"Saszy już nie zobaczę". Rosyjskie zbrodnie wychodzą na jaw
- To dziś jest miasto bólu, rozpaczy, cierpienia - mówi Wirtualnej Polsce ukraińska dziennikarka Lesia Wakuliuk, która przez sześć lat mieszkała w podkijowskiej Buczy. - Boję się, że nie będę już mogła zobaczyć tych, których tam poznałam. Wiem już, że niektórych przyjdzie pożegnać - opowiada.
04.04.2022 19:04
Już w połowie marca rosyjscy żołnierze rozpoczęli kopanie masowych grobów w podkijowskiej Buczy. Rów o długości kilkunastu metrów pojawił się tuż obok miejscowej cerkwi. Wraz z wyzwoleniem miasta przez ukraińskie wojsko, na jaw wychodzą kolejne zbrodnie Rosjan. Żołnierze torturowali mężczyzn, kobiety gwałcili, a wszystkich, których spotkali, po prostu mordowali.
Rosjanie byli tutaj od pierwszych dni wojny.
Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Bucza to…
Lesia Wakuliuk, dziennikarka telewizji Ukraina24: … to moje miasto, moje miejsce.
Jaka jest?
To piękne, małe miasto. Niewielkie - bo mieszkało w nim około 40 tys. osób - ale wystarczające. Dla mnie, dla dziewczyny z małej miejscowości, to było idealne miejsce do życia. W okolicy są lasy, parki, jeziora, rzeki. Można odpocząć. Nawet mieszkańcy Kijowa przyjeżdżali tu odpocząć w sobotę, w niedzielę. W każdy weekend stały długie rzędy samochodów zaparkowanych, gdzie się da.
Znajomi kiedyś śmiali się, że tam to tylko brakuje jakiegoś morza, bo poza tym wszystko jest. Są miejsca na rowerowe wycieczki, są i trasy na piesze spacery. Są duże sosny, duże dęby, same stare drzewa, są jeziora i rzeki. I żaby, które słychać z daleka. Jest zadbany park miejski z długimi alejkami. Jest świeże, czyste powietrze. I nowe bloki, a w nich nowi mieszkańcy. Niektórzy z Kijowa, bo szukali czegoś innego niż miasto. Inni z okolic Donbasu, bo musieli stamtąd uciekać i często osiedlali się pod stolicą.
Dla mnie to był raj. A zostało piekło. To dziś jest miasto bólu, rozpaczy, cierpienia.
Jak długo tam mieszkaliście?
W Buczy spędziłam sześć lat, a przeprowadziłam się tam właśnie z Kijowa. Sprzedałam mieszkanie w stolicy, przeprowadziłam się, szukałam innego życia. Jakiś czas temu zdecydowaliśmy z rodziną, że czas szukać swojego domu - w zasadzie niewielkiego domku, a nie mieszkania. Dopiero co skończyliśmy remont, można było w nim mieszkać. Nic specjalnego, ale to mój wymarzony dom.
Przetrwał Rosjan?
Bałam się, że go nie ma. Bałam się, że wszystko spalili. Tylko przez te wszystkie tygodnie nie miałam odwagi, by kogokolwiek poprosić o to, by sprawdził, co tam się dzieje, co zostało, czy jest okradziony. Bo przecież życie człowieka jest ważniejsze niż jakiś tam dom, nawet mój dom.
W końcu, ile to znaczy? Nic nie znaczy, to tylko rzecz. A wyjście na ulice było bardzo niebezpieczne. Nie chciałam nikogo prosić, by ryzykował dla mnie życiem. Dopiero kilka dni temu sąsiadka poinformowała mnie, że dom stoi, ale są powybijane szyby. Dom został też splądrowany. Jak większość, o ile nie wszystkie w Buczy.
Cały miesiąc myślałam o tym, że… co tam w zasadzie można ukraść? Pralkę? Lodówkę? Zmywarkę? Ledwie się tam wprowadziliśmy, dopiero co się urządzaliśmy, nic wielkiego tam nie było. I tak się włamali i szukali.
Ma pani kontakt z sąsiadami? Przeżyli?
Nie wiem, niektóre informacje dopiero do nas zaczynają docierać. Niektóre groby dopiero są odkrywane. Boję się, że nie będę już mogła zobaczyć tych, których tam poznałam. Wiem już, że niektórych przyjdzie pożegnać.
Nie zobaczę już Oleksandra Holdy, a w zasadzie to Saszki Holdy. Przeniósł się tutaj, bo uciekał przed wojną. Przeprowadził się w 2014 roku. I był pierwszym człowiekiem, którego poznałam w Buczy - na naszym osiedlu "Leśna Bucza". On już tam był, więc wszystkich nowych wprowadzał, oprowadzał, tłumaczył, co i jak oraz gdzie. Miły, pomocny, pierwszy do pracy. Pewnie lada chwila zacząłby odbudowywanie miasta, bo taki po prostu był.
Był?
Był. Nie żyje.
Został na miejscu, bo nie chciał kolejny raz wyjeżdżać, znowu szukać czegoś dla siebie. I od czasu do czasu informował na osiedlowej grupie w mediach społecznościowych o tym, co się dzieje. I był cały czas tym samym Saszą - miłym, pomocnym człowiekiem. Informował ludzi, gdzie są szyby, a gdzie już powybijali. Mówił, kogo już okradli. I pocieszał wszystkich. Tygodnia zabrakło, bo tydzień temu zginął. Tygodnia zabrakło do wyzwolenia.
Jak zginął?
Wyszedł z piwnicy, ze schronu, żeby poszukać jedzenia dla wszystkich. I spotkał rosyjskich żołnierzy. Strzelili do niego, ponoć trafili prosto w płuca. Zamordowali go… ci nie-ludzie, bo człowiek nie może czegoś takiego zrobić innemu.
A inni sąsiedzi?
Nie chcą dziś rozmawiać. Wyszli z piwnic, wyszli z ukrycia i zobaczyli pomordowanych sąsiadów - mężczyzn w każdym wieku. Zobaczyli też rozebrane i zgwałcone sąsiadki. Zniszczone auta, rozjechanych ludzi. Zobaczyli zwłoki okaleczonych i torturowanych ludzi, zobaczyli, że niektórych trzeba było pochować na podwórku albo po prostu rodzina czymkolwiek przykryła zwłoki.
W mediach społecznościowych ludzie wciąż się szukają. Ktoś szuka rodziny, ktoś szuka koleżanki, ktoś pyta, czy nie ma jej w masowych grobach lub na ulicy. W mieście trwa oczywiście dokumentowanie zbrodni i identyfikowanie ofiar. Zwłoki, wreszcie z należytym szacunkiem, są zabierane z ulic. Niektóre są dopiero odkrywane. To miejsce, w którym nie ma życia. Są zbrodnie.
Niektórzy jeszcze nie wierzą w to, że jest bezpiecznie. Wciąż się boją wychodzić. Niektórzy przecież otwierali drzwi, gdy przyszli Rosjanie i kazali oddawać wszystko, dokumenty. Niektóre kobiety widziały, jak ich mężowie są zabierani lub zabijani od razu. Ci, którzy coś widzieli, wychodzili, często nie przeżywali.
I wróci tam pani kiedykolwiek?
Nie wiem, czy wrócę. Nie wiem, czy jestem gotowa. Pewnie tak, pewnie kiedyś, ale dziś nie wyobrażam sobie tego momentu.
Moje piękne miasto, mój raj, mój Eden, kojarzy mi się tylko z mordowaniem ludzi. Budynki odbudujemy, ulice uprzątniemy i znów będzie niby normalnie, o ile w ogóle skończy się wojna. Restauracje, do których chodziłam, pewnie znów się otworzą. Miejsca, które odwiedzałam z rodziną, pewnie znów będą dostępne. Tylko ludzi nie przywrócimy do życia. Bo byli tu kaci i gwałciciele. Byli w moim mieście.
Jak widzę te zdjęcia to… czuję się tak, jakby to mój dom spłonął i mój dom został zbombardowany, zrównany z ziemią. Gdy widzę ludzi pomordowanych na ulicach, to czuję się tak, jakby ginęli członkowie mojej rodziny. I chyba każdy tam się tak czuje. Już dłuższy czas nie płakałam przez wojnę, bo po prostu się przyzwyczaiłam do tego, co się dzieje. Teraz znów płaczę.
To dziwne uczucie, bo człowiek myśli, że każdy dom, każda uliczka, każde miejsce jest jego miejscem, a ktoś stara się to zniszczyć i zabrać. I ból jest potworny. Moje miasto nie istnieje. Mój kraj jest atakowany. Moi sąsiedzi są bestialsko zabijani, mordowani, katowani. Nie potrafię się z tym pogodzić.
Kiedy wyjechaliście?
Przed wojną odwiedziłam rodziców pod Lwowem - miałam kilka dni urlopu, chciałam ich zobaczyć, pomóc w opiece nad babcią. W piątek miałam wracać, w czwartek Władimir Putin ogłosił wojnę. Szczęśliwie dołączył do mnie mąż z córką, bo też mieli chwilę i tak zostaliśmy na zachodzie Ukrainy, w okolicach Lwowa.
Przypadek, przypadek zdecydował, że tu jesteśmy. Tydzień, może dwa tygodnie później byśmy już nie wyjechali, bo wszystkie mosty zostały wysadzone, by czołgi nie dojechały do Kijowa. A gdybyśmy zostali na miejscu…
… to moglibyście nie przeżyć.
Nie chcę nawet o tym myśleć.
Choć wojna cały czas się tutaj - do Lwowa - zbliża, to w ludziach ona dawno jest. Każdy ma znajomego lub członka rodziny, którego zbrodnie rosyjskie już dotknęły. Każdy zna kogoś, kto już nie żyje lub kto musi pochować kogoś bliskiego. Część rodzin, część ojców, część matek już dostała też informacje o tym, że ich dzieci zginęły na froncie.
Czasami pytam siebie, dlaczego człowiek człowiekowi może coś takiego zrobić. I dochodzę tylko do jednej odpowiedzi: ci, którzy napadli na Ukrainę, nie są ludźmi. Przecież mieszkańcy Buczy nie zginęli od pocisków, od rakiet. Zginęli od strzałów w tył głowy, zginęli zamordowani przez ludzi, którzy ich widzieli. A później próbowali ich palić, zakopywać, ukrywać. To nie bomby zabrały życiem moim sąsiadom. To zbrodniarze.
Trudno o tym zapomnieć. Trudno udawać, że nie widziało się tego, co się wydarzyło.
Wyjedzie pani dalej? Z Ukrainy?
Tu jest mój dom, moja rodzina. I tu jest nasza, ukraińska ziemia.
Czytaj też: