Samobójcza misja Morawieckiego. "Udało się zbudować rzeczywistość równoległą"
- To, że bekę z Mateusza Morawieckiego będzie miała lub już ma cała opozycyjna część Polski, nie zmienia faktu, że to jest postrzegane zupełnie inaczej przez drugą część. Dla niej premier i prezydent robią wszystko, żeby powstrzymać Donalda Tuska przed dojściem do władzy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Antoni Dudek.
27.11.2023 11:43
Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Po co Mateusz Morawiecki pcha się do "rządu dwutygodniowego", podchodząc do politycznie samobójczej misji? Nie ma większości do stworzenia gabinetu. I to musi wiedzieć.
Prof. Antoni Dudek, politolog i historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego: Odpowiedź jest prosta: chodzi o podtrzymanie własnej pozycji w Prawie i Sprawiedliwości.
Są dwie interpretacje tego zachowania. Jedna, która sugeruje, że on w ten sposób się ośmiesza i że to go dezawuuje jako potencjalnego sukcesora prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Z tym że Mateusz Morawiecki ma odmienne zdanie.
To jest ta druga interpretacja - jego.
Naprawdę uważa, że wpisuje się w narrację, którą ja nazywam narracją Okopów Świętej Trójcy, czyli obrony ostatniej reduty niepodległości, obrony całej retoryki prezesa Kaczyńskiego. To narracja, że suwerenność Polski jest zagrożona po wyborach i wygranej Donalda Tuska.
W związku z tym trzeba - a tak myśli Morawiecki - zrobić absolutnie wszystko, żeby choćby o jeden dzień opóźnić moment powstania rządu Donalda Tuska. Dlaczego? Bo sprzeda polską niepodległość. Taka jest narracja prezesa PiS, w którą zdaje się wierzyć pokaźna część zwolenników PiS. Trudno, żeby premier działał wbrew temu przekonaniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Warto zrozumieć, że Mateusz Morawiecki, opóźniając powstanie rządu Tuska nawet nie o jeden dzień, a może o cały miesiąc, buduje sobie autorytet we własnym środowisku. Pozycjonuje się jako ten, który zrobił absolutnie wszystko, aby zapobiec powstaniu rządu, który jest - podkreślę: zdaniem PiS - nieszczęściem dla Polski.
I tyle? Chodzi o tylko o pozycję w partii?
Najpewniej drugi powód poznamy po exposé Mateusza Morawieckiego. Pamiętajmy, że czeka nas jego wystąpienie i to będzie najbardziej osobliwe exposé, jakie w III RP zostały wygłoszone. Nie zostanie bowiem - wszystko na to wskazuje - powołany rząd, więc to nie będzie program rządu, którego nie będzie, tylko coś innego.
Czyli co?
Dobre pytanie.
Co Mateusz Morawiecki zamierza powiedzieć? Być może będzie to rodzaj manifestu politycznego, w którym określi swoją przyszłość i przyszłość obozu politycznego, z którym się związał. Mogę sobie to wyobrazić, że taki w tej chwili jest pomysł na to wystąpienie. Jednak dopiero po pewnym czasie można ocenić, czy to dobry pomysł, czy zły. W polityce często się ryzykuje.
Jak pan to więc widzi, gdyby miał pan zaryzykować jakąś opcję?
Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, czy dobrze Mateusz Morawiecki na tym wyjdzie, czy nie. Nie sądzę.
Wyborcy Prawa i Sprawiedliwości to zrozumieją? Że szans nie ma, ale próbę trzeba podjąć?
Myślę, że tak. Są przygotowywani przez media propisowskie. Dostają informacje, że premier robi wszystko, co się da, żeby powołać nowy rząd, ale niestety wiadomo, że Donald Tusk opanował wszystkie inne siły polityczne, które są nim otumanione. PiS-owi udało się zbudować rzeczywistość równoległą, choć Kaczyński oskarża całą resztę sceny politycznej, że to ona jest ofiarami takiej rzeczywistości, w której podstawowe wartości zostały wyprzedane.
To, że bekę z Morawieckiego będzie miała lub już ma cała opozycyjna część opinii publicznej, nie zmienia faktu, że to jest postrzegane zupełnie inaczej przez drugą część opinii publicznej, dla której Morawiecki z Andrzejem Dudą robią wszystko, żeby powstrzymać Tuska przed dojściem do władzy. Nawet jeśli wynik głosowania nad wotum zaufania dla rządu Morawieckiego będzie łatwy do przewidzenia, oni to wrzucają w koszty.
Zwłaszcza, że po tym głosowaniu znowu minie trochę czasu. Od Andrzeja Dudy będzie zależało, jak długo będzie zwlekał z powierzeniem misji tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi. Po tym jak wniosek o wotum zaufania dla rządu Morawieckiego przepadnie, większość sejmowa natychmiast zgłosi wniosek o powołanie Tuska na premiera. Ale prezydent ma znowu zgodnie z Konstytucją od tego momentu 14 dni. A sprawa jest ważna.
Dlaczego?
Po drodze mamy szczyt Unii Europejskiej - wypada w połowie grudnia (w dniach 14 i 15 grudnia 2023 roku odbędzie się Posiedzenie Rady Europejskiej. Przywódcy państw członkowskich Unii Europejskiej spotkają się w Brukseli - red.).
Polskę będzie tam reprezentował Mateusz Morawieckie jako formalnie jeszcze premier lub Donald Tusk jako nowy premier albo - co może być ciekawe - prezydent Andrzej Duda, który może pojechać jako główny przedstawiciel Polski. Na pewno to też będzie ciekawym wydarzeniem.
Czy pomiędzy głosowaniem na niekorzyść PiS a powołaniem nowego rządu Donalda Tuska PiS będzie stawiało na obstrukcję parlamentarną?
Moim zdaniem tak, choć wiele zależy tu od prezydenta. Minister Marcin Mastalerek dość brutalnie odpowiedział Marcinowi Kierwińskiemu, że jeśli uważają, że prezydentem tak naprawdę jest Rafał Trzaskowski, "to idźcie to ratusza, niech prezydent Trzaskowski was zaprzysięgnie".
Formalnie, zgodnie z Konstytucją, nowy rząd jest od dnia, kiedy prezydent powierzy misję tworzenia go Tuskowi i zaprzysięgnie rząd. To może być odwlekane, według moich obliczeń, do 21 grudnia.
Do tego czasu będzie ta sama narracja i nie będzie nowej. Jeśli Andrzej Duda będzie dalej grał w grę, którą zorganizował prezes Kaczyński, będą mogli mówić, że robią wszystko, by opóźnić powstanie nowego rządu choćby o kilka dni. Duda pojedzie z Morawieckim do Brukseli, zagrozimy wetem, będziemy krzyczeć, że nie zgadzamy się na zmiany traktatów. To będzie temat najważniejszy, także na przyszły rok i następne.
A później? Nie da się cały rok mówić o zmianach traktatu. Kiedyś trzeba zmienić narrację.
Narracja zmieni się wtedy, gdy w końcu utworzony zostanie nowy rząd Donalda Tuska.
Najpewniej pierwsze zmiany nowej władzy będą dotyczyły budżetu, więc PiS będzie je siłą rzeczy atakował. Kolejne ruchy - choćby takie jak wymiana szefów służb specjalnych czy paru innych instytucji - też będą okazją do ataku. Natychmiast będzie larum PiS, że Polska jest w niebezpieczeństwie.
Europoseł Łukasz Kohut powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską, że PiS może chodzić o wywołanie zamieszek czy zmobilizowanie skrajnie prawicowego elektoratu, tak jak zrobił Donald Trump po przegranych wyborach. Czy taki scenariusz jest w pana ocenie możliwy?
Zobaczymy, czekają nas konkretne wydarzenia.
Nie chcę wywoływać wilka z lasu, ale potrafię sobie wyobrazić zarówno tłum ludzi stojących pod TVP i broniących tej instytucji przed przejęciem jej przez nowy rząd. Tak samo jak inny tłum ludzi pod Pałacem Prezydenckim, żądający, by Andrzej Duda ustąpił, bo taka jest wola narodu. Albo tłumy ludzi chcących zwołania referendum, by go odwołać. Różne rzeczy się mogą dziać.
Jestem dość ostrożny w formułowaniu takich scenariuszy. Te wybory, które miały być dramatycznie konfliktowe, przeszły dość spokojnie. Mam więc wrażenie, że znowu padną mocne słowa w mediach i na tym będzie koniec. Niczego jednak nie mogę wykluczyć. Póki co PiS nie mówi o żadnych zgromadzeniach publicznych, zima temu też średnio sprzyja. Opozycja, a za chwilę obóz władzy też o tym nie mówi.
Co będzie w perspektywie dłuższych niż kilka najbliższych tygodni, tego nie wiem. Wszystko zależy od tego, jak daleko posunie się rząd Donalda Tuska w "procesie depisyzacji" i jak będzie na to reagował Jarosław Kaczyński. Czy będzie ograniczał się do protestów w parlamencie, czy będzie wyprowadzał ludzi na ulice? Myślę, że on sam jeszcze tego nie wie i wszyscy się nad tym zastanawiają.
Mówi się, że rząd Donalda Tuska mógłby zostać powołany 13 grudnia. To dla Polaków symboliczna data, ogłoszenia stanu wojennego w naszym kraju.
To data-symbol, ale to też dorabianie na siłę ideologii.
Kontekst stanu wojennego jest jednak absurdalny. Równie dobrze można do tego dorabiać kontekst negocjacji o wejście Polski do Unii, bo też miało to miejsce 13 grudnia. W sumie to nieco groteskowe. Co ma stan wojenny ze zmianą władzy w Polsce, po demokratycznych wyborach, którego wyniku nikt nie kwestionuje? Kompletnie tego nie rozumiem. Dla mnie ta analogia jest po prostu surrealistyczna.
O Mateuszu Morawieckim już rozmawialiśmy. A co na tym wszystkim zyskuje lub traci Andrzej Duda?
Od początku było wiadomo, że prezydent gra po stronie PiS i bierze udział w przedstawieniu, którego finał jest łatwy do przesądzenia.
Tylko chyba najbardziej naiwni zwolennicy PiS wierzyli, że Morawiecki ma jakieś tajne moce, których użyje i nagle okaże się, że PSL i inni wejdą z nim w koalicję. To gra i prezydent wiedział, jak to się skończy. Dla Dudy to, co się dzieje, to tak naprawdę wstęp do prawdziwego przedstawienia. Wszystko związane z tworzeniem rządu to manewry techniczne, ćwiczenia przed zasadniczą rozgrywką.
Prawdziwa prezydentura Andrzeja Dudy zacznie się w dniu zaprzysiężenia Donalda Tuska. Wtedy rozpocznie się koabitacja w Polsce. Wtedy też prezydent będzie w centrum uwagi, a cała uwaga obozu pisowskiego będzie na nim skupiona. Dla nich będzie głównym rycerzem broniącym Okopów Świętej Trójcy.
A Jarosław Kaczyński?
Zejdzie na drugi plan. Powoli już tam schodzi, ale to nie znaczy, że z drugiego planu przestanie odgrywać jakąkolwiek rolę. Awantury w parlamencie, obstrukcja ze strony posłów to za mało, to przestanie działać. Ważny będzie stosunek Andrzeja Dudy do kolejnych ustaw, które nowy rząd zacznie procedować.
Zobacz także
A co ze stosunkiem ludzi wobec prezydenta?
Duda się wywodzi z PiS i daje temu dowody.
Nie będzie przecież kandydował trzeci raz na urząd prezydenta, więc to, że mu spadnie w sondażach, niewiele zmienia. Nawet jak część osób sądzi, że się ośmieszył wspieraniem misji PiS i Morawieckiego, to wiele mu nie szkodzi. Jeśli w ogóle zostanie w polskiej polityce jako istotny gracz, to tylko w obrębie obozu PiS, a nie jako ktoś inny.
Z tego punktu widzenia nie jest to istotne, jak ludzie ocenią jego rolę w operacji "Morawiecki tworzy rząd, którego się nie da stworzyć". Moim zdaniem Andrzej Duda w polskiej polityce nie zostanie.
Niektórzy mówią, że Duda zostanie po prostu prawicowym publicystą.
Istnieje takie prawdopodobieństwo. Mamy już lewicowego publicystę Aleksandra Kwaśniewskiego, centrowego publicystę Bronisława Komorowskiego, dołączy do nich prawicowy publicysta Andrzej Duda. Powiedzmy sobie jasno: nasi prezydenci żadnej istotniejszej roli nie odegrali. I to z różnych powodów. Andrzej Duda ma wszelkie szanse dołączyć do tego grona.
Mnie to nie martwi. Prezydentura jest zwieńczeniem pewnej kariery politycznej i niekoniecznie byli prezydenci muszą jakąś rolę odgrywać. Skończyli misję życiową i mogą zajmować się masą innych rzeczy, a nie działalnością partyjną czy polityczną.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski