Serbia zwraca się w kierunku Europy i NATO. Co na to Rosja?
• Serbia podpisała umowę wojskową z NATO
• Ten fakt rozwścieczył nacjonalistyczną prawicę
• Umowa wywołała także nerwowe reakcje Rosji
• W Rosji pojawiła się obawa przed utratą jedynego sojusznika w Europie
• Serbia od lat próbuje zbliżyć się do UE, a teraz także do NATO
• Belgrad skutecznie lawiruje pomiędzy Wschodem a Zachodem
01.03.2016 | aktual.: 01.03.2016 19:16
19 lutego serbski prezydent, Tomislav Nikolić, podpisał porozumienie z NATO, dzięki któremu wojska sojuszu uzyskują specjalny immunitet dyplomatyczny i wolność przemieszczania się na terenie Serbii oraz dostęp do serbskich placówek wojskowych. Umowa wywołała kontrowersje i falę protestów prawicy w całym kraju. Przeciwnicy zarzucają, że jest niezgodna z konstytucją, a środowiska nacjonalistyczne i konserwatywne już następnego dnia wyszły z demonstracjami na ulice i zapowiedziały, że zaskarżą umowę przed sądami.
Umowa i bombardowanie
Protesty nabrały dodatkowego rozpędu, gdy wyszło na jaw, że w niedawnym amerykańskim bombardowaniu zginęło dwóch Serbów. Chodzi o nalot na pozycję Państwa Islamskiego w libijskiej Sabracie, w którym zostali zabici także dyplomaci. Premier Vucić mówił nawet, że Serbowie zostaliby uwolnieni, gdyby wcześniej nie zginęli od bomb USA.
Na fali tych wydarzeń 22 lutego rzeczniczka rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, Maria Zacharowa, mówiła, że próby wciągnięcia Serbii do NATO są "upokarzające dla tego bałkańskiego państwa". - To obciążenie syndromem sztokholmskim, gdzie oni (USA - przyp.) zmuszają swoje ofiary do miłości i publicznego przyznania, że Serbia chce do nich przystać - atakowała rzeczniczka.
W tym samym czasie tysiące Serbów protestowało na ulicach, m. in. przed rosyjską ambasadą, gdzie nacjonaliści nieśli w pochodzie portrety Władimira Putina z wojskowymi insygniami i transparenty z napisami w rodzaju: "Putin na Prezydenta", "Miedwiediew na premiera".
Uznawany za bardziej prozachodniego, serbski premier, Aleksandar Vucić zbywał głosy niezadowolenia, mówiąc, że krytycy umowy "tkwią w XVII wieku". Polityk, który w przeszłości sam był nacjonalistą i ministrem w rządzie Slobodana Molosevicia, zaznaczył, że "Serbia zachowuje pełnię suwerenności, ale chce współpracować zarówno z Sojuszem Północnoatlantyckim, jak i Rosją". Wtórował mu bardziej prorosyjski prezydent, Tomislav Nikolić, który mówił, że umowa jest zwykłym porozumieniem w sprawie praktycznej współpracy i umożliwia serbskim żołnierzom swobodniejsze operowanie poza granicami kraju w czasie międzynarodowych misji.
Robert Cheda, ekspert ds. Rosji, ocenia, że jest zbyt wcześnie, by mówić o odrzuceniu Moskwy na rzecz NATO. - Trwałym wektorem jest na pewno dążenie Serbii do integracji z Unią Europejską, ale z NATO trzeba być już bardzo ostrożnym. Zbyt mało czasu upłynęło od 1999 roku, od ataków Sojuszu na Belgrad. Rana jest jeszcze niezabliźniona. Ale same procesy zbliżenia są jasne, pytaniem jest tylko ile czasu zajmie Serbii dochodzenie do Europy i Sojuszu Północnoatlantyckiego - mówi w rozmowie z WP.
Siła nacjonalistów
Umowa z NATO i bombardowanie w Libii są dziś skrzętnie wykorzystywane przez nacjonalistów w ich kampanii wyborczej do wyborów parlamentarnych, które mają się odbyć na przełomie marca i kwietnia. Zoran Dragisić, profesor z Uniwersytetu w Belgradzie, na łamach serwisu Deutsche Welle, ocenił, że te wydarzenia będą do samego końca eksploatowane przez skrają prawicę. Ekspert zaznaczył jednak, że taka zagrywka polityczna ma ograniczony potencjał, bo społeczeństwo jest bardziej zainteresowane realnymi problemami, np. służbą zdrowia, a nie kwestiami NATO i Rosji, choć przyznał, że przez część ludzi NATO jest postrzegano jako "organizacja kryminalna stworzona w 1999 roku do bombardowania Serbii".
Tą częścią są nacjonaliści, ostatnio widoczni nie tylko na demonstracjach anty-NATO. Niedawno prawicowi hakerzy zaatakowali witrynę organizacji pozarządowej, która opowiada się za wejściem Serbii do UE i NATO. Michael Davenport, który przewodził unijnej delegacji do Serbii, został wybuczany przed jednym ze swoich wystąpień. Z kolei ambasador amerykański, Kyle Scott, był zagłuszany przez grupkę młodych mężczyzn podczas jednej z niedawnych dyskusji. Zdaniem Roberta Chedy, Rosja, chcąc utrzymać Serbię w gronie swoich bliskich sojuszników, będzie się uciekała do finansowania prorosyjskich nacjonalistów, dzięki którym będzie mogła tworzyć wyłom w społeczeństwie.
Zmierzch neutralności?
W 2009 roku ówczesny prezydent, Boris Tadić, złożył wniosek o członkostwo Serbii w Unii Europejskiej. Trzy lata później Rada Europy przyznała Serbii status kandydata. Negocjacje z Belgradem nie będą łatwe z uwagi na liczne trudności - nieuregulowaną kwestię Kosowa, mało aktywną współpracę z Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii czy bliskie stosunki z Rosją.
Kłopotliwa może okazać się choćby kwestia rosyjsko-serbskiego centrum humanitarnego w Nis, 100 km od granicy z Kosowem. Centrum służy w sytuacjach klęsk żywiołowych i bierze udział w rozminowaniu. Niektórzy sugerowali jednak, że placówka jest przykrywką dla wojskowej bazy i szpiegowania poczynań NATO w Europie. Bez względu na jej realne zadania, faktem jest, że w żadnym z państw Unii Europejskiej rosyjska obecność nie jest tak wyraźna.
Serwis Foreign Policy Journal ocenił, że obecna polityka Serbii sprawia, że ten kraj jest jedynym państwem, które "stoi na drodze NATO do konsolidacji sił w regionie", a "porzucenie prorosyjskiej neutralności pod wpływem nacisku NATO sprawi, że Rosja straci ostatni bastion poparcia w Europie".
Robert Cheda w rozmowie z WP ocenia, że Serbia będzie jednak przedłużała swoją grę z NATO i Rosją - Belgrad nigdy nie pozwoli sobie na zerwanie dobrych stosunków politycznych i dyplomatycznych z Rosją. Trzeba pamiętać o rosyjskich projektach energetycznych w Serbii i eksporcie żywności do Rosji. Straty ekonomiczne, jakie poniosłaby Serbia, są bardzo wymierne - mówi. Ekspert sądzi, że czeka nas okres "przeciągania liny", przynajmniej do czasu aż w Serbii do głosu dojdzie młodsze pokolenie polityków, nastawionych proeuroatlantycko.
Od początku XXI wieku wszystkie rządy w Serbii starają się lawirować pomiędzy Wschodem i Zachodem, przy założeniu, że to jednak w Moskwie upatrują głównego sojusznika. Miało to miejsce także na gruncie wojskowym, czego wyrazem było ogłoszenie w 2007 roku "wojskowej neutralności", mimo której armia Serbii przeprowadzała wspólne manewry z Rosją.
Przez cały ten czas była to skuteczna strategia polityczna, która przekładała się także na wymierne ekonomiczne profity. Jednak ostatnie wydarzenia wskazują, że formuła może się wyczerpywać. - Najważniejsze w takiej sytuacji jest jasna deklaracja społeczeństwa, bo jeśli Serbowie opowiedzą się po stronie NATO, to Rosja, przy swoich problemach wewnętrznych, przegra Serbię - mówi Robert Cheda. Ekspert dodaje, że Moskwa będzie robiła wszystko, by do takiej sytuacji nie dopuścić - Najprostszą metodą jest wiązanie wszelkiego rodzaju kontraktami ekonomicznymi i zbrojeniowymi - serbska armia jest praktycznie w całości uzbrojona w broń rosyjską - mówi.