Śmierć Liama Payne'a. Narkotyki dostarczył pracownik hotelu?
Bliscy brytyjskiego muzyka Liama Payne'a twierdzą, że jego śmierci w Buenos Aires można było zapobiec. Według nich, gdyby natychmiast wezwano karetkę tuż po zasłabnięciu gwiazdora, Liam "mógłby wciąż żyć".
31-letni piosenkarz Liam Payne zmarł w Buenos Aires po upadku z balkonu hotelowego na trzecim piętrze o godzinie 17.04 czasu lokalnego w środę, 16 października. Policja znalazła w jego pokoju narkotyki, w tym "cristal" - silny halucynogen, powodujący utratę przytomności i epizody psychotyczne.
Rozmówca brytyjskiego tabloidu "Daily Mail", blisko związany z rodziną gwiazdora, zastanawia się, skąd Payne wziął narkotyki, skoro nie miał na nie pieniędzy. Jak podaje gazeta, śledczy podejrzewają, że "ktoś z hotelu mu je dostarczył".
Pojawiły się też niepotwierdzone doniesienia, że hotel przeprowadził wewnętrzne dochodzenie i zwolnił co najmniej jednego pracownika po śmierci gwiazdora. Śledztwo "nadal trwa", ale - jak zaznacza tabloid - postawienie zarzutów osobom, które dostarczyły narkotyki, jest "nieuchronne".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spór o zawieszenie azylu w programie. "Nie widzę łamania praw człowieka"
Payne przyjechał do Argentyny 30 września z dziewczyną Kate i bliskim przyjacielem Rogerem Noresem.
- Wiza Liama do USA wygasała i musiał opuścić Amerykę, by ją odnowić, więc zdecydował się polecieć do Buenos Aires, by zobaczyć występ Nialla Horana i uzyskać nową wizę - wyjaśnia źródło "Daily Mail". Jednak w ambasadzie USA odkryto jego wcześniejsze pobyty na odwyku, co spowodowało konieczność przeprowadzenia licznych badań i przedłużenie jego pobytu.
Po weekendzie spędzonym na farmie poza Buenos Aires, Kate wróciła do Miami, by zaopiekować się ich psem, podczas gdy Liam zameldował się w hotelu CasaSur. - Nie miał pieniędzy, a jego karty kredytowe nie działały, więc spędzał cały czas w pokoju - twierdzi rozmówca gazety.
Ostatnie godziny przed tragedią
We wtorek, 15 października, Liam miał zamówić jedzenie z McDonald's i być w dobrym nastroju. Wyniki badań były dobre i miał umówioną wizytę w ambasadzie na czwartek, po której planował wrócić do Miami. W środę rano odwiedził go przyjaciel.
- Wydawał się lekko podpity, jakby pił, ale nie był w złym stanie. Był szczęśliwy - mówi źródło w rozmowie z "Daily Mail".
Później zamówił whisky i szampana z hotelowego baru. Około godz. 11 do jego pokoju przyszły dwie prostytutki, które opuściły hotel po ok. 5 godzinach. Powodem miała być "kłótnia o zapłatę". Świadkowie widzieli Liama kłócącego się z kobietami w holu.
Hotel zadzwonił do Noresa, informując o zakłóceniu spokoju przez gwiazdora. Mężczyzna przybył na miejsce, przeprosił obecnych i odprowadził artystę do pokoju, po czym wyszedł załatwiać swoje sprawy.
Gość hotelowy Brett Watson z Chicago opowiedział w rozmowie z ITV, że Liam kilkakrotnie wracał do holu, a raz nawet rozbił swojego laptopa. - Wyglądał na sfrustrowanego i musiał zostać fizycznie odprowadzony z powrotem do pokoju - mówił świadek.
Brak reakcji personelu hotelowego
Źródło bliskie artyście podkreśla: - Jeśli Liam miał drgawki, dlaczego hotel nie wezwał natychmiast karetki? To jest to, czego nikt nie rozumie. Nigdy wcześniej nie miał drgawek. Jeśli był tak chory, dlaczego ktoś odprowadził go do pokoju i zostawił samego, z otwartymi drzwiami na balkon?
Później pracownik hotelu zadzwonił pod numer alarmowy 911, informując, że Liam demoluje pokój i wyrażając obawę, że może skoczyć z balkonu. - Jeśli obawiali się, że może skoczyć, dlaczego nikt z nim nie został? Dlaczego został pozostawiony sam? Czy traktowali go inaczej, ponieważ był celebrytą? Gdyby to była zwykła osoba, czy wezwaliby karetkę?
Ojciec Liama, Geoff, przybył w piątek do Buenos Aires, by zidentyfikować ciało syna. Towarzyszył mu długoletni ochroniarz One Direction, Paul Higgins.