Słowik: Kraśko przejechał się po praworządności [OPINIA]
Gdy dziennikarze zaczynają oceniać się nawzajem, czuję się niekomfortowo. Łatwo ulec pokusie pouczania. Prosto wykreować samemu sobie obraz osoby, która cieszy się z cudzego nieszczęścia. Łatwo też narazić się na zarzut, że jeden drugiemu zazdrości osiągnięć. Ja - twierdzę bez żadnej przesady - mam czego Piotrowi Kraśce, czołowemu dziennikarzowi TVN, zazdrościć.
Jednocześnie jednak nie wolno milczeć, gdy widzimy, że ktoś robi coś złego. To, co nie służy jakiemukolwiek zawodowi, to zmowa milczenia. Ludzie to zresztą widzą i wyrabiają sobie opinię o całej grupie zawodowej. Tak było z adwokatami podczas tzw. afery reprywatyzacyjnej, tak jest regularnie z politykami, którzy nie dostrzegą belki w oku swych sojuszników, tak też bywa z dziennikarzami.
Przypomnijmy: Piotr Kraśko został skazany za kierowanie samochodem bez wymaganych uprawnień. Prawo jazdy stracił w 2015 r. Sąd Rejonowy w Łomży skazał popularnego prezentera na karę 7,5 tys. zł grzywny, wymierzył mu też kolejny rok zakazu prowadzenia pojazdów. Od wyroku nakazowego odwołała się prokuratura, jednak w normalnym procesie sąd wydał identyczną decyzję. Wyrok stał się prawomocny. Kraśce groziło dwa lata pozbawienia wolności.
Warto więc mówić wprost: ktoś, kto świadomie łamał prawo przez sześć lat, nie jest idealnym kandydatem do pouczania polityków na temat praworządności. Nie jest w żadnym razie wiarygodny. Praworządność to bowiem nie tylko sposób funkcjonowania Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego i wykonywanie bądź niewykonywanie wyroków międzynarodowych organów. To także stosowanie się do prostych zasad, które obowiązują każdego. W tym: nie masz prawa jazdy - nie kierujesz samochodem.
Piotr Kraśko uznał, że tak jak najistotniejsze kwestie z zakresu polskiej praworządności są ważne i zasługują na codzienną debatę w telewizyjnym prime-time, tak te proste reguły jego, jako obywatela, nie obowiązują. I przez sześć lat jeździł bez uprawnień autem.
Jestem przeciwnikiem piractwa drogowego, ale mam w sobie wiele empatii do części osób łamiących prawo na drodze. Przykładowo współczuję nie tylko ofiarom wypadków, lecz także tym, którzy je powodują, a są trzeźwi i nie urządzili sobie rajdu po ulicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że te osoby często zawiniły zdarzenia, które niekiedy mają tragiczne skutki. Ale wiem też, że nie chciały i że dla wielu to życiowa trauma.
Jestem wrogiem przekraczania prędkości. Ale też sam sobie mówię niekiedy, że kierowcom zdarza się rozkojarzyć i zbyt mocno wdepnąć pedał gazu. Nie pochwalam, zasługują na karę, ale widzę, że nie zawsze postępują w zaplanowany sposób.
Poczucie bezkarności
Ale jak wytłumaczyć kilkuletnią praktykę wsiadania do samochodu i kierowania nim, gdy się nie ma prawa jazdy? To łamanie prawa od samego początku do końca, z pełnym rozmysłem.
To, w wypadku osoby powszechnie znanej, też tworzenie wrażenia, że prawo obowiązuje maluczkich, a nie tych, którzy są znani, bogaci i ustosunkowani. A może nie tyle tworzenie wrażenia, co uwierzenie we własny geniusz, sprawczość i poczucie bezkarności.
Warto zresztą zwrócić uwagę na wypowiedź Piotra Kraśki, gdy sprawa wyszła na jaw (sam jej nie ujawnił, zrobił to "Super Express"). Znany dziennikarz w zasadzie nie ma żadnego wytłumaczenia na to, co robił. Zapewne lada moment przeprosi wszystkich, którzy poczuli się zawiedzeni jego postawą.
Ale - przykro mi bardzo - osoba, która tak robi, nie ma żadnego mandatu do odpytywania ludzi o ich podejście do praworządności. Choćby miała piękną dykcję, cięte riposty i potrafiła zdejmować maski nieprzyzwoitym politykom.