Sądy przeciwko polskim interesom
Sędziowie orzekający w sprawach zwrotu majątków Niemcom swymi wyrokami osłabiają naszą zdolność do rozwiązania tej kwestii w rokowaniach z Niemcami.
27.11.2007 | aktual.: 27.11.2007 10:08
Afery z wyrokami polskich sądów, na mocy których Polacy tracą ziemię i domy, a Niemcy je odzyskują, zataczają coraz szersze kręgi. Nikt w Polsce nie spodziewał się czegoś takiego. Polscy sędziowie pozbawiają rodaków dorobku całego życia i podstaw egzystencji. Uważają, że prawo jest po stronie tych, którzy 20-30 lat temu odwrócili się do Polski plecami, zrzekli się polskiego obywatelstwa oraz praw do posiadanych nieruchomości i wyemigrowali do Reichu. Odwołania i apelacje od wyroków nie odnoszą żadnych skutków. Temida jest niewzruszona, a władze państwa, mimo mocnych słów - w obliczu świętej zasady niezależności sądów - zdradzają bezradność. Wygląda na to, że orzekający sędziowie nie są w pełni świadomi wszystkich konsekwencji swych czynów. Nie zdają sobie zapewne sprawy z tego, że wydawanymi wyrokami wkraczają w sferę polityki zagranicznej państwa, a ta z mocy konstytucji należy do kompetencji rządu. Ewidentnie osłabiają zdolność Polski do ostatecznego rozwiązania tej kwestii w rokowaniach z Niemcami. Nie
ma drugiego takiego państwa w Europie, którego wymiar sprawiedliwości w tak ważnej sprawie z pogranicza prawa krajowego i międzynarodowego oraz polityki zagranicznej nie zasięgałby opinii rządu i nie liczył się z jego zdaniem. Argumenty strony rządowej są ignorowane i odrzucane jako próba naruszania niezawisłości sądowniczej.
Spór o meritum sprawy przerodził się z czasem w walkę o prestiż w obronie "oblężonej twierdzy". Naczelny Sąd Administracyjny (NSA) wyrokiem z 11 sierpnia 2000 r. w sprawie o przywrócenie obywatelstwa polskiego niemieckiemu emigrantowi odrzucił odmowne stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, a Sąd Najwyższy (SN) wyrokiem z 17 września 2001 r. w tej samej sprawie uznał rewizję nadzwyczajną Ministra Sprawiedliwości za bezpodstawną. SN przyjął natomiast jako miarodajną opinię nikomu nieznanego eksperta i przywrócił obywatelstwo polskie Niemcowi, który 30 lat temu z niego dobrowolnie zrezygnował. Z uzasadnienia wyroków zarówno NSA, jak i SN wynika, że kluczowa kwestia motywów kierujących Niemcem w zabiegach o odzyskanie obywatelstwa polskiego w ogóle nie była analizowana. Naiwnie uwierzono w dobre intencje Niemca, który po 30 latach przypomniał sobie, że Śląsk jest "jego ziemią ojczystą" (Heimatland), a w rzeczywistości w zmowie z ziomkostwem śląskim (Landsmanschaft Schlesien) realizował
scenariusz precedensowego wyroku, w którym obywatelstwo polskie stanowi tylko klucz do skutecznych roszczeń majątkowych i finansowych.
SN jest konsekwentny i w grudniu 2005 r. uchylił wyrok niższej instancji oraz nakazał zwrot domu i części ziemi Niemce Agnes Trawny, która w 1977 r. opuściła gospodarstwo w miejscowości Narty i wyjechała do Niemiec. Dwie rodziny od 20 lat mieszkające w domu muszą się wyprowadzić. Niemka zbyła szybko nieruchomość, wywożąc z Polski 300 tys. zł. Za popisy ekwilibrystyką prawną, spaczone rozumienie niezależności sądów i brak instynktu samozachowawczego orzekających sędziów przychodzi nam słono płacić. Te wyroki sprzed kilku lat otworzyły bowiem puszkę Pandory. W celu zaspokojenia niemieckich roszczeń kilkadziesiąt polskich rodzin zostało już pozbawionych dachu nad głową, poszkodowani tracą zaufanie do swego państwa, które nie jest w stanie ich obronić, a kilkaset tysięcy Polaków w podobnej sytuacji obawia się o swój los. W Polsce odżywają antyniemieckie nastroje i nieufność. Natomiast funkcjonariusze Związku Wypędzonych świętują, gdyż ich program (strony ojczyste lub polskie zadośćuczynienie za "wypędzenie") -
dzięki polskim sądom - po tylu latach zmagań zaczyna przynosić owoce.
To, co w tej sprawie dzieje się w Polsce, jest niewyobrażalne w Czechach, które mają podobne problemy z pozbawionymi obywatelstwa czeskiego i wywłaszczonymi Niemcami sudeckimi. Nie ma tam jednak mowy o żadnym przywracaniu obywatelstwa i zwracaniu majątków. Nie ma też żadnych różnic między rządem, wymiarem sprawiedliwości a obywatelami. Ten niewielki kraj stawia opór naciskom Niemców oraz utrzymuje w mocy powojenne dekrety Benesza, będące podstawą wywłaszczenia i pozbawienia obywatelstwa Niemców sudeckich. Polscy sędziowie wydający wyroki na korzyść Niemców są zapewne nieświadomi politycznych uwarunkowań swych decyzji. Wydaje im się, że mają do czynienia z indywidualnymi wnioskami osób poszkodowanych przez PRL. W rzeczywistości mają do czynienia z misternie utkaną mistyfikacją oraz działaniem Związku Wypędzonych, który nakręca całą akcję i nią steruje. Osoby występujące z wnioskami rewindykacyjnymi są zakulisowo wspierane finansowo z tytułu kosztów procedury sądowej w Polsce, honorariów dla polskich adwokatów
itp. Korzystają też z profesjonalnego doradztwa prawnego wyspecjalizowanych w zakresie prawa polskiego ekspertów. Związek Wypędzonych działa na dwóch poziomach. Pozwy Powiernictwa Pruskiego przeciwko Polsce skierowane do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu są bowiem częścią składową tej samej strategii. Notabene wyroki polskich sądów brzmią jak wskazówka, w jakim kierunku powinno pójść jego orzecznictwo.
Związek Wypędzonych jest organizacją polityczną finansowaną przez budżet federalny oraz dotowaną przez landy. Rząd w Berlinie ma pełną wiedzę o poczynaniach Związku Wypędzonych. Wie, że z dotacji budżetowych finansowana jest działalność rewindykacyjna w Polsce. Po raz kolejny jesteśmy konfrontowani z podwójnym dnem polityki niemieckiej. Dno zewnętrzne uosabia formalne dystansowanie się władz od roszczeń wobec Polski. Pozwala zachować wizerunek przyzwoitych Niemiec w Europie i świecie, a odpowiedzialnością za psucie stosunków obarczyć Polskę. Dno wewnętrzne oznacza faktyczne przyzwolenie na działania, które kosztem Polski mają wreszcie dać Niemcom satysfakcję po przegranej wojnie, zmianie granic i wysiedleniu. Tym lepiej, jeśli dzieje się to w aureoli prawa i z udziałem polskich sądów. Niektórzy przedstawiciele środowisk prawniczych zarzucają politykom wypowiadającym się w tych sprawach brak odpowiedzialności, pochopne sądy, wynikające z ignorancji albo złej woli. Odrzucają możliwość własnych błędów. W tym
konkretnym przypadku orzekanie jest jednak wysoce kontrowersyjne, i to nie ze względu na wybitnie emocjonalny charakter sprawy, ale z uwagi na sposób rozumienia i stosowania prawa. Powstaje pytanie, czy obrona oblężonej twierdzy w imię niezawisłości sądowniczej jest w tym przypadku zasadna. Mam odwagę temu zaprzeczyć.
Konstrukcja wyroków NSA i SN oraz sądów niższych instancji zbudowana została m.in. na następujących założeniach:
Po pierwsze: Uchwała Rady Państwa nr 37/56 stanowiąca podstawę wydawania zezwoleń emigracyjnych była niezgodna z obowiązującą wówczas konstytucją i naruszała ustawę o obywatelstwie polskim z 15 lutego 1962 r.
Po drugie: Osoby, które wyemigrowały z Polski na podstawie uchwały Rady Państwa nr 37/56, która stwierdzała utratę obywatelstwa polskiego z chwilą przekroczenia polskiej granicy, zachowują ciągłość obywatelstwa polskiego.
Po trzecie: Odzyskanie obywatelstwa polskiego otwiera tym osobom możliwość dochodzenia roszczeń rewindykacyjnych lub odszkodowawczych. W tych przypadkach bowiem znika przesłanka pozwalająca na przejęcie ich majątku jako mienia poniemieckiego na podstawie powojennych dekretów.
Wspaniałomyślność i szczodrość powyższej wykładni ówczesnego prawa w stosunku do jednych kosztem drugich jest szokująca, tym bardziej że jest to interpretacja dowolna, rozmijająca się często z literą obowiązującego wówczas prawa. Przyjrzyjmy się zatem rzetelności tej wykładni. Według szacunków administracji państwowej, w latach 1950-1982 wyemigrowało z Polski do obu państw niemieckich ok. 2 mln osób, a nie 663 tys., jak twierdzą niektórzy prawnicy. Manipulowanie liczbami nie powinno mieć miejsca, gdyż służy pomniejszaniu skali problemu. Po ustaniu wysiedleń poczdamskich od roku 1950 Polska nikogo do Niemiec nie wysiedlała. Od tego momentu wyjazdy były dobrowolnym wyborem i rezultatem dwustronnych porozumień Polski z NRD i RFN. Porozumienie z NRD z 2 stycznia 1950 r. zawarte zostało z inicjatywy strony niemieckiej przy silnych oporach ówczesnych władz polskich, które przeciwne były emigracji osób pozytywnie zweryfikowanych i posiadających obywatelstwo polskie. W roku 1955 r. - z inicjatywy strony niemieckiej
- porozumieniem organizacji Czerwonego Krzyża obu państw zapoczątkowana została akcja łączenia rodzin i repatriacji między PRL i NRF. Porozumienie to było akceptowane przez rządy obu państw. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego porozumienie czerwonokrzyskie było aktem wiążącym jego podmioty, zawierało określone zobowiązania i rodziło skutki prawne. Uchwała Rady Państwa nr 37/56 była wydana w ścisłym związku czasowym i rzeczowym z tym porozumieniem.
W roku 1970 PRL i RFN zawarły kolejne porozumienie w przedmiotowej sprawie w związku z Układem o podstawach normalizacji stosunków. Strona niemiecka uzależniła podpisanie układu normalizacyjnego od zezwolenia na emigrację z Polski kolejnej kategorii osób. Uzgodnionym obustronnie dokumentem spełniającym żądania strony niemieckiej była "Informacja rządu PRL" dotycząca kwestii łączenia rodzin i wyjazdu z Polski osób o "bezspornej niemieckiej przynależności narodowej". Dokument był wręczony stronie niemieckiej i stanowił integralną część pakietu porozumień przyjętych 7 grudnia 1970 r. Ostatnim międzynarodowym aktem odnoszącym się do emigracji z Polski osób deklarujących niemiecką przynależność narodową był tzw. Zapis Protokolarny podpisany przez ministrów spraw zagranicznych obu państw w dniu 9 października 1975 r. w Warszawie. Dokument odwoływał się do "Informacji rządu PRL", a także do kryteriów oraz obowiązujących w Polsce procedur wyjazdowych. Kryteria dotyczyły "osób o bezspornej niemieckiej przynależności
narodowej, osób spośród małżeństw mieszanych oraz osób dotkniętych szczególnie ciężkimi przypadkami losowymi". Dokument stwierdzał, że wyjazdy mogą mieć miejsce "w oparciu o obowiązujące w Polsce ustawy i przepisy prawne".
W trakcie negocjowania porozumień z 1970 r. i z 1975 r. strona polska szczegółowo informowała o obowiązujących w Polsce przepisach i procedurach wyjazdowych włącznie z kwestią zmiany obywatelstwa polskiego na niemieckie. Przedmiotem uzgodnień był też "Dokument podróży" wydawany wyjeżdżającym na pobyt stały do RFN na podstawie uchwały Rady Państwa nr 37/56, stwierdzający, że jego posiadacz "nie jest obywatelem polskim", co jest równoznaczne z zezwoleniem na zmianę obywatelstwa. Przedmiotem wyjaśnień i uzgodnień były też kwestie majątkowe osób wyjeżdżających na pobyt stały do RFN. Strona niemiecka znała i akceptowała polskie przepisy prawne w tej materii. Na tej podstawie przyznawała imigrantom stosowne odszkodowania. Przytoczone tu fakty świadczą, że problem zmiany obywatelstwa oraz kwestie majątkowe osób, które wyemigrowały z Polski do Niemiec, są nieodłączną częścią porozumień międzynarodowych, a nie wewnętrzną sprawą polską, i jako takie powinny być przez polskie sądy traktowane na równi z prawem
międzynarodowym. Porozumienia polsko-niemieckie w tych sprawach nie były nigdy wypowiedziane. Polskie sądy nie mają uprawnień do ich zmiany. Ich wyroki są uzurpacją i nadużyciem kompetencji.
Prawo międzynarodowe jest nadrzędne w stosunku do krajowego - zasada ta jest powszechnie uznawana i szanowana. Zarzut, że uchwała Rady Państwa nr 37/56 była sprzeczna z ówczesną konstytucją i z ustawą o obywatelstwie polskim z dnia 15 lutego 1962 r. oraz nielegalna, jest bezpodstawny. Analiza konstytucji z 22 lipca 1952 r. nie pozostawia wątpliwości, że Rada Państwa była organem prawotwórczym i miała prawo wydawać dekrety z mocą ustawy. Była powołana do ustalania powszechnie obowiązującej wykładni ustaw. Rada Państwa wydała np. uchwałę z 12 lutego 1955 r. o zakończeniu stanu wojny z Niemcami. Nikt jednak nie twierdzi, że był to akt nielegalny.
Rada Państwa miała uprawnienia do uregulowania problemu zmiany obywatelstwa polskiego na niemieckie szczególnej grupy osób odrębnym aktem prawnym. Uchwała 37/56 nie naruszała ustawy o obywatelstwie polskim, była bowiem aktem samoistnym i równoległym do ustawy. Konieczność takiego odrębnego uregulowania wynikała z prawnomiędzynarodowych zobowiązań Polski oraz z istoty samego problemu, jakim była chęć wyjazdu z kraju setek tysięcy osób deklarujących niemiecką przynależność narodową. Jest oczywiste, że skala problemu nie pozwalała zastosować w tym przypadku ustaw o obywatelstwie polskim z 8 stycznia 1951 r. i 15 lutego 1962 r. przewidujących indywidualny tryb rozpatrywania wniosków. Ponadto uchwała Rady Państwa nr 37/56 była odwzorowaniem zarówno decyzji alianckich nakazujących wysiedlenie z Polski wszystkich Niemców, jak i powojennych dekretów wywłaszczeniowych. Ustawodawca nie przewidywał możliwości powrotu do Polski osób emigrujących, odzyskiwania przez nich obywatelstwa polskiego i pozostawionych
nieruchomości. Intencją ustawodawcy były rozwiązania definitywne i nieodwracalne. Obecna wykładnia NSA i SN jest woluntarystycznym wypaczeniem ówczesnego prawa i nadużyciem władzy sądowniczej. W państwie prawa takie "naprawianie" następstw tamtego prawa powinno być dopuszczalne wyłącznie w procesie ustawodawczym. Szanse na przegłosowanie takich karkołomnych ustaw przez polski parlament są jednak zerowe.
Jerzy Mąkosa
Autor jest dyplomatą i niemcoznawcą