Skansen uliczny
Nad Nidzicą wisi jakieś fatum. Miasteczko tkwi w przeszłości, a ulicom patronują tu zasłużeni działacze komunistyczni.
28.08.2008 | aktual.: 28.08.2008 14:50
Główny rynek w Nidzicy to dziwaczny twór architektoniczny, świadectwo historii ostatnich dziesięcioleci. Z jednej strony plac otacza pierzeja stylowych kamieniczek odbudowanych na wzór tych zniszczonych przez radzieckich wyzwolicieli i hitlerowskich obrońców. Druga strona to przytłaczające klocki z wielkiej płyty – z malutkimi balkonami i szaroburymi elewacjami. Spadek po gierkowskiej prosperity, użytkowy pomnik wzniesiony na XXX-lecie PRL. Pośrodku stylowy ratusz, świeżo odmalowany, z poddaszem wyremontowanym niedawno za pieniądze z Unii Europejskiej.
Uśpione miasteczko
Niespełna 15-tysięczna Nidzica, miasto powiatowe w Warmińsko-Mazurskiem, zawisło gdzieś pomiędzy przeszłością a przyszłością. Zupełnie jak jej główny plac. Choć obrzeża miasteczka przecina jedna z najbardziej ruchliwych dróg w kraju łącząca Warszawę z Trójmiastem, wiatr reform do Nidzicy jakoś nie chce dotrzeć. Położenie przy tak uczęszczanej trasie (za kilka lat ma się zmienić w drogę ekspresową) to naturalny atut, który powinien przyciągnąć inwestorów. W Mławie (przy tej samej szosie, 30 kilometrów od Nidzicy w stronę Warszawy) powstała kilka lat temu wielka wytwórnia płaskich telewizorów koreańskiego koncernu LG. W Ostródzie (40 kilometrów w stronę Gdańska) włosko-polski Mebelux zbudował fabrykę mebli kuchennych i biurowych. Nidzicy takiego inwestora nie udało się pozyskać. Podobnie jak żadnej większej dotacji z funduszy strukturalnych UE.
– Każdego, kto chciałby u nas w coś zainwestować, przyjmiemy z otwartymi ramio-nami. Mamy na ten cel zarezerwowane 30 hektarów gruntów – mówi Dariusz Szypulski, od dwóch lat burmistrz Nidzicy (bezpartyjny, w wyborach startował z własnego komitetu). – W przeszłości toczyły się różne rozmowy. Niestety, do tej pory nie przyniosły rezultatów – dodaje ze smutkiem.
Patroni ulic Nidzicy, gdyby żyli, z pewnością nie chcieliby takich kapitalistycznych wyzyskiwaczy. Ich recepta na rozwój miasta byłaby zupełnie inna. Najwięcej pomysłów miałby z pewnością Julian Marchlewski, w końcu ekonomista z wykształcenia. Jego plan zaczynałby się od tego, że Polska powinna zrzec się niepodległości, ponieważ tylko tak można przeprowadzić rewolucję socjalistyczną oswobadzającą proletariat. Rewolucja ta zostałaby przygotowana przez Międzynarodówkę Komunistyczną, której Marchlewski był współtwórcą i wieloletnim działaczem. Marceli Nowotko, inny patron ulicy w Nidzicy, reaktywowałby w tym czasie Komunistyczną Partię Polski, której za życia był pierwszym przywódcą. Być może tak jak w Ciechanowie w 1918 roku Nowotko założyłby w Nidzicy Radę Chłopsko-Robotniczą, która to najlepiej by wiedziała, jak rozkręcić przemysł. Nieocenione byłyby też rady Pawła Findera. Bo Finder działał nie tylko w KPP, ale także we Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii Bolszewików. Co więcej, był wielkim znawcą
Związku Radzieckiego. Gdy w 1939 roku Armia Czerwona zajęła Białystok, Finder zaczął prowadzić w utworzonej przez Sowietów szkole średniej dla pracujących wykłady z nauki o konstytucji ZSRR. I jeszcze Janek Krasicki. „Wyklęty powstań, ludu ziemi. Powstańcie, których dręczy głód”. Ten mistrz organizacji też byłby nieoceniony. Przedwojenny polski komunista po napaści Związku Radzieckiego na Polskę wstąpił we Lwowie do Komsomołu. Przeszedł w Moskwie specjalistyczne przeszkolenie i w 1942 roku został przerzucony do okupowanej ojczyzny, by zorganizować podziemną partię komunistyczną. I zorganizował. Niestety, wpadł w pułapkę gestapo i zginął. W PRL jego imię nosiły między innymi Związek Młodzieży Socjalistycznej i szkoła lotnicza w Dęblinie. Dziś została mu niewielka osiedlowa uliczka w Nidzicy. Tak jak Karolowi „Walterowi” Świerczewskiemu. Był generał-majorem Armii Czerwonej, członkiem Centralnego Biura Komunistów Polskich, walczył przeciw Polakom w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, a zginął 27 lat później
w potyczce z partyzantami UPA. Pośmiertnie nadano mu Order Budowniczego Polski Ludowej, a jego imię nosiły niezliczone zakłady pracy, szkoły, ulice oraz skwery. Zmieniło się to po 1989 roku. Ale nie w Nidzicy. Tu zachowały się wszystkie nazwy ulic nadane w PRL. Jest więc ulica 1 Maja, jest Robotnicza, jest nawet XXX-lecia PRL.
IPN atakuje...
Niedawno batalię o zmianę komunistycznych patronów ulic rozpoczął Instytut Pamięci Narodowej. Jego szef Janusz Kurtyka powołał się na artykuł 53 ustawy o IPN. Nakłada on na Instytut obowiązek „informowania społeczeństwa o strukturach i metodach działania instytucji, w ramach których zostały popełnione zbrodnie nazistowskie i komunistyczne, oraz o sposobach działania organów bezpieczeństwa państwa”.
W praktyce akcja IPN wygląda tak, że pracownicy instytutu wyszukują na planach miast i miasteczek „nieodpowiednich” patronów. Potem prezes IPN wysyła pisma do rad miejskich lub gminnych, w których apeluje o zmiany patronów ulic. Takich listów Janusz Kurtyka wysłał już ponad 70. Jednak efekty akcji są mizerne. Samorządowcy albo ignorują IPN, albo przysyłają rozmaite usprawiedliwienia.
...a mieszkańcy bronią ulic
Grzegorz Adamczak, przewodniczący Rady Miejskiej w Sierakowie (województwo wielkopolskie), odpisał, że władze miasta przeprowadziły ankiety wśród mieszkańców, z których wynika, że zdecydowana większość opowiada się za pozostawieniem nazw ulic. „Nadmieniam, że Rada Miejska w Sierakowie nie gloryfikuje stalinizmu oraz działalności wymierzonej w niepodległość Polski, ale kieruje się zasadami demokracji” – odpisał Kurtyce Adamczak. „Odpowiadając na Pana pismo, informuję, iż z przyczyn historycznych i ekonomicznych radni Rady Miejskiej w Pińczowie nie podzielają poglądu w sprawie wyeliminowania nazwy ulicy Armii Ludowej z nazewnictwa ulic” – taki lakoniczny list przyszedł z kolei z Pińczowa.
Do Nidzicy pismo z IPN jeszcze nie przyszło, ale kiedy przyjdzie, odpowiedź władz miasta będzie zapewne podobna. – Były na radzie miasta dyskusje na ten temat. I za każdym razem radni się wycofywali. To byłaby strasznie niepopularna decyzja – twierdzi burmistrz. Faktycznie, w Nidzicy- nie spotkaliśmy ani jednej osoby, która chciałaby zmiany nazwy ulicy, na której mieszka. Nidziczanie wysuwają trzy argumenty: że komunistyczni patroni im nie przeszkadzają, że są do nazw ulic przyzwyczajeni, że zmiana adresu to konieczność wymiany wszystkich dokumentów, co jest kosztowne i czasochłonne. Najbardziej zagorzałymi przeciwnikami zmiany są mieszkańcy ulicy XXX‑lecia PRL, tej, przy której stoją bloki z wielkiej płyty. – Nazwa przeszkadza tylko urzędnikom w Warszawie. My do naszej ulicy jesteśmy przyzwyczajeni i zmienić jej nie pozwolimy – mówi Antoni Rudnicki, emerytowany mechanik. – A ile to będzie załatwiania w urzędach, a ile to będzie kosztowało. Niech rząd się zajmie ważniejszymi sprawami, a nam da spokój –
dodaje.
W rozporządzeniu Rady Ministrów z 2000 roku o opłatach za wydanie dowodu osobistego jest zapis, że w przypadku zmiany nazwy ulicy za wymianę dokumentu nie pobiera się pieniędzy. W paszportach nie ma adresu, więc też obyłoby się bez ich wymiany. Kłopot byłby za to z prawami jazdy, dowodami rejestracyjnymi pojazdów czy legitymacjami ZUS. – Do tego musielibyśmy wymienić wszystkie tabliczki na ulicach, trzeba by też dokonać zmian w księgach wieczystych nieruchomości. To nie jest prosta sprawa – tłumaczy burmistrz Szypulski. Jego zdaniem rząd – jeśli chce zmian – powinien przygotować ustawę, która zwalniałaby mieszkańców z wszelkich opłat i pozwalała załatwić wszystkie sprawy korespondencyjnie.
Tylko że ani rząd, ani Sejm nie mają w planach takiej ustawy. Nowotko z Marchlewskim pozostaną wiecznie żywi. Zwłaszcza że nikomu to nie przeszkadza.
Igor Ryciak