Trwa ładowanie...
06-10-2010 06:50

Santo subito! Czyli ołtarz za in vitro

Komitet Noblowski przypomniał światu profesora Rogera Edwardsa, twórcę metody in vitro. Kościół, który walczy o życie dostał niepowtarzalną okazję docenienia jego pracy, bo na świecie żyje ok. 4 mln dzieci z probówki. A tymczasem mętna wizja teologiczna, zgodnie z którą życie kilku komórek może być ważniejsze niż życie narodzone, albo choćby szczęście już narodzonych – wciąż krąży, niczym upiorne widmo, w polskiej debacie publicznej - akcentuje Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej" w cotygodniowym felietonie dla Wirtualnej Polski.

Santo subito! Czyli ołtarz za in vitroŹródło: Jupiterimages
d2i1zxc
d2i1zxc

Kościół walczy o życie. Nie tylko własne – zmurszałej, choć wciąż kolosalnej instytucji władzy. Walczy o całą cywilizację życia. Ostatnio idzie mu różnie, ale właśnie dostał niepowtarzalną okazję – Komitet Noblowski przypomniał światu profesora Rogera Edwardsa, twórcę metody in vitro. Może Watykan powinien mianować go świętym?

„Santo subito!” – niech zawołają wierni! Na świecie żyje ponoć około 4 milinów „dzieci z probówki” – a wszystko dzięki odkryciu jednego lekarza, nobliwego dziś staruszka (właściwie dwóch, niestety jego kolega Patrick Steptoe nie dożył zasłużonej nagrody). Cztery miliony nowych istnień ludzkich w 32 lata! Jakiż ksiądz, kleryk, biskup czy papież, choćby najbardziej „temperamentny”, może zanotować podobny sukces? Całe Opus Dei, armie proboszczów i jurnych katechetów, o spowiednikach irlandzkich Sióstr Magdalenek i ich „upadłych” podopiecznych nie wspominając – wszyscy oni mogą się ze wstydu schować. Gdyby nie profesor Edwards, byłoby nas o tyle mniej na Ziemi...

Pożartowaliśmy, a sprawa jest poważna. Niepłodność dotyka – głównie z przyczyn cywilizacyjnych – od kilku do kilkunastu procent par. W Polsce na sztuczne zapłodnienie decyduje się około 4-5 tysięcy z nich rocznie, wg niektórych badań około 25-30 tysięcy rezygnuje, bo ich nie stać. I właśnie o to „nie stać” toczy się bój. Kościołowi in vitro w zasadzie nie przeszkadzało – trzeba było debaty o refundacji zabiegów przez państwo, żeby biskupi nazwali sztuczne zapłodnienie „niegodziwością” i „wyrafinowaną aborcją”. Bo to nienaturalne, bo giną zarodki. „My też byliśmy zarodkami. Nas też można było zamrozić” powiedział biskup uchodzący w Polsce za liberała. Gdybym był złośliwy powiedziałbym, że nie zamroziliśmy, i teraz mamy na karku tylu kościelnych hierarchów. Zalety in vitro mogą być zupełnie nieoczekiwane... Ale nie jestem złośliwy, więc powiem tylko, że Kościół – podobnie jak w przypadku aborcji i eutanazji – dość specyficznie interpretuje prawo do życia. Znana pisarka feministyczna Hanna Samson proponowała
ponoć (cyt. za Agnieszką Graff), żeby zapisać w konstytucji: „Rzeczpospolita Polska chroni człowieka od momentu poczęcia do jego narodzin”. Można jeszcze dodać „oraz w fazie agonii” – i otrzymamy zwięzły obraz tego, jak Kościół widzi państwową misję obrony ludzkiej godności.

Prawo do życia zarodka każe nieraz poświęcić życie i zdrowie jego matki, prawo do życia śmiertelnie chorego nakazuje mu cierpieć tak długo aż Bóg się zlituje (albo litościwa pielęgniarka odłączy po cichu respirator). I analogicznie – in vitro to „wyrafinowana aborcja”, do tego na masową skalę, bo jeden zabieg oznacza kilka zbędnych zarodków. Mętna wizja teologiczna, zgodnie z którą życie kilku komórek może być ważniejsze niż życie narodzone, albo choćby szczęście już narodzonych – wciąż krąży, niczym upiorne widmo, w polskiej debacie publicznej. Nie chodzi o grupkę katolickich fanatyków, nie chodzi też wyłącznie o kościelnych hierarchów. Nie możemy się pocieszać, że Kościół „przegiął”, że potępienie nie tylko lekarzy czy pacjentów stosujących in vitro, ale nawet zwolenników (!) tej metody kłóci się z powszechną opinią Polaków. Że Polacy chcą mieć dzieci, ale właśnie wtedy, kiedy sami tak postanowią. I że większość polskich katolików – tych naprawdę wierzących i tych jedynie praktykujących – ma w głębokim
poważaniu katolicką etykę rodzinną, seksualną, medyczną, etc.

d2i1zxc

Problemy są dwa. Po pierwsze – że katolicko-siermiężna kropla „drąży skałę”, jak ktoś niedawno napisał. Skuteczniej niż niegdyś partyjny wydział agitacji i propagandy, przekaz duszpasterski „umoralnia” problem medyczny, który jeszcze kilka lat temu był dla Polaków po prostu neutralny. Badania CBOS wyraźnie pokazują, że w latach 2005–2008 spadła liczba zwolenników metody, o kilkanaście procent więcej ludzi ma wątpliwości natury etycznej. Po drugie – uczynienie problemu „kontrowersyjnym” przesuwa na prawo całą debatę nt. polityki państwa. Nikt rozsądny nie przewiduje dziś zakazu in vitro, ale zdobycie rządowych grantów na badania nad skuteczniejszymi metodami zapłodnienia może się okazać problematyczne. Skoro to „kontrowersyjne”, to może podatnicy nie powinni tego finansować? Analogicznym przykładem jest antykoncepcja – Kościół nie doprowadził do jej zakazu, w cywilizowanych krajach pigułki są refundowane. Udało się jednak zahamować badania i dostęp do nich w Trzecim Świecie – ponoć więcej środków globalnie
przeznacza się na walkę z... łysieniem niż na regulację urodzin.

Nie wolno się zdać na „obiektywny proces społeczny”. Ani tym bardziej na „zdrowy rozsądek” polityków Platformy Obywatelskiej. Bo to nie jest kwestia rozsądku, tylko władzy. ICH władzy, tzn. Kościoła i złogów sarmackiego konserwatyzmu. In vitro właśnie dlatego nie jest tematem zastępczym, wakacyjnym czy ogórkowym, że świadczy o tym, kto w sferze publicznej rozdaje karty. Refundacja zabiegów przez państwo to jeden z przyczółków do odzyskania – w walce o to, czy od chorego obywatela ważniejszy jest biskup. No chyba, że wcześniej Watykan wyświęci profesora Edwardsa.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

d2i1zxc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2i1zxc
Więcej tematów