Siostry dają szkołę
Współczesne szkoły katolickie to już nie mroczne instytucje,
w których trzeba się tylko uczyć i modlić.
Piją umiarkowanie. Nie ćpają. Jeśli uprawiają seks, to wstrzemięźliwie i dyskretnie. Rzadko wagarują. Ich średnia ocen zapewnia „czerwony pasek”. To wychowankowie przeszło 450 szkół katolickich.
02.02.2006 | aktual.: 12.06.2018 14:26
Religijna odnowa
W PRL okrzyknięte bastionem obskurantyzmu placówki wyznaniowe stały się ostoją inteligenckich wartości. Wśród uczniów można spotkać nawet zdeklarowanych ateistów. Również kadra niekoniecznie musi rekrutować się spośród katolików. Podstawowy wymóg, jaki stawiają katolickie placówki pedagogom to ogólnie rozumiana wierność wartościom chrześcijańskim.
Dziś w dobrym tonie jest posłać dziecko do podstawówki Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców lub niepokalanek. Stamtąd pociecha powinna trafić do gimnazjum zakonnego (np. pijarów), a maturę zrobić u św. Augustyna. Czy polska rodzina przeżywa religijną odnowę? Niekoniecznie.
Bezpieczeństwo
Głównym motywem posyłania dzieci do szkół katolickich nie jest chęć rodziców, aby ich pociechy zostały wychowane w duchu chrześcijańskim, ale bezpieczeństwo. – Rodzicom zależy na wysokim poziomie kształcenia i nauczycielach, którzy byliby jednocześnie pedagogami. Chcą uchronić dziecko przed narkotykami, alkoholem, przypadkowym seksem, przemocą – uważa siostra Benedykta Klimanowska, dyrektor warszawskiego LO Sióstr Felicjanek.
Rodzice wiedzą, że w takiej szkole dziecko nie spotka się z patologią, gdyż w niewielkich placówkach i klasach łatwiej sprawować kontrolę, a dyrekcje starają się przyciągać doświadczonych nauczycieli. Stąd katolickość utożsamia się bardziej z zanikającym w szkolnictwie publicznym systemem wartości niż z wiarą.
– Do łask wraca inteligencki etos. Elitarne szkoły prywatne są dostępne dla wybrańców. Lukę wypełnia szkolnictwo wyznaniowe – uważa dr Aleksandra Piotrowska, pedagog z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Znani mi młodzi ludzie z liceów katolickich są zadziwiająco nonkonformistyczni. Zachowali krytycyzm i nie popadli w ortodoksję, a szkoła zrównoważyła wpływ MTV, rówieśników i prasy młodzieżowej – opowiada dr Piotrowska.
Życie erotyczne uczniów jest tematem tabu w myśl zasady: czego nie widać, tego nie ma. Księża i zakonnice mówią uczniom o odpowiedzialnym partnerstwie. Seks służy wyłącznie prokreacji, nie przyjemności. A już, broń Boże, przedmałżeński. – Dojrzewanie, hormony, zawiązują się pary, rodzą miłości. Jedni są kochliwi, inni mniej, dlatego proszę uczniów, żeby powstrzymywali się przed czułościami w szkole – opowiada ks. Sylwester Jeż.
Jedyny temat, którego kościelni pedagodzy unikają jak ognia, to homoseksualizm. – Staramy się rozumieć pewne skłonności. Gdyby taki problem pojawił się w naszej szkole, próbowałbym rozmawiać z uczniem – czyni uniki ks. Jeż.
Jego zdaniem, problem jest rozdmuchany przez media, a szkoła stara się wpajać „właściwą postawę”. Zdaniem prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, obiegowe opinie o surowych, zamkniętych szkołach, w których kwitnie miłość homoerotyczna, bywają prawdziwe. – Taki Szymanów raczej nie produkuje masowo lesbijek, ale środowisko jednopłciowe sprzyja homoseksualizmowi. Popęd musi znaleźć gdzieś ujście – uważa Lew-Starowicz.
W świeckich szkołach katolickich trudno spotkać irokeza, nie wspominając o gołych brzuchach i obszytych różowym futerkiem kurteczkach.
– Nie chodzi o kwestie obyczajowe. Szkoła to nie miejsce na manifestowanie indywidualności. Ekscentryczny ubiór akcentuje opozycję wobec innych, a szkoła ma jednoczyć – tłumaczy ks. Sylwester Jeż, przewodniczący Rady Szkół Katolickich. Nie ma w Polsce szkoły katolickiej, która aprobowałaby kolorowe włosy albo kolczyk w nosie. – Można wiele, byleby bez przegięć – deklaruje ks. Tadeusz Augustyn, opiekun internatu dla chłopców w oświęcimskim Zespole Szkół Salezjanów.
W stołecznym Zespole Szkół Katolickich im. Piotra Skargi uczniom nie wolno słuchać muzyki w szkole. – Hip-hop, Slayer nikogo nie obchodzą, bylebyśmy nie nosili koszulek z pentagramem po szkole. Kolega słucha Behemotha – śmieje się uczeń liceum. Nie wszystkie szkoły są tak liberalne. Nic dziwnego, że podopieczne wychowawców w habitach prowadzą podwójne życie – po lekcjach zrzucają mundurki i zakładają bluzki na ramiączkach. – Siostry chcą nawiązać dobry kontakt z nami i wkraczają w prywatność, dopytują się, co robimy w domu. Indywidualistom odradzam, tu trzeba umieć się przystosować – opowiada Asia.
Termin „internat” przywodzi na myśl mroczne, ceglane mury, pobudkę o 6 na jutrznię, żelazne łóżka w zbiorowych salach i srogą matkę przełożoną. I rzeczywiście – życie za klasztornymi murami nie jest sielanką.
Bezwzględna cisza
– Godz. 6.30 podbudka, 5 minut w umywalni, 7.20 pacierz w kaplicy. Lekcje do 14. Nie wolno się spóźniać, bo nie można otworzyć pulpitu z książkami. Bezwzględna cisza na lekcjach – wylicza Dorota Kidziak, która zrezygnowała z gimnazjum niepokalanek. Absolwenci przyzakonnych szkół przyznają, że najbardziej doskwiera izolacja. Rozłąka z rodziną i przyjaciółmi nie jest narzucona; wymusza ją szkolny tryb nauki. W Szymanowie lekcje odbywają się nawet w soboty, dzieci z odległych miejscowości mogą miesiącami nie opuszczać internatu.
Praca na okrągło
Jednak nawet w surowym Szymanowie dziewczęta mogą co weekend wyjechać do rodziny, zaś u salezjanów we wtorki, czwartki i piątki uczniowie po obiedzie idą „na miasto”. Szkoły dla dziewcząt oswajają się ze spodniami i krótszymi spódnicami. Mimo to wielu młodych ludzi nie potrafi odnaleźć się w niemal zakonnej regule. – Praca na okrągło. Z reguły książkę odkładało się koło 22, a o 3 w nocy wstawałyśmy znowu do nauki – opowiada Dorota.