Śmierć obywatela Chin w Warszawie. Relacja sąsiadów
Sąsiedzi między sobą szeptali o nowych lokatorach. Ale przez kilka tygodni ignorowali skowyt dobiegający z mieszkania rodziny z Chin. Do momentu aż z bloku wyniesiono ciało.
25.03.2020 | aktual.: 26.03.2020 09:37
Wtorek 24 marca, ok. godziny 20. Pod blok w centrum Warszawy podjeżdżają dwie karetki. Ciekawscy mieszkańcy wychodzą na balkony. Podejrzewają, że pomoc została wezwana do obywateli Chin z 5. piętra, którzy przebywają tam od miesiąca.
Krzyki, szarpaniny, płacz. Te odgłosy dość regularnie towarzyszyły warszawiakom spędzającym od niemal 3 tygodni prawie cały czas w swoich mieszkaniach. Ale nikt nie reagował na to, co dzieje się u piątki lokatorów z 5. piętra. Jedynie w windzie lub na klatce napotkani sąsiedzi wymieniali między sobą uwagi na temat rodziny z Azji, oczywiście w kontekście koronawirusa.
Ojciec rodziny, około czterdziestoletni mężczyzna, był widziany ostatnio przez mieszkańców około trzy tygodnie temu. Kobieta co drugi dzień wychodziła z dziećmi na zakupy spożywcze. Mijali się z sąsiadami w windzie, na schodach, przy wejściu do klatki schodowej.
Zobacz wideo: Koronawirus w Polsce. Minister zdrowia Łukasz Szumowski o jedynym sposobie na walkę
Gdy wtorkowego wieczoru pod blokiem zjawiły się służby ratunkowe w kombinezonach ochronnych, z mieszkania chińskiej rodziny było słychać tylko płacz. Dwaj mężczyźni, nie informując sąsiadów o tym, co zaraz się stanie, rozpylili na klatce schodowej silny środek, prawdopodobnie odkażający. Jego zapach przedostawał się przez szczeliny drzwi w całym bloku. Lokatorka z niższego piętra na chwilę straciła przytomność.
Po 30 minutach czterech ratowników medycznych weszło do budynku. Gdy dotarli na górę, płacząca trójka małych dzieci chińskiej rodziny wydostała się z mieszkania na korytarz. Jeden z mężczyzn krzyczał do nich po angielsku, "żeby nie dotykały mamy, bo umrą".
W bloku ogarniętym strachem pojawił się nowy dźwięk. Głośne urządzenie pompujące pracowało przez prawie pół godziny. Potem zapanowała zupełna cisza.
W międzyczasie przed blokiem pojawiła się policja. Dwaj policjanci czekali na zewnątrz przez ponad godzinę, aż ktoś dowiózł im kombinezony ochronne.
Lokatorzy nie zauważyli, aby do karetek było wynoszone ciało. Ratownicy odjechali, wkroczyły kolejne służby.
Gdy policjanci w kombinezonach byli gotowi do podjęcia czynności, zaczęli dzwonić domofonem do lokatorów z Azji. Z ich mieszkania nie dobywał się żaden odgłos. Zniecierpliwieni sąsiedzi zaczęli krzyczeć z balkonów, aby policjanci zadzwonili do ich mieszkań, to szybciej dostaną się do budynku. Funkcjonariusze byli nieugięci.
W końcu ktoś nie wytrzymał, zszedł na dół i otworzył drzwi wejściowe. Policjanci ok. godz 23 dotarli pod drzwi mieszkania na piątym piętrze. Spryskali je środkiem dezynfekującym i próbowali je wyważyć. Bezskutecznie. Nie wezwali posiłków, odjechali. Jednak według relacji trójki sąsiadów radiowozy wróciły ok. 3 w nocy i funkcjonariusze weszli do mieszkania rodziny z Azji.
Rano lokatorzy zaczęli wydzwaniać do dzielnicowego oraz administracji budynku. W żadnym z miejsc nie wiedziano jeszcze o wieczornych zdarzeniach.
Jak gdyby nigdy nic około południa w bloku pojawili się panowie naprawiający windę. Nie mieli założonych masek ani rękawiczek.
Po wykonaniu kilku telefonów jedna z lokatorek odkryła, że właściciel mieszkania z 5. piętra nie wiedział, kto tak naprawdę w nim mieszka. Okazało się, że wynajmował je pośrednikowi, który podnajął je rodzinie z Chin.
Komenda Rejonowa Policji Warszawa Śródmieście potwierdziła śmierć obywatela Chin. Podano informację, że do zgonu doszło z przyczyn naturalnych. Na pytanie, dlaczego podjęto tak nadzwyczajne środki ostrożności, rzecznik prasowy nadkom. Robert Szumiata odpowiedział: - W tych czasach do każdego zgonu będziemy podchodzić ze szczególną ostrożnością, bez względu na to, czy będziemy posiadali wiedzę o tym, czy ta osoba była chora, czy też nie.
Powiatowy Inspektorat Sanitarny w środę o godz. 15 nie posiadał jeszcze dziennego raportu dotyczącego badanych pod kątem koronawirusa, więc nie był w stanie udzielić nam informacji. Nie potwierdzono też, czy w przypadku zgonu osoby, która wcześniej nie była podejrzana o zakażenie, wykonuje się takie testy.
Mieszkańcy warszawskiego bloku wciąż siedzą w swoich mieszkaniach i słyszą płacz wdowy i sierot. Nikt oficjalnie nie poinformował ich o tym, co stało się w mieszkaniu na 5. piętrze.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.