Słowik: Kraśko przejechał się po praworządności [OPINIA]
Gdy dziennikarze zaczynają oceniać się nawzajem, czuję się niekomfortowo. Łatwo ulec pokusie pouczania. Prosto wykreować samemu sobie obraz osoby, która cieszy się z cudzego nieszczęścia. Łatwo też narazić się na zarzut, że jeden drugiemu zazdrości osiągnięć. Ja - twierdzę bez żadnej przesady - mam czego Piotrowi Kraśce, czołowemu dziennikarzowi TVN, zazdrościć.
13.12.2021 12:07
Jednocześnie jednak nie wolno milczeć, gdy widzimy, że ktoś robi coś złego. To, co nie służy jakiemukolwiek zawodowi, to zmowa milczenia. Ludzie to zresztą widzą i wyrabiają sobie opinię o całej grupie zawodowej. Tak było z adwokatami podczas tzw. afery reprywatyzacyjnej, tak jest regularnie z politykami, którzy nie dostrzegą belki w oku swych sojuszników, tak też bywa z dziennikarzami.
Przypomnijmy: Piotr Kraśko został skazany za kierowanie samochodem bez wymaganych uprawnień. Prawo jazdy stracił w 2015 r. Sąd Rejonowy w Łomży skazał popularnego prezentera na karę 7,5 tys. zł grzywny, wymierzył mu też kolejny rok zakazu prowadzenia pojazdów. Od wyroku nakazowego odwołała się prokuratura, jednak w normalnym procesie sąd wydał identyczną decyzję. Wyrok stał się prawomocny. Kraśce groziło dwa lata pozbawienia wolności.
Warto więc mówić wprost: ktoś, kto świadomie łamał prawo przez sześć lat, nie jest idealnym kandydatem do pouczania polityków na temat praworządności. Nie jest w żadnym razie wiarygodny. Praworządność to bowiem nie tylko sposób funkcjonowania Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego i wykonywanie bądź niewykonywanie wyroków międzynarodowych organów. To także stosowanie się do prostych zasad, które obowiązują każdego. W tym: nie masz prawa jazdy - nie kierujesz samochodem.
Piotr Kraśko uznał, że tak jak najistotniejsze kwestie z zakresu polskiej praworządności są ważne i zasługują na codzienną debatę w telewizyjnym prime-time, tak te proste reguły jego, jako obywatela, nie obowiązują. I przez sześć lat jeździł bez uprawnień autem.
Jestem przeciwnikiem piractwa drogowego, ale mam w sobie wiele empatii do części osób łamiących prawo na drodze. Przykładowo współczuję nie tylko ofiarom wypadków, lecz także tym, którzy je powodują, a są trzeźwi i nie urządzili sobie rajdu po ulicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że te osoby często zawiniły zdarzenia, które niekiedy mają tragiczne skutki. Ale wiem też, że nie chciały i że dla wielu to życiowa trauma.
Jestem wrogiem przekraczania prędkości. Ale też sam sobie mówię niekiedy, że kierowcom zdarza się rozkojarzyć i zbyt mocno wdepnąć pedał gazu. Nie pochwalam, zasługują na karę, ale widzę, że nie zawsze postępują w zaplanowany sposób.
Poczucie bezkarności
Ale jak wytłumaczyć kilkuletnią praktykę wsiadania do samochodu i kierowania nim, gdy się nie ma prawa jazdy? To łamanie prawa od samego początku do końca, z pełnym rozmysłem.
To, w wypadku osoby powszechnie znanej, też tworzenie wrażenia, że prawo obowiązuje maluczkich, a nie tych, którzy są znani, bogaci i ustosunkowani. A może nie tyle tworzenie wrażenia, co uwierzenie we własny geniusz, sprawczość i poczucie bezkarności.
Warto zresztą zwrócić uwagę na wypowiedź Piotra Kraśki, gdy sprawa wyszła na jaw (sam jej nie ujawnił, zrobił to "Super Express"). Znany dziennikarz w zasadzie nie ma żadnego wytłumaczenia na to, co robił. Zapewne lada moment przeprosi wszystkich, którzy poczuli się zawiedzeni jego postawą.
Ale - przykro mi bardzo - osoba, która tak robi, nie ma żadnego mandatu do odpytywania ludzi o ich podejście do praworządności. Choćby miała piękną dykcję, cięte riposty i potrafiła zdejmować maski nieprzyzwoitym politykom.