłowców, a także ponad 1200 jednostek innego sprzętu wojskowego i 80 okrętów. Co jakiś czas pojawiają się doniesienia, jak rosyjskie pojazdy opancerzone należące do Floty Czarnomorskiej panoszą się po Krymie. Mimo to jest prawie nieprawdopodobne, by Kreml zdecydował się na jakąkolwiek formę zbrojnej agresji. Tym bardziej, że dysponuje innymi mechanizmami wywierania presji. Można się spodziewać, że właśnie z tego "arsenału" będzie obficie korzystać.