Skandal trwa - potrzebna modlitwa
Podejrzewany o molestowanie seksualne młodych kleryków abp Juliusz Paetz był honorowym gościem obchodów Czerwca '56 oraz jednym z trzech hierarchów Kościoła, którzy odprawili mszę św. na pl. Mickiewicza - poinformowała dzisiejsza "Gazeta Wyborcza". Wielu z wiernych, którzy przybyli na te uroczystości, nie mogło uwierzyć w to, co widzieli.
Kuria poznańska w odpowiedzi na pytania dziennikarzy poinformowała, że nie ma z zaproszeniem abp. Paetza na uroczystości nic wspólnego. - Proszę zatem pytać w urzędzie miasta - mówił "GW" ks. Maciej Szczepaniak, rzecznik kurii.
"GW" ustaliła, że arcybiskupa zaprosił wiceprezydent Poznania Maciej Frankiewicz. Jak do tego doszło? Abp Paetz po prostu napisał list z prośbą o zaproszenie.
Od ujawnienia afery z molestowaniem kleryków minęły cztery lata. W tym czasie abp Paetz nieczęsto pojawiał się publicznie. Miesiąc temu w telewizyjnej relacji z pożegnania Benedykta XVI cała Polska zobaczyła arcybiskupa, który długo ściskał papieską dłoń - przypomina "GW".
Komentarz Tomasz Terlikowskiego
Słowa, które cisną się na uste w tej sprawie, trudno powtarzać publicznie. Żenada, skandal, dramat - to najdelikatniejsze z nich. Ale niestety to, co dzieje się obecnie z abp. Juliuszem Paetzem - potwierdza moją obserwację sprzed kilku tygodni: polski Kościół gnije, nie tyle może od środka, ile od głowy. I to gnije nie od dzisiaj, a od wielu lat. Fakt, że abp Paetz powrócił, a od kilku lat nikt nie pyta się, dlaczego jego sprawy nie załatwiono, dlaczego hierarchowie, którzy kryli jego skłonności - nie ponieśli za swoje zachowania najmniejszych konsekwencji - jest tego najlepszym dowodem.
Cała ta sprawa pokazuje też, że jeśli zaszło się już odowiednio daleko w hierarchii duchownej, to za czyny, nawet te najgorsze nie musimy już ponosić odpowiednich do ich rangi konsekwencji. Mało tego nie tylko konsekwencji, ale w imię zachowywania dobrego imienia instytucji - odbiera się świeckim prawa nawet do poznania prawdy o całym kontekście wydarzeń. I dotyczy to tak współpracy z SB, jak i molestowania seksualnego kleryków.
Oczywiście abp Paetza zaprosił urząd miasta, a nie Kościół. Ale na spotkanie z papieżem abp Paetz był już zaproszony przez Kościół, podobnie jak na wprowadzenie w urząd metropolity krakowskiego abp Stanisława Dziwisza, i to było wyraźnym sygnałem, co polski Kościół sądzi o całej tej sprawie, i jak lekceważy uczucia nie tylko molestowanych kleryków, ale także świeckich, którzy całą tą sprawę wyciągnęli i wymusili jakiekolwiek działania.
Złośliwie można powiedzieć, że pozostaje nam tylko czekać na stwierdzenie, że abp Paetz był ofiarą mediów i własnych skłonności, a prawdziwie chrześcijańską postawą będzie zaakceptowanie go i przywrócenie na stanowisko. Tylko w ten sposób można bowiem wykazać się chrześcijańskim zrozumieniem i empatią.
Powrót arcybiskupa Paetza, bez najmniejszych wyjaśnień, bez pokuty, bez słowa - jest smutnym dowodem tego, że nic się nie zmienia. Polska hierarchia nadal nie potrafii mierzyć się z sytuacjami kryzysowymi, nie potrafii wyciągać wniosków z własnego nauczania moralnego w odniesieniu do siebie. Trudno to określić inaczej niż solidarnością sutann. A i to nawet nie wszystkich, bo klerycy z Poznania też są często teraz księżmi, a o ich uczucia nikt się nie martwi.
Smutne to wszystko i przerażające. Pozostaje nam się modlić za polskich pasterzy. O nawrócenie i pokutę. Dla nich, ale także dla nas wszystkich!