PublicystykaSławomir Sierakowski: Kaczyński chce być wszystkiemu winny. Pobicia piłkarzy Legii także?

Sławomir Sierakowski: Kaczyński chce być wszystkiemu winny. Pobicia piłkarzy Legii także?

Brzmi absurdalnie, przesadnie, prowokacyjnie? Jeśli ktoś chce decydować o wszystkim, za wszystko, co się w państwie dzieje, ponosi odpowiedzialność. Zastanówmy się. Powiedzmy sobie, czego z pewnością chce Jarosław Kaczyński i w jakim kierunku prowadzi kraj.

Sławomir Sierakowski: Kaczyński chce być wszystkiemu winny. Pobicia piłkarzy Legii także?
Źródło zdjęć: © East News
Sławomir Sierakowski

05.10.2017 | aktual.: 06.10.2017 10:11

Bo że to on prowadzi, co do tego nikt przytomny nie ma chyba wątpliwości. A także co do tego, że skupia coraz więcej władzy w swoim ręku. Inaczej nie podporządkowywałby sobie kolejnych niezależnych w normalnym demokratycznym kraju instytucji. Uzasadnienia podaje różne, ale nie da się zanegować faktu, że prokuratura, media publiczne, spółki skarbu państwa, służba cywilna i coraz więcej instytucji przechodzi pod rządy partii Kaczyńskiego. I ten proces trwa. "Musimy mieć 100-procentową pewność, że wszystko, co się dzieje w Polsce, jest kontrolowane przez polską władzę” – powiedział wprost wiceminister kultury, Paweł Lewandowski.

PiS chce kontroli nad sądami, organizacjami pozarządowymi, instytucjami kultury, programami edukacyjnymi, teatrami, muzeami i wszystkimi pozostałymi niezależnymi instytucjami. Od ludzi prezesa, dziennikarzy i wszystkich, którzy go poznali, wiemy, że prezes sam podejmuje nawet wszystkie decyzje personalne w spółkach państwowych i stanowiskach administracji publicznej.

W tak rządzonym kraju, gdy jakaś instytucja – lub całe państwo – nawali, winny jest ten, od którego to zależy. Weźmy pod lupę najnowszy przykład. Sprawę, która miała przycichnąć, ale na szczęście – jak w przypadku zabicia na komisariacie Igora Stachowiaka – dziennikarze nie dali jej umrzeć. I nie byli to oczywiście dziennikarze mediów publicznych, ale tych wciąż niezależnych od władzy. Mowa oczywiście o pobiciu piłkarzy Legii Warszawa.

Niektóre media zajmujące się wykrywaniem (a tam gdzie ich nie ma – wytwarzaniem) absurdów życia codziennego, zawrzały po przeczytaniu wpisu na Twitterze posła Nowoczesnej, Krzysztofa Mieszkowskiego, który tak skomentował zachowanie bandytów spod Legii: "To rezultat panującej przemocy w Polsce i brak poszanowania prawa przez Kaczyńskiego i jego podwładnych". Za dowód, że poseł powiedział coś głupiego, "Faktowi" i "Do Rzeczy" posłużyło to, że pod wpisem Mieszkowskiego pojawiło się wiele komentarzy w tym guście.

Zobacz także: Legia zapłaci karę za głośną oprawę?

O co chodziło Mieszkowskiemu? O to, że najwyżsi urzędnicy państwowi, nie reagując (przez choćby zwykłe publiczne potępienie) na takie wydarzenia, jak spalenie kukły Żyda we Wrocławiu albo pobicie kibiców własnego klubu i tego klubu kunktatorską postawę (nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz), dają tym samym przyzwolenie na dalsze tego typu działanie. Czy to wydarzenia aż takiej wagi, że powinny na nie reagować władze? Zainteresowały się nimi najważniejsze media na świecie, więc dla polskich władz, które tak zabiegają o dobry wizerunek Polski za granicą, nie trzeba chyba szukać dodatkowych powodów?

Legii Warszawa i części środowiska, które akceptuje takie metody, nie udało się zamieść przestępstwa pod dywan niezrozumiałymi bagatelizującymi komunikatami. To, że nie jest to pierwsze tego typu wydarzenie, zamiast zadziałać jeszcze bardziej alarmująco, dla niektórych było argumentem za tym, żeby się tak nie dziwić. Ale gorsze były jeszcze inne, które padały z ust nawet tych, którzy jednoznacznie potępiali bandytów. Krytykę przeplatano bowiem oceną gry zespołu: "Genezy zjawiska trzeba szukać w ostatnich wynikach zespołu", "Kibice byli wściekli, bo Legia przegrała wszystko, co się dało". Rzeczywiście doskonałe uzasadnienie. Nie chcecie zostać pobici, to grajcie lepiej. Bandytom o to właśnie chodziło.

Chyba jedyny, któremu udało się uniknąć tego typu wyjaśnień, był Maciej Szczęsny, ale już jego partner w "Faktach po Faktach", dziennikarz sportowy Tomasz Smokowski, co chwila przypominał nam o słabych wynikach Legii i takiej "genezie" napadu. Niestety, nawet najbardziej profesjonalne serwisy sportowe głównie ograniczały się do dostarczania nam obłych komunikatów Legii albo wywiadów z przestraszonym trenerem, rzucającym tekstami typu: "kibice ode mnie nic nie chcieli, poszli się rozliczyć z piłkarzami".

Szczęsny – nie od dziś najinteligentniejszy komentator sportowy w Polsce – powiedział coś jeszcze. Pytany przez Anitę Werner, czy uważa, że władze państwa powinny coś zrobić w tej sprawie, przypomniał, jak to politycy nami rządzący lubili przedstawiać się jako odważni szeryfowie, których bandyci się najpierw przestraszą, a potem znikną. To chyba teraz mają pole do zapowiadanego popisu.

Było to jednak pytanie retoryczne. Dlaczego? Dlatego, że władze dobrze wiedzą, iż środowiska kibicowskie są prawicowe lub skrajnie prawicowe i mają tego samego wroga co PiS. Nie przypadkiem na Legii pojawiały się wielkie wpisy życzące śmierci Tomaszowi Lisowi czy Monice Olejnik, dziennikarzom krytycznym wobec poczynań władzy. Władze, miłujące wolność słowa, oczywiście się nie odezwały.

Szczęsny to słusznie przypomniał i rzucił cień na klub, pytając, jak to się właściwie stało, że ten transparent i wiele innych znalazły się na trybunach? Kibicie na plecach przynieśli te gigantyczne napisy na mecz i po kryjomu wnieśli na teren klubu? Czy może ktoś im pomógł, ktoś przymknął oko, ktoś nie zakazał wieszania? Co właściwie jest akceptowane ten przez klub. Tylko to, co idzie w tych obłych komunikatach, wzywających wszystkich do spokoju i porozumienia? Dlaczego klub nie zgłosił sprawy na policję? Dlaczego nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo zawodników? Potrafi, potrafi. Nie potrafi tylko wtedy, gdy na horyzoncie pojawiają się kibice, z których klub żyje. Jeśli prawdą jest to, co powiedział Szczęsny, że napadnięty wcześniej przez kibola kapitan drużyny Wawrzyniak został zaproszony do pokoju prezesa klubu, żeby pogodził się ze swoim oprawcą, to czy to jest naprawdę standard akceptowalny przez nasze władze? Mówimy o naszej wizytówce w europejskiej klubowej piłce. Też bez znaczenia dla dobrego imienia Polski?

Szczęsny, jedyny rozsądny w całej tej sytuacji, nie bzdurzący o wynikach Legii, nie mówiący o kibicach czy kibolach, ale o bandytach, najlepiej uzasadnił wpis Mieszkowskiego, mówiąc, że zamiast reakcji władz spodziewa się prędzej narodzin mitu o "kibicach wyklętych". Ktoś, kto wiesza sektorówki o Powstaniu Warszawskim, nie może być przecież bandytą. Przecież jest patriotą.

Skąd nawiązanie do żołnierzy wyklętych? Bo tamci też nie przesadzali z przyzwoitością, za to bardzo kochali Polskę i walczyli dla niej. Tak jak kibice kochają klub i walczą dla niego. Czasem tylko bijąc też swoich.

Pamiętacie, kto kiedyś ręczył w sądzie za "Starucha", przywódcę bandytów kibicujących Legii? On właśnie dowodził też akcją pobicia piłkarzy. Była to Beata Kempa, obecna szefowa kancelarii premiera tego rządu. Jest, a raczej był, prosty sposób na oddalenie od siebie wszelkich oskarżeń w tej sprawie. Wystarczyło potępić bandytów. Nawet tego nie zrobiono.

Sławomir Sierakowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
przemocpobicierząd pis
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)