Ścigać naczelnego

Prasa pisała, że toruński sędzia Zbigniew
Wielkanowski miał kontakty z gangsterami. Widywano go na kolacjach
i imprezach towarzyskich z ludźmi z półświatka - przypomina "Gazeta Wyborcza".

W 1998 r. w toruńskim sądzie doszło do strzelaniny miedzy dwoma gangami. Potem strzelający stanęli przed sądem. "Rzeczpospoliota" nazwała proces farsą i opisała dziwne kontakty sędziego.

Rzecznik i prezes sądu w Toruniu przysłali do "Rzeczpospolitej" sprostowanie. Redakcja odpowiedziała, że to nie jest sprostowanie, tylko polemika, więc nie ma obowiązku publikacji. Wtedy Wielkanowski złożył donos do warszawskiej prokuratury, a ta wszczęła sprawę karną wobec naczelnego "Rzeczpospolitej" z zarzutem odmowy opublikowania sprostowania.

Ewa Milewicz pisze w związku z tym w "GW", że wymiar sprawiedliwości okazał się w tej sprawie wyjątkowo samowystarczalny. Sędzia był kolegą jednego z oskarżonych, świadek incognito był znajomym i sędziego, i niektórych oskarżonych. Za sędzią skrytykowanym przez "Rzeczpospolitą" ujęli się i prezes sądu, i rzecznik prasowy.

Aż dziw, że na tym koniec. Przecież sędzia mógł od razu wydać orzeczenie skazujące naczelnego "Rzeczpospolitej" na karę ograniczenia wolności i wskazać zakład pracy, w którym red. Maciej Łukasiewicz by tę karę odbywał. Mógłby np. zostać skazany na pomoc mafiosowi toruńskiemu w ściąganiu haraczy, jeśli ten się takim zajęciem trudni. I ściganie przestępcy Łukasiewicza, i sądzenie go, i resocjalizacja odbyłyby się w rodzinie - ironizuje publicystka "GW".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)