Sławomir Sierakowski: przy tym porodzie może zginąć PiS
Jak wiadomo, aborcja już teraz jest w Polsce praktycznie zdelegalizowana. Nie chodzi tylko o skrajnie restrykcyjne prawo, które obowiązuje, ale także o praktykę. Dostępność aborcji jest u nas bardzo utrudniona, ograniczona klasowo i najczęściej upokarzająca. Do własnej traumy państwo klęczące przed Kościołem dokłada kobiecie drugą - pisze Sławomir Sierakowski dla WP Opinii.
04.10.2016 | aktual.: 04.10.2016 16:02
Ale i tak za liberalnie było. Zakazać i zaszczuć, to za mało. Zakazać, zaszczuć i zamknąć to będzie wreszcie znaczyło chronić życie w pełni. Katolicy, których trudne dzieciństwo nowożytności wychowało na fundamentalistów, przyszli wystawić rachunek swojej władzy. W ten sposób władza domknie łańcuch pokarmowy, którym nakarmi pychę Kościoła: najpierw nie dopuszczać do wiedzy, później nie dopuszczać do zabezpieczenia się, później zakazać tabletki „dzień po”, żeby następnie było kogo łapać i karać. Jak najbardziej uprawdopodobnić aborcję, żeby następne jak najbardziej za nią ukarać. Skazać na aborcję, żeby skazać za aborcję.
Niestety, pomysł ma wadę genetyczną. Prawo i Sprawiedliwość to wiedziało i chciało go usunąć. Ale w tak katolickim kraju usunąć się nie dało, więc katolicka władza musi teraz z tym chorym projektem całkowitego zakazu aborcji chodzić. I prawdopodobnie ani go nie urodzi, ani nie wyjdzie z tego cało. Dlaczego?
Najpierw kilka wrażeń z manifestacji. Nie przypominam sobie, żeby jakiś protest tak odważnie podszedł pod okna władzy. Żeby był tak wszechobecny. Jeśli cię, pośle albo ministrze, nie było w ministerstwie lub sejmie, bo czekałeś w kolejce przed gabinetem prezesa na Nowogrodzkiej, to znasz już na pamięć wszystkie hasła ruchu pro-choice i lewicy. Furia okazała się fantastyczną nazwą, bo bardzo performatywną. Kilka tysięcy zgromadzonych naprawdę stworzyło "ścianę furii". Jej echo będzie krążyć po Nowogrodzkiej.
Wtedy jeszcze pogoda nie była taka zła. Gdy ludzie zaczęli podążać w stronę pl. Zamkowego, gdzie na 15.30 zaplanowano demonstrację, padało, szaro było i zniechęciłoby nie jedną demonstrację. Tymczasem ludzi było morze. Kilka godzin gnietliśmy się, uśmiechając się do siebie. I mimo że nie było żadnych "wzmacniaczy" - przemówień, muzyki, wspólnej sceny - za to sporo "zniechęcaczy" - w postaci deszczu, temperatury i parasoli - to demonstracja nie chciała się rozejść do zmierzchu. A to tylko Warszawa. W tak małym miastach jak Cieszyn wyszły setki ludzi, w większych już tysiące, a w największych jak Wrocław - aż dwadzieścia tysięcy. Ale nie te ilości będą problemem dla władzy. "Okupanci” Kaczyńskiego dostali trzy inne bardzo złe wiadomości wczoraj.
Pierwsza - jeśli po demonstracjach KOD-u można było martwić się, że młodzież została w domu, to teraz właśnie wyszła na ulice. Zdecydowana większość demonstrujących to byli młodzi ludzie. W każdej relacji medialnej, niezależnie od kanału telewizji, na niemal każdym zdjęciu, widać młode twarze, których wcześniej tak brakowało podczas wielotysięcznych protestów. Kto by pomyślał, że cudu upolitycznienia młodego pokolenia dokona aborcja. Brawo PiS!
Druga - w odróżnieniu od ataku na Trybunał Konstytucyjny, totalny zakaz aborcji jest dla zachodnich polityków i dziennikarzy bardzo czytelny, zrozumiały i silnie odpychający. Tam takie prawo nie spodoba się ani lewicy, ani prawicy, a nawet większości partii populistycznych. Kaczyński narobił sobie właśnie drugie tyle wrogów, ile w poprzednich walkach. Obrazki z polskich miast pojawiły się w najważniejszych mediach całego świata. Mieszkańcy zachodnioeuropejskich stolic zobaczyli tysiące protestujących w sprawie Polski u siebie na miejscu.
Trzecia i najgorsza - po raz pierwszy po '89 roku na ulicach spotkali się ze sobą zwolennicy liberalizacji i ci, którzy są za utrzymaniem obecnego prawa. Nie po dwóch stronach barykady, ale na wspólnym proteście. Tak została nawiązana rozmowa, która będzie trwać dopóki PiS będzie procedował to poronione prawo. Wynikiem tej rozmowy może być przekonanie nieprzekonanych do poparcia ustawy pro-choice, stawiającej nasz kraj w szeregu cywilizowanych państw Zachodu.
Doskonale czuć ten strach było w "Wiadomościach" TVP, które są prawdą PiS-u, czyli doskonale pokazują to, czego władza się naprawdę boi. Po raz pierwszy od unarodowienia "Wiadomości" pokazały niemal bez cenzury skalę protestu. Nie obrażały protestujących, próbując ich raczej porozdzielać na zwolenników status quo i pro-choice. Pozwoliły się wypowiedzieć protestującym bez przeciążania montażystów i tylko kilka razy wyraźnie powtórzono: szkoda, że protestujący nie zauważyli, że to nie jest projekt PiS, tylko obywatelski... To, że później poszły już, takie jak zwykle, materiały o ujemnej sile przekonywania oraz zaproszenie na film "Eugenika w imię postępu" Grzegorza Brauna, służyło już tylko odreagowaniu rządowych dziennikarzy [swoją drogą, wyobrażacie sobie, jaka kiedyś będzie moda na oglądanie kolejnych odcinków... ich twórcy nie domyślają się nawet, jakie brylanty kultury alternatywnej szlifują].
Żeby uniknąć tego protestu, wystarczyło dotrzymać słowa i przepuścić do pracy w komisjach obywatelski projekt środowisk pro-choice. Znowu fanatyzm zwyciężył nad cynizmem. Tylko, że fanatyzm, w odróżnieniu od cynizmu, bardzo źle sprawdza się w polityce. Przepuszczając jedynie projekt całkowitego zakazu, PiS uruchomił wahadło, które silnie w niego uderzy.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinii
Sławomir Sierakowski - socjolog i publicysta. Szef "Krytyki Politycznej" i Instytutu Studiów Zaawansowanych. Stypendysta Uniwersytetu Harvarda, Yale i Princeton. Publikuje m.in. w "New York Times", "Guardian" i OpenDemocracy.net.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.