Śmiertelnie pobił kijem 65‑latka, posiedzi 8 lat
Sąd Okręgowy w Łodzi skazał na osiem lat więzienia 21-letniego Michała B., który w 2006 roku pobił kijem przechodnia, tylko dlatego, że ten zwrócił mu uwagę. 65-letni mężczyzna doznał ciężkich obrażeń głowy i po kilku dniach zmarł w szpitalu. Wyrok jest nieprawomocny. Obrona i oskarżyciel posiłkowy zapowiedzieli apelację.
10.03.2008 | aktual.: 10.03.2008 15:34
Do tragedii doszło w czerwcu 2006 roku. Według ustaleń sądu, w niedzielę rano Michał B. po powrocie z alkoholowej imprezy wyszedł wraz z kolegą na swoje osiedle, z kijem w ręku, aby kogoś pobić. Przechodząc przez skrzyżowanie, oskarżony zobaczył grupę młodzieży. Zaczął do nich iść i krzyczeć. Przez skrzyżowanie przechodził wtedy 65-letni Ireneusz H., który zareagował na te krzyki. Mężczyzna miał mówić młodym ludziom, żeby przestali się awanturować.
Wtedy oskarżony co najmniej raz - jak ustalili biegli - uderzył mężczyznę ciężkim, drewnianym kijem w głowę. Biegła nie wykluczyła, że uderzeń mogło być więcej. 65-latek z ciężkimi obrażeniami głowy trafił do szpitala. Był tak mocno pobity, że nie można było go rozpoznać. Doznał złamania kości pokrywy i podstawy czaszki, złamania kości twarzy, stłuczenia i krwiaka mózgu. Przeszedł operację, ale po kilku dniach zmarł w szpitalu.
Michał B. w związku z tą sprawą był dwukrotnie zatrzymywany. Pierwszy raz kilka dni po zdarzeniu, ale wówczas wyszedł na wolność z powodu braku dowodów. Drugi raz został zatrzymany kilka miesięcy później; od tego czasu przebywa w areszcie. Prokuratura oskarżyła go, że bijąc 65-latka otwartą dłonią i drewnianym kijem w głowę, tułów i inne części ciała spowodował u niego ciężki obrażenia głowy, które doprowadziły do zgonu pokrzywdzonego.
21-latek początkowo nie przyznał się do zarzucanych czynów. Później przyznał się do winy, utrzymując jednak, że uderzył mężczyznę kilkakrotnie dłonią w twarz i raz cienkim kijem w nogę. Sąd nie dał temu wiary i uznał, że wina oskarżonego nie budzi wątpliwości.
Sąd podkreślił, że sprawa była trudna, bo nie było świadków, którzy by przedstawiali jednolity przebieg zdarzenia. Oparł się jednak na zeznaniach kilku świadków, wyjaśnieniach oskarżonego, dokumentacji lekarskiej i opinii biegłej.
Sędzia Marzanna Malinowska podkreśliła, że oskarżony, który był już wcześniej dwukrotnie karany, nie wykazał żadnej skruchy. Jako okoliczności obciążające sąd wziął pod uwagę jego brutalność i agresję oraz brak motywu. To, że ktoś przechodzi, zwraca uwagę na niewłaściwe jego zdaniem zachowanie, to nie jest powód, żeby go zatłuc i pozbawić życia - mówiła sędzia.
Skazując Michała B. na osiem lat więzienia (przy maksymalnym zagrożeniu karą do 12 lat) jako okoliczność łagodzącą sąd wziął po uwagę młody wiek sprawcy i przyznanie się do winy. Sąd zastanawiał się także na możliwością zmiany kwalifikacji prawnej czynu na zabójstwo, jednak uznał, że nie można przypisać oskarżonemu, że chciał zabić pokrzywdzonego.
Sędzia Malinowska podkreśliła, że sąd był zbulwersowany postawą kolegów i koleżanek oskarżonego, którzy zeznając usiłowali mataczyć w sprawie, składając zeznania mające "wybielić" oskarżonego. Zdaniem sędzi, dla tej młodzieży życie ludzkie nic nie znaczy.
Nikt ani przez moment nie zastanowił się nad tym, że umarł człowiek. To chyba ma być tak w ich świecie, że zginie człowiek i każdy ma być bezkarny. Jeżeli ci młodzi ludzie łącznie z oskarżonym nie zmienią podejścia do życia, to skończą tak jak on i spotkają się wszyscy w zakładzie karnym - mówiła sędzia.
Syn ofiary, który występował w procesie jako oskarżyciel posiłkowy powiedział, że nie jest zadowolony z wyroku. Zapowiedział apelację. Zginął niewinny człowiek, który całe życie uczciwie pracował. Cieszył się dobrą opinią, był uczynny. Nie wierzę, że zwrócił im uwagę. Po prostu zszedł im z drogi, a oni go dogonili i zatłukli - powiedział.
Apelację zapowiedział także obrońca oskarżonego, który wnosił o łagodny wymiar kary.