Słowacja zwróci się ku Rosji? "Cała władza w ręce Ficy"

Zwycięstwo Petra Pellegriniego w wyborach prezydenckich na Słowacji oznacza, że premier Robert Fico będzie miał niebawem pełnię władzy w kraju. Podział wyszehradzkiej czwórki na dwa bloki teraz z pewnością się pogłębi.

Premier Robert Fico (po prawej) gratuluje wygranej Petrowi Pellegriniemu
Premier Robert Fico (po prawej) gratuluje wygranej Petrowi Pellegriniemu
Źródło zdjęć: © PAP | MARTIN DIVISEK

Miała być bardzo wyrównana walka o każdy głos, ale słowackie instytuty badania opinii publicznej znów się pomyliły. I znów bardzo mocno.

Widmo zwycięstwa kandydata opozycji, byłego ministra spraw zagranicznych Ivana Korczoka, który niespodziewanie wygrał pierwszą turę wyborów z ogromną przewagą 5,5 punktów procentowych nad drugim w kolejności przewodniczącym słowackiego parlamentu, a zarazem szefem partii Hlas (Głos) Petrem Pellegrinim najwyraźniej wystraszyło zwolenników tego ostatniego. Także i tych, którzy dwa tygodnie wcześniej zostali w domu.

Ten lęk był umiejętnie podsycany zarówno przez koalicję rządową, która straszyła, że wybór Korczoka będzie oznaczać wciągnięcie Słowacji do wojny, jak i samego Pellegriniego, który podczas wyborczej kampanii nazywał swego rywala "kandydatem wojny".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wysoka frekwencja i strach

W drugiej turze do urn poszło ponad 61 procent uprawnionych do głosowania, czyli aż o niemal jedną piątą więcej niż w pierwszej. To znaczy też prawie półtora razy tyle, co podczas poprzednich wyborów, kiedy Słowacja po raz pierwszy na głowę państwa wybrało kobietę, Zuzanę Czaputovą. Efekt: 53 procent głosów dla Pellegriniego, czyli wyraźny, niepodważalny sukces kandydata rządzącej w Bratysławie koalicji.

Korczok uznał zwycięstwo rywala i mu pogratulował, ale jednocześnie jednoznacznie wytknął nieprzejrzystość jego kampanii i dodał, że nie akceptuje sposobu, w jaki był atakowany. - Okazało się, że można wygrać wybory straszeniem. Zrobili ze mnie kandydata wojny. To jest coś, czego na pewno nie zapomnę - zapewnił późną nocą w krótkiej rozmowie z DW o tym, co już wcześniej mówił swoim zwolennikom.

Przyznał wtedy, że o wyniku zadecydowała wysoka frekwencja. - Ale też strach przed wciągnięciem w wojnę - mówił, do czego zdaniem wielu mieszkańców kraju głowa państwa mogłaby się przyczynić wysyłając na ukraiński front słowackich żołnierzy. Argumenty, że prezydent takich uprawnień nie ma, do sporej części słowackiego społeczeństwa po prostu nie docierały.

Fakt, że zagłosowało na niego 1,2 miliona wyborców jest dla pokonanego kandydata "wielką zachętą do działania". - Z taką liczbą głosów zazwyczaj wygrywa się wybory - powiedział Korczok DW. - Dziś to nie wystarczyło, była wysoka frekwencja - tłumaczył.

"Rzeczywistym prezydentem jest Fico"

Ivan Korczok, który reprezentował Słowację między innymi jako ambasador w Berlinie, zanim w 2020 roku stał się ministrem spraw zagranicznych, nie spodziewał się chyba aż tak dotkliwej porażki. Przyznał, że jest rozczarowany. - Ale nie jestem załamany - zapewniał najpierw gości i dziennikarzy w Starej Hali Targowej, gdzie w tę noc mieścił się jego wyborczy sztab, a potem ludzi zgromadzonych na zewnątrz, do których wyszedł na plac Aksamitnej Rewolucji.

Gdy już było jasne, że na czele państwa stanie Pellegrini, Magda Vászáryová, która z kolei była ambasadorką Słowacji w Warszawie, a przedtem Czechosłowacji w Wiedniu, miała zareagować według gazety "Denník N" stwierdzeniem, że to Robert Fico stał się prezydentem.

"Rzeczywistym prezydentem jest Fico. To on będzie decydować. To on będzie dyktować Pellegriniemu, co ma robić. A Pellegrini się do tego posłusznie przyznaje, kiedy powtarza, że będzie prezydentem rządu", napisał potem naczelny tego pisma Matúsz Kostolný w nocnym komentarzu.

Zwycięstwo Pellegriniego, który przez 20 lat stał u boku Roberta Ficy w jego partii Smer (Kierunek), zanim go zdradził i założył własną partię, ale po latach wrócił jak syn marnotrawny, będzie oznaczać, że nad gabinetem Ficy nie będzie już wisiał miecz Damoklesa. Prezydenckiego weta czy odesłania ustawy do Sądu Konstytucyjnego po 15 czerwca, kiedy skończy się urzędowanie Zuzany Czaputovej, premier już nie będzie musiał się obawiać. "Michal Kovácz z niego nie będzie", napisał "Denník N" w innym artykule. Prezydent Kovácz także stał się głową państwa dzięki swojemu szefowi, Vladimírovi Mecziarovi, ale dość szybko zdecydowanie mu się przeciwstawił, gdy zobaczył, w jakim kierunku Mecziar prowadzi Słowację.

Koalicja pozostanie

Zaskoczeni końcowym wynikiem byli z pewnością także i Pellegrini, i Fico. Długo nie było jasne, czy premier w ogóle weźmie udział w wyborach. W końcu jednak zagłosował na półtorej godziny przed zamknięciem lokali wyborczych, co w wypadku tak wysoko postawionych osób jest raczej wyjątkiem niż regułą. W sztabie swojego kandydata Fico pojawił się jednak dopiero w momencie, gdy zwycięstwo było pewne.

Sam kandydat zaś w ciągu wyborczego dnia nie promieniał optymizmem i co najmniej kilkakrotnie mówił, że z pokorą przyjmie każdą decyzję wyborców. Gdy już wiedział, że wygrał, zapewnił, że koalicja rządowa pozostanie stabilna i wszyscy posłowie Głosu będą wspierać gabinet Roberta Ficy.

Bój trwa nadal

- Z pewnością to nie jest dobra wiadomość, ale ja zawsze w takich sytuacjach mówię, że słońce jutro też wstanie i nasz bój o nasz kraj będzie trwać nadal - mówi w rozmowie z DW Andrej Kiska, który w latach 2014-19 był prezydentem Słowacji. - Żaden bój nie jest przegrany, dopóki się nie poddamy, dopóki się nie pogodzimy z porażką - dodaje.

Na tym jego zdaniem polega demokracja, że "raz jesteśmy wyżej, kiedy indziej niżej", co widać też w dojrzałych demokracjach, jak Stany Zjednoczone. - Widzimy, że i w Polsce doszło do zmiany. Czyli trzeba przyjąć ten wynik z pokorą i nadal walczyć - mówi były prezydent Słowacji, który w boju o najwyższy urząd w państwie pokonał dziesięć lat temu ówczesnego i dzisiejszego premiera Roberta Ficę.

Pierwszy test: szczyt NATO

Co będzie oznaczać wynik sobotnich wyborów dla Unii Europejskiej i sąsiadów Słowacji? - Na to już musi odpowiedzieć nowy prezydent Republiki Słowackiej - powiedział DW Ivan Korczok. - Peter Pellegrini musi sam powiedzieć, jaka jest jego wizja i po której stronie ma być Słowacja. Oczekuję, że się wreszcie wyraźnie wypowie w tej kwestii, bo w prezydenckiej kampanii to nie było oczywiste - mówił.

Zdaniem politologa Tomásza Stráżaya, dyrektora Słowackiego Stowarzyszenia Polityki Zagranicznej (Slovak Foreign Policy Association, SFPA), pierwszy poważny test na wielkim forum międzynarodowym czeka nowego prezydenta Słowacji na najbliższym szczycie NATO w Waszyngtonie, gdzie Petrowi Pellegriniemu będzie towarzyszyć minister spraw zagranicznych Juraj Blanár. - Tam prawdopodobnie usłyszy pytania, które nie muszą być dla niego przyjemne, ale będzie musiał być z nimi skonfrontowany, ponieważ sojusznicy muszą mieć w pewnych sprawach jasność, a do nich należy oczywiście kwestia wsparcia dla Ukrainy - mówi Stráżay w rozmowie z DW.

Wyszehrad na niskich obrotach

Słowacki ekspert nie ma natomiast wątpliwości, że po tych wyborach prezydenckich umocni się podział Grupy Wyszehradzkiej (V4) na dwa bloki. Współpraca polityczna przestanie jego zdaniem de facto funkcjonować, bo "jak to kiedyś powiedział węgierski minister spraw zagranicznych", trzeba do niej przynajmniej trzech partnerów.

- To uśpienie, czy zamrożenie potrwa dłuższy czas - twierdzi Stráżay, według którego być może będą się odbywać szczyty V4, ale na tym się to skończy. - To nie znaczy, że Grupa Wyszehradzka nie może nadal działać na poziomie społeczeństwa obywatelskiego - dodaje podkreślając, że ważne zadanie w tym kontekście będzie odgrywać Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki (International Visegrad Fund, IVF), "który może utrzymywać łączność między na przykład uniwersytetami, czy różnymi think tankami regionu na dobrym poziomie roboczym".

W każdym razie V4 może znów kiedyś wrócić do intensywniejszej fazy współpracy. Tak już było na przykład w latach 90. XX wieku, gdy ówczesny premier Czech Václav Klaus wprowadził Grupę Wyszehradzką w wieloletni stan letargu, zastępując ją Środkowoeuropejskim Porozumieniem o Wolnym Handlu CEFTA, które powołano do życia niemalże w przeddzień rozpadu Czechosłowacji 21 grudnia 1992 roku w Krakowie, na Wawelu.

- Dlatego myślę, że zastanawianie się Polski czy Czech nad likwidacją V4 nie jest na porządku dnia, ponieważ to jest współpraca nieformalna, którą można kontynuować na bardzo niskich obrotach i w ten sposób zaoszczędzić sobie niezgody w trudnych kwestiach strategicznych, jak współpraca z Rosją, czy wsparcie dla Ukrainy - uważa słowacki politolog Tomász Stráżay.

Przeczytaj również:

Autor: Aureliusz M. Pędziwol

Źródło: Deutsche Welle

Źródło artykułu:WP Wiadomości
słowacjarobert ficowojna w Ukrainie
Wybrane dla Ciebie