Śledzwo ws. "afery bakszyszowej" stoi w miejscu?
Żandarmeria Wojskowa wielokrotnie wnioskowała
o postawienie zarzutów w "aferze bakszyszowej" generałom
Mieczysławowi Bieńkowi i Andrzejowi Ekiertowi, oficerom WSI oraz
dowódcy GROM-u - dowiedział się "Newsweek". Wnioski niewiele dały, bo postępowania ciągną się do dziś.
09.07.2007 | aktual.: 09.07.2007 06:52
Śledztwo w sprawie "afery bakszyszowej", czyli korupcji i malwersacji finansowych żołnierzy i pracowników stacjonujących w Iraku, rozpoczęło się w 2005 roku - przypomina tygodnik.
Dotychczas aktem oskarżenia objęto szefa grupy CIMIC podczas III zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku, trzynastu cywili i mniej znaczących wojskowych grupy CIMIC - jednostki koordynującej współpracę cywilno wojskową i projekty odbudowy Iraku.
"Newsweek" dotarł do korespondencji między Żandarmerią a prokuraturą wojskową. Wynika z niej, że "afera bakszyszowa" ma o wiele szerszy zasięg.
Wśród zarzutów wobec generałów i pułkowników są: brak nadzoru, poświadczanie nieprawdy, preparowanie dokumentacji finansowej, przekraczanie uprawnień i działanie na szkodę interesu publicznego. Postawienie zarzutów najwyższym dowódcom wywołałoby skandal międzynarodowy, bowiem fundusze zarządzane przez CIMIC, pochodziły w kieszeni amerykańskiego podatnika.
Według ustaleń "Newsweeka" prokuratorzy naciskali, by wymienionych oficerów przesłuchiwać nie jako podejrzanych, lecz świadków, a wątki udziału w malwersacjach oficerów WSI prokuratura wyłączyła wbrew protestom żandarmów do osobnych, do dziś ślimaczących się postępowań. (PAP)