Seria eksplozji w Brukseli. To komunikat terrorystów: "Nie zniszczycie nas"
• Zdaniem prof. Kubiaka, zamachy w Brukseli miały na celu pokazanie "niezniszczalności" terrorrystów
• Zamach w czasie operacji antyterrorystycznych wystawia złą ocenę służbom
• To kolejny impuls do debaty ile Europa jest w stanie poświęcić, by być bezpieczna
22.03.2016 | aktual.: 22.03.2016 14:16
We wtorkowy poranek seria zamachów terrorystycznych wstrząsnęła Brukselą, stolicą Unii Europejskiej i siedzibą NATO. Do eksplozji doszło na lotnisku Zaventem oraz w brukselskim metrze w pobliżu gmachów unijnych instytucji. To kolejny, po Paryżu, skoordynowany zamach dżihadystów w newralgicznym miejscu Europy. Jak mówi w rozmowie z WP prof. Krzysztof Kubiak, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach i komandor porucznik rezerwy, cel ataku jest symboliczny i wysyła silny sygnał Europie. Szczególnie, że ledwie trzy dni wcześniej europejskie służby schwytały domniemanego przywódcę siatki terrorystów, Salaha Abdeslama.
- Najbardziej zdumiewa fakt, że do zamachów doszło w fazie realizacyjnej olbrzymiej belgijsko-holendersko-francuskiej operacji antyterrorystycznej, ukierunkowanej na pojmanie organizatorów zamachów w Paryżu. - mówi Kubiak - To gra psychologiczna, w której sprawcy starają się udowodnić, że mimo zaangażowania potężnych zasobów ludzkich i materialnych ze strony państwa, nadal dysponują taką swobodą działania, że są w stanie przeprowadzić zamach w tak newralgicznym miejscu. Chodzi o zakomunikowanie mitu o swojej niezniszczalności i nieograniczonych możliwości siatek terrorystycznych - dodaje.
Jak zauważa ekspert, zamachy w Brukseli to jednocześnie wiadomość do społeczności muzułmańskiej w Europie. Atak wymusza skrajne postawy i jest narzędziem radykalizacji oraz rekrutacji kolejnych członków, bo pokazuje, że terroryści potrafią działać mimo intensywnych działań służb.
Zdaniem Kubiaka, wydarzenia w Belgii nie pozostaną bez szerokich konsekwencji zarówno dla społeczeństwa, jak i codziennego życia mieszkańców Europy.
- Krótkoterminowe konsekwencje są oczywiste: paraliż systemu komunikacji, pojawienie się dysfunkcjonalności we wrażliwej siatce połączeń lotniczych. Natomiast długoterminowe konsekwencje będą sprowadzać się do problemu, z którym zmagamy się od 11 września. Chodzi o pytanie: ile wolności, a ile bezpieczeństwa? Ile jeszcze atrybutów tzw. społeczeństwa otwartego jesteśmy skłonni poświęcić, by zapewnić sobie bezpieczeństwo? - mówi Kubiak.
Ekspert zwraca również uwagę na problemy z wprowadzaniem kolejnych warstw kontroli i bezpieczeństwa. Zamach na belgijskim lotnisku miał miejsce w ogólnodostępnych miejscach portów lotniczych, w w hali przylotów i odlotów, gdzie środki bezpieczeństwa sprowadzają się do obserwacji. To może skłonić służby do zastosowania takich rozwiązań, jak na lotniskach w Izraelu lub Turcji, gdzie kontrola odbywa się już podczas wejścia na teren lotniska.
- Najbardziej oczywista konsekwencja to wprowadzenie dodatkowych linii kontroli. Problem w tym, że to pewien zaklęty krąg. Bo jeśli wprowadzimy kolejną linię kontroli, to znów tam będą się gromadzić ludzie, a więc pojawi się jeszcze jeden cel działań terrorystów. Każde większe zgromadzenie ludzi jest potencjalnym celem - mówi profesor. - Co więcej, fakt, że mimo tych wysiłków służb państwowych, poszczególne komórki sieci zachowały zdolność do zorganizowania skoordynowanego ataku symultanicznego, wystawia dość pesymistyczną ocenę możliwości przeciwdziałania takich zamachów. W takim dziś świecie żyjemy - konstatuje Kubiak.
Zobacz również: Dwa wybuchy na brukselskim lotnisku