ŚwiatSensacyjne doniesienia o programie nuklearnym Syrii. Dziennikarze nabrali się na "wrzutkę" służb?

Sensacyjne doniesienia o programie nuklearnym Syrii. Dziennikarze nabrali się na "wrzutkę" służb?

Czy syryjski reżim prezydenta Baszara al-Asada pracuje w sekretnym ośrodku nad budową broni nuklearnej? Tak twierdzi niemiecki magazyn "Der Spiegel", powołujący się na anonimowe źródła wywiadowcze. Niezależni analitycy są jednak bardzo sceptyczni i trudno uwierzyć, by walczącą o przetrwanie dyktatura miała środki i czas na tak karkołomny program zbrojeniowy. Wiele wskazuje na to, że dziennikarze po prostu dali się nabrać na "wrzutkę" obcych służb.

Sensacyjne doniesienia o programie nuklearnym Syrii. Dziennikarze nabrali się na "wrzutkę" służb?
Źródło zdjęć: © spiegel.de
Tomasz Bednarzak

16.01.2015 | aktual.: 16.01.2015 11:06

Mimo że Syria od końca lat 60. jest sygnatariuszem Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, a sam Asad oficjalnie deklaruje poparcie dla idei Bliskiego Wschodu wolnego od broni nuklearnej, w niedalekiej przeszłości również i on, idąc w ślady kilku innych dyktatorów, zamarzył o własnej broni nuklearnej. Marzenia te zostały szybko rozwiane przez izraelski nalot w 2007 roku, którego celem był budowany w sekrecie - z pomocą Iranu i Korei Północnej - reaktor jądrowy.

Ani izraelskie, ani syryjskie władze nigdy oficjalnie nie ujawniły, co naprawdę zaszło w muhafazie Dajr az-Zaur, gdzie położony był tajemniczy obiekt. Ale liczne źródła wywiadowcze, do których dotarli dziennikarze, mówiły wprost o ataku na ośrodek jądrowy, a ten scenariusz, jako "bardzo prawdopodobny" potwierdziła kilka lat później nawet Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (IAEA).

Wydawało się, że Izrael skutecznie utemperował nuklearne ambicje syryjskiego prezydenta. Zresztą później Asad i tak raczej nie miał do tego głowy, zajęty tłumieniem sunnickiej rebelii, która wybuchła w 2011 roku na fali Arabskiej Wiosny. Jednak według "Spiegla" nawet w czasie największych klęsk w walce z powstańcami, reżim w Damaszku nie przestał roić o statusie atomowego mocarstwa. Niemiecki tygodnik powołuje się przy tym na raporty zachodnich służb wywiadowczych, przechwycone rozmowy radiowe i zdjęcia satelitarne, rzekomo ukazujące nowy, tajny ośrodek nuklearny.

"Atomowa fabryka"

Według oficjalnych analiz IAEA Syria w 2007 roku mogła posiadać do 50 ton uranu. Taka ilość po procesie wzbogacania wystarczyłaby do zbudowania 3-5 bomb. Dziś - według zachodnich wywiadów - reżim w Damaszku może mieć nawet osiem tysięcy uranowych prętów paliwowych, które składowane są w sekretnym ośrodku niedaleko miasta Al-Kusajr, przy samej granicy z Libanem. To właśnie tam syryjski program nuklearny miał być w ostatnich latach kontynuowany.

Baza położona jest w trudno dostępnym górzystym terenie i schowana głęboko pod ziemią. "Spiegel" twierdzi, że obiekt jest szczególnie podejrzany z kilku powodów. Przede wszystkim zwraca uwagę na fakt, że wejścia do kompleksu są ukryte i posiada on specjalne, oddzielne przyłącze do sieci elektroenergetycznej. Ale najbardziej dziwi głęboka studnia, łącząca ośrodek z oddalonym o cztery kilometry jeziorem Zaita. Niemiecki tygodnik spekuluje, że gdybyśmy mieli do czynienia ze zwykłą bazą wojskową, istnienie takiej instalacji nie miałoby sensu. Dlatego analitycy wywiadu twierdzą, że Syryjczycy mogli tam wybudować nowy reaktor lub zakład wzbogacania uranu.

Oczywiście Damaszek sam nigdy nie poradziłby sobie z tym zadaniem, gdyby nie zewnętrzna pomoc, o którą znów posądza się Iran i - prawdopodobnie - Koreę Północną. Teheran jest głównym protektorem syryjskiego reżimu i bez wytchnienia wspiera Asada w walce z wewnętrzną rebelią. Domniemany ośrodek nuklearny jest strzeżony z pomocą doborowych oddziałów libańskiego Hezbollahu, organizacji zależnej od Iranu i w dużej mierze przez niego finansowanej. To właśnie szyiccy bojownicy za cenę ciężkich strat utrzymali ośrodek w rękach syryjskiego reżimu, mimo że pobliskie Al-Kusajr raz po raz było wstrząsane zaciętymi walkami między armią rządową a rebeliantami.

Koronnym dowodem na to, że wskazywana baza w rzeczywistości jest instalacją nuklearną, mają być przechwycone rozmowy radiowe między członkami Hezbollahu. Jeden z wysokich dowódców szyickiej milicji miał nazywać ją wprost "atomową fabryką". Ponadto ponoć regularnie kontaktował się z Ibrahimem Othmanem, szefem Syryjskiej Komisji ds. Energii Atomowej. Co więcej, podsłuchane rozmowy rzekomo wskazują na to, że na miejscu pracują również specjaliści z Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej - wszechwładnej, elitarnej formacji, będącej swoistym państwem w państwie w Iranie i kontrolującej tamtejszy program nuklearny. Eksperci bardzo sceptyczni

Jak łatwo się domyślić, sensacyjnym doniesieniom "Spiegla" stanowczo zaprzeczyły zarówno władze w Damaszku, jak i Teheranie. Ale również zachodni analitycy wyrażają wątpliwość w autentyczność powyższych spekulacji. - Publikacja wywołuje konsternację... - skomentował sprawę David Albright, prezes amerykańskiego Instytutu Nauki i Bezpieczeństwa Wewnętrznego, cytowany przez opiniotwórczy dziennik " Christian Science Monitor". - Do tej pory nie zauważyliśmy tam niczego, co byłoby szczególnie nuklearne - podkreślił Albright, którego instytut przeprowadził dokładną analizę zdjęć satelitarnych przedstawiających domniemane instalacje jądrowe na Bliskim Wschodzie.

"Chistian Science Monitor" zwraca uwagę, że ośrodek w pobliżu Al-Kusajr nie jest wcale taki "sekretny", jak utrzymuje "Der Spiegel". Od kilku lat jest widoczny na zdjęciach aplikacji Google Earth, a w sierpniu 2012 roku został opisany na łamach zajmującego się problematyką bezpieczeństwa periodyku "Jane's Intelligence Review", jako możliwe miejsce składowania pocisków balistycznych Scud.

W rewelacje niemieckiego tygodnika nie wierzy również koordynator Zespołu Analiz Fundacji Amicus Europae Tomasz Otłowski, znawca bliskowschodnich realiów politycznych. - Wydaje mi się to absolutnie nieprawdopodobne i nierealne. W Syrii w tym momencie po prostu nie ma do tego warunków, nawet pomijając już kwestie finansowe, organizacyjne czy logistyczne. Pamiętajmy, że toczy się tam chaotyczna wojna - przekonuje w rozmowie z Wirtualną Polską.

- Region Al-Kusajr, odbity przez siły reżimowe rok temu, jest nadal w rękach Damaszku, a konkretnie Hezbollahu, ale wciąż nie jest tam stabilnie. Trwają walki z rebeliantami i lokalnymi grupami Państwa Islamskiego, którego siły kontrolują obszar na południe od Al-Kusajr, wzdłuż granicy z Libanem. Jak więc widać, jest to chyba niezbyt dobre miejsce do lokowania ośrodka zajmującego się aktywnością nuklearną... - zauważa ekspert Fundacji Amicus Europae.

Wydaje się, że najbardziej przekonującym argumentem podważającym tezę przewodnią publikacji "Spiegla" jest fakt, że domniemany ośrodek nuklearny do tej pory nie został... zbombardowany. Jakakolwiek aktywność na polu nuklearnych zbrojeń w Syrii nie uszłaby czujnej uwadze izraelskich służb. Nie trzeba sięgać pamięcią do 2007 roku, by znaleźć przykłady na to, jak Izrael z wyprzedzeniem eliminuje podobne zagrożenia dla swojego bezpieczeństwa w najbliższym sąsiedztwie. Tak było chociażby w lipcu 2013 roku, gdy wystrzelone przez izraelski okręt podwodny pociski manewrujące zniszczyły w syryjskim porcie Latakia świeżo zakupione od Rosji pociski przeciwokrętowe P-800 Oniks (Jachont). Podobnych interwencji państwa żydowskiego w ogarniętej wojną domową Syrii było co najmniej kilka.

- Gdyby w Syrii rzeczywiście prowadzono prace nad bronią nuklearną, to Izrael zareagowałby w ten sposób, że nie byłoby żadnych przecieków na ten temat, tylko poleciałyby samoloty, zrobiły swoje, a Izraelczycy nawet by się do tego nie przyznali, tak jak w 2007 roku. I sprawy by nie było - konkluduje Otłowski.

Nabrali się na "wrzutkę" służb?

Skąd zatem w tak poważanym tygodniku publikacja, która - jak wszystko na to wskazuje - ma niewielkie pokrycie w prawdzie? Wydaje się, że niemieccy dziennikarze dali się nabrać na "wrzutkę" dokonaną przez służby specjalne jednego z państw, w którego interesie leży obalenie Asada. Chodzi o stworzenie przekonania, że syryjski reżim nie zaprzestał prac nad bronią masowego rażenia, co w konsekwencji miałoby sprowokować zachodnią interwencję militarną.

Poszlaki wskazują, że państwem tym mogła być Turcja i to jej wywiad podrzucił sojuszniczym służbom z NATO odpowiednio spreparowane materiały, które z kolei trafiły w ręce niemieckich dziennikarzy. Musimy pamiętać, że dla zachodnich agencji wywiadowczych obszar Syrii nadal pozostaje w dużej mierze terra incognita. Świadczą o tym liczne wpadki, jak choćby kompromitująca historia dozbrajania przez Amerykanów rzekomo umiarkowanych syryjskich rebeliantów, którzy potem, jak się okazało, walczą ramię w ramię z lokalną filią Al-Kaidy.

Nie powinno więc dziwić, że skoro tak poważne błędy popełniają potężne wywiady krajów zachodnich, również dziennikarze dali się wmanewrować w skomplikowaną grę o wpływy na Bliskim Wschodzie. Powyższa historia jest najlepszym dowodem na to, z jak dużą rozwagą powinniśmy podchodzić do sensacyjnych doniesień z ogarniętej chaosem informacyjnym Syrii. Bardzo często podobne rewelacje okazują się być historiami kompletnie wyssanymi z palca.

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (101)