Sandra Hajduk: W obronie "Warsaw Shore"
Oprócz tego, że miewają problemy z wysławianiem się i - mówiąc delikatnie - dbanie o kulturę języka jest im obce, gwiazdy "Warsaw Shore" niczym nie różnią się od ubranych w blichtr i pozorną elegancję innych celebrytów. Oczywiście poza jednym: są… prawdziwsi.
Mam dwadzieścia osiem lat, w show biznesie pracuję od ponad czterech. Choć brzmi to dosyć próżnie, widziałam już chyba wszystkie formy walki o Sławę - obok Pieniędzy i Wiecznej Młodości jednego z bożków współczesnego świata. W środowisku dziennikarzy "od celebrytów" nikogo już nie dziwi, że by zostać sławnym, nie trzeba umieć w zasadzie nic. Sami celebryci zaś już dawno przestali silić się na wymyślanie godnych pochwały dokonań i bez cienia żenady "po prostu są".
Ale wśród nich, jak w każdej społeczności, prędzej czy później musiało dojść do zgrzytów. Ten tekst będzie o hipokryzji i o tym, jak na czerwonym dywanie stają równi i równiejsi. I dlaczego - nie po raz pierwszy - jestem w tej sprawie adwokatem diabła.
Elektryzuje nas słowo gwiazda. Nawet jeśli niewiele się za nim kryje. Stawanie na ściankach, pozowanie z butem i odwiedzanie śniadaniówek dawno wyparło realne osiągnięcia w dziedzinie kultury, sztuki, mediów czy polityki. Jesteś, bo pozujesz. Jesteś, bo uśmiechasz się do fotoreporterów. To wystarczy, żeby naród okrzyknął cię gwiazdą i dał ci palmę pierwszeństwa w wyrażaniu opiniotwórczych tez. Tylko w show biznesie nie ma kontroli. Nie ma kogoś, kto rozdaje przepustki, a już na pewno nie ma cenzora, mecenasa tego, co dobre i naprawdę zasługuje na uwagę. To wolna amerykanka, w której wygrywa skuteczniejszy.
Skąd się wzięły Kardashianki?
Nie mam w zwyczaju wypowiadać się na tematy, o których nic nie wiem - "Warsaw Shore" obejrzałam od pierwszego sezonu. Tak, znam Trybsonów, Stiflera i Ewel0nę, nie, nie mam poczucia żenady w związku z tym. Dlaczego?
Bawi mnie, jak często zapominamy, skąd wzięły się Kardashianki. A konia z rzędem temu, kto publicznie powie, że o nich nie słyszał. A nawet jeśli taki się zdarzy, to trochę tak jak z Pudelkiem - nikt nie czyta, ale wszyscy wiedzą. Zwłaszcza, że Pudelek jest macierzą takich postaci, ale o tym nieco później.
Otóż rzeczony ród Kardashianów to, spieszę z przypomnieniem tym, którzy zapomnieli, nic innego jak kariera zrobiona na, skądinąd przeciętnej, "aktorce" porno i jej nagraniu. Oczywiście mamy tu do czynienia z marketingowym majstersztykiem w wykonaniu przedsiębiorczej matki (Kris Jenner), która sprzeda wam zużyty ręcznik bejsbolisty, jeśli tylko najdzie ją na to ochota. Ale nadal jest to kariera, ba, kreowanie światowych "ikon" w oparciu o - tylko i wyłącznie - sprawny marketing.
Dlaczego więc tak bardzo żenuje nas swojskie "Warsaw Shore"? Tak, to młodzież, która zyskuje popularność dzięki piciu i uprawianiu seksu przed kamerami. Tak, to obraz życia wielu młodych ludzi w tym kraju. Tak, to mało edukacyjne i na pewno niegodne naśladowania. Ale od kiedy świat show biznesu jest godny naśladowania? Tłumów fotoreporterów nie znajdziemy ani na performensie aspirującej artystki, ani na premierze niszowego filmu w kinie Muranów. Nie ma ich tam, gdzie dokonują się ważne odkrycia naukowe - ba, nawet w "Faktach" TVN widziałam ostatnio obszerny materiał promujący do nieprzyzwoitości reklamowany "Podatek od miłości", zaś materiał o - zdawać by się mogło przełomowym - sklonowaniu małpy potraktowano dość marginalnie. Takie mamy czasy.
Macie wybór
Wspomniałam wyżej o Pudelku, któremu zarzuca się promowanie złych wzorców. To nie Pudelek płaci tym osobom za kontrakty reklamowe, to nie Pudelek zaprasza je na czerwone dywany. Ten największy serwis show biznesowy w kraju pokazuje, kto aspiruje do bycia takimi właśnie polskimi Kardashianami i to czytelnikom zostawia ocenę. I wybór.
Lubię porównywać show biznes do cyrku, bo trudno chyba o lepszą metaforę. Ta arena cyrkowa bardzo nam się ostatnio rozciągnęła i mieści już nie tylko wykwalifikowanych akrobatów. Pytanie, które trzeba sobie zadać samemu, brzmi więc: Czy kupując bilet do tego świata, kiedykolwiek chcieliśmy tak naprawdę oglądać tylko profesjonalistów? Czy może idę do CYRKU, bo chcę oglądać niewyszukaną, ale zabawną ROZRYWKĘ? I czy w rubaszny sposób nie bawią nas przypadkiem ci, którzy przypominają na przykład naszych żenujących sąsiadów podglądanych przez okno?
Czym więc różnią się bohaterowie "Warsaw Shore" od ubranych w blichtr i pozorną elegancję celebrytów? Już wam tłumaczę.
Prawda w oczy kole
Oprócz tego, że miewają problemy z wysławianiem się i - mówiąc delikatnie - dbanie o kulturę języka jest im obce, a ich ubrania na ściankach to (jeszcze) nie pożyczki od Vitkaca, doprawdy, dostrzegam niewiele różnic. Oczywiście poza tym, że są… prawdziwsi.
Oni nie mają problemu, by zapytać, kto się najlepiej "klika" i usłyszeć, że to może wcale nie oni. Zaufajcie mi, to nie przeszłoby przez gardło wielu polskim celebrytom. "Ale jak to? To ludzi nie interesuje premiera mojego filmu? Wolą wiedzieć, co słychać u Trybsonów?". Dodam, że bardzo często oburza to tych, którzy aktualnie promują film oparty na kilku soczystych wulgaryzmach w scenariuszu, niewyszukanych scenach zwierzęcej wręcz kopulacji i zupełnie nieśmiesznych żartach. Ale nadal uważają, że to oni bardziej powinni interesować Polaków niż "Warsaw Shore". Doprawdy?
To nie jest, dla jasności, pochwała reality shows w typie powyższego. To mój głos potępienia dla hipokryzji, która wychodzi mi bokiem za każdym razem, kiedy słyszę, że ładnie ubrana celebrytka, której zawód trudno nawet jasno określić, jest w show biznesie kimś lepszym, kto gardzi ludźmi z WS, ale po "evencie" biegnie kupić najnowszą szminkę od Kylie Jenner. Come on.
Ludzie z "Warsaw Shore" pełnią w show biznesie rolę uczniów. Może i siedzą w oślej ławce, może nawet należy im się resocjalizacja, ale i tak wolę ich od złośliwych "prymusów".
Sandra Hajduk, dziennikarka showbiznesowa, dla WP Opinie