Siły ONZ w Donbasie. Pułapka Putina czy sygnał do wyjścia?
Rosja od dawna była przeciwna wysyłaniu sił ONZ do Donbasu. Teraz sama zgłasza taki pomysł i zaczyna wycofywać z regionu część najdroższego sprzętu wojskowego. Co stoi za najnowszym ruchem Putina?
Temat misji pokojowej we wschodniej Ukrainie pod nadzorem błękitnych hełmów pojawiał się już wielokrotnie, jednak za każdym razem był zbywany, głównie ze względu na postawę Rosji. Tym razem jednak coś się zmieniło. We wtorek Putin powiedział, że poleci swoim dyplomatom przygotowanie rezolucji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w tej sprawie.
Zaporowe warunki
Co oznacza ten zwrot? Jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach. W wersji zaproponowanej przez Moskwę, misja ONZ, w której skład mogliby wejść rosyjscy żołnierze i która byłaby ograniczona do rozlokowania sił wzdłuż linii demarkacyjnej, miałaby dla Rosji oczywiste korzyści. Zmniejszyłaby koszty donbaskiej operacji, zamroziła kontakt i dodatkowo legitymizowałaby rosyjskie zyski w tej wojnie. Jednocześnie Putin wykorzystałby misję do umycia rąk, zyskując status ojca pokoju.
- Jak pokazuje doświadczenie misji ONZ z Cypru czy Wzgórz Golan, to może być utrwalenie podziału na wiele lat. W ten sposób Putin chce wymusić na Zachodzie jakieś przyspieszenie. To próba zaszachowania partnerów normandzkich, lub wymuszenia kontrpropozycji, która ożywi ten dialog - mówi WP Robert Cheda, były oficer Agencji Wywiadu i analityk Fundacji Pułaskiego. - Może też chodzić o to, by wykorzystać Radę Bezpieczeństwa do wciągnięcia Chin i USA do rozmów o przyszłości Ukrainy. Z drugiej strony to mogłoby dać pole do popisu dla polskiej dyplomacji, która w przyszłym roku będzie członkiem Rady - dodaje.
Podobnie jak większość innych państw, polski MSZ odniósł się do propozycji Putina ostrożnie, zaznaczając że sugerowane przez niego warunki są nie do przyjęcia, a ewentualny mandat misji musi być uzgodniony z Ukrainą. Tymczasem Kijów, który wcześniej sam proponował wysłanie oenzetowskiej misji i miał ją przedstawić raz jeszcze podczas Rady Bezpieczeństa, ma całkowicie inną wizję roli ONZ. Według ukraińskich władz, błękitne hełmy powinny zostać wysłane do Donbasu dopiero po wycofaniu się Rosjan i separatystów.
"Rozmieszczenie międzynarodowych sił pokojowych na granicy rosyjsko-ukraińskiej jest na pewno pożądane z punktu widzenia bezpieczeństwa i stabilności regionu. Nie możemy jednak zaakceptować sytuacji, w której obecność tych sił sankcjonowałaby pogwałcenie powszechnie przyjętych zasad prawa międzynarodowego, w tym dotyczących integralności terytorialnej i nienaruszalności granic" - oświadczyło ministerstwo.
Podobne stanowisko zaprezentował specjalny wysłannik Waszyngtonu ds. Ukrainy Kurt Volker. Bardziej entuzjastyczny był natomiast minister spraw zagranicznych Niemiec Sigmar Gabriel, który wziął propozycję Putina za sygnał zmiany swojej polityki, którego "nie można zmarnować".
W co gra Putin?
Czy rzeczywiście inicjatywa Putina sygnalizuje chęć zwinięcia rosyjskiej operacji w Donbasie? Wskazywać na to mógłby fakt, że według ukraińskich oficjeli, Rosjanie zaczęłi wycofywać ze wschodniej Ukrainy swoje najcenniejsze wojskowe "zabawki" - sprzęt do prowadzenia walki elektronicznej (EW), który odegrał niebagatelną rolę w konflikcie. Ale eksperci są ostrożni w wyciąganiu zbyt pochopnych wniosków.
- Sprzęt można wprowadzić z powrotem. Ale Rosja z pewnością szuka jakiegoś wyjścia z tego problemu, w którym się znalazła, bo jej gospodarka dusi się od sankcji. Ten gest może dać Trumpowi okazję, do bardzo wybiórczego stosowania sankcji - mówi Cheda.
Inną interpretację ma Gustav Gressel, analityk Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) w Berlinie.
- To może być sygnał do wyjścia, ale równie dobrze taktyczny manewr. Doradcy Poroszenki pracowali nad projektem własnej rezolucji w ONZ, więc możliwe, że Putin chciał ich ubiec i otworzyć dyskusję na własnych warunkach. Tym bardziej, że Berlin i Paryż były wściekłe, że Moskwa dotychczas mówiła "nie" na każdą próbę poprawy sytuacji w Donbasie. To zmienia tę sytuację i odbija piłeczkę w stronę Ukrainy - mówi Gressel w rozmowie z WP. - W rezultacie, Rosja kupuje sobie czas, przygląda się sytuacji i nie jest już obwiniana za brak postępów - dodaje.
Ekspert przyznaje jednak, że Putin ma podstawy, żeby uznać, że rosyjskie działania w Donbasie wypełniły swój cel i czas na zwinięcie interesu.
- Putin powinien wiedzieć, że Kijów nie stanie się częścią UE w bliskiej przyszłości, a korupcja i interesy oligarchów i tak w dużej mierze wykoleją porozumienie stowarzyszeniowe UE z Ukrainą. Po co ponosić koszty, jeśli Kołomojski i inni oligarchowie sami robią za niego jego robotę? - pyta Gressel. Ale dodaje: - Putin jest jednak paranoikiem, a jeśli chodzi o Ukrainę, rosyjskie służby żyją w świecie równoległym, który nie funkcjonuje według naszych zasad i logiki. Dlatego jestem sceptyczny. Zobaczymy - podsumowuje ekspert.