PolskaSąd uniewinnił Sumlińskiego. "Najcudowniejszy dzień w moim życiu"

Sąd uniewinnił Sumlińskiego. "Najcudowniejszy dzień w moim życiu"

Sąd Rejonowy Warszawa-Wola uniewinnił dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji oficerów WSI. - Dziś uwierzyłem, że można wygrać walkę nawet ze służbami specjalnymi, które mają szereg możliwości niszczenia człowieka i odbierania mu wiarygodności. To najcudowniejszy dzień w moim życiu - mówi Wirtualnej Polsce Wojciech Sumliński. Zdaniem obrońcy dziennikarza, mecenas Konstanty Puławskiej, oskarżony "był tylko zającem, by ustrzelić tura", czyli Antoniego Macierewicza, ówczesnego szefa komisji weryfikacyjnej WSI. Ze sprawą związany był prezydent Bronisław Komorowski.

Michał Fabisiak

Sumliński nie ukrywa zadowolenia z wydanego wyroku. Dziennikarz przyznaje, że nie wierzył w to, że sprawa zakończy się dla niego pomyślnie. - Sąd miał bardzo trudną sytuację dlatego, że była to koronkowa operacja z udziałem najważniejszych osób w państwie. Sprawcą tej prowokacji był nieżyjący już pułkownik Leszek T., a aktorami prezydent Bronisław Komorowski, były szef sejmowej komisji do spraw służb specjalnych Paweł Graś, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztof Bondaryk i wiele innych osób. Zadaniem sądu było rozeznanie jaką rolę w tej historii odegrałem ja oraz siedzący ze mną na ławie oskarżonych Aleksander Lichocki - tłumaczy Sumliński. I dodaje, że wymiarowi sprawiedliwości udało się dokonać tej sztuki.

- Służby specjalne wykonują kombinacje w taki sposób, że na pierwszy rzut oka nie widać prawdy nawet wtedy, gdy ma się ją przed oczami. Aby ją dostrzec trzeba głęboko wniknąć w sprawę. Tak właśnie zachował się sędzia Stanisław Zdun. Dziękuję Bogu, że trafiłem na sąd, który głęboko wniknął w tę sprawę - wyjaśnia rozmówca WP. Sumliński podziękował również swoich adwokatom. - Pan Puławski i jego córka bronili mnie za darmo. Wiedzieli, że nie mam pieniędzy, a mimo to nie odmówili pomocy. Jestem im za to bardzo wdzięczny - mówi dziennikarz.

Sumliński i Lichocki byli oskarżeni o to, że od grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., w zamian za korzyści majątkowe, powołując się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej ds. likwidowanych wówczas Wojskowych Służb Informacyjnych, zaproponowali pozytywną weryfikację pułkownikowi Leszkowi T., byłemu oficerowi peerelowskiej Wojskowej Służby Wewnętrznej, a potem WSI. Sprawa wyszła na jaw, gdy T. poinformował o niej ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, a ten zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zdaniem Sumlińskiego oraz Krzysztofa Winiarskiego, byłego współpracownika Centralnego Biura Śledczego, a zarazem świadka w procesie, Komorowski był powiązany z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi i w nielegalny sposób próbował przejąć aneks do raportu WSI.

W ocenie obrońcy oskarżonego, mecenas Konstanty Puławskiej, Sumliński był tylko zającem, przy pomocy której starano się ustrzelić tura. Chodziło o skompromitowanie Komisji Weryfikacyjnej WSI i usunięcie z życia politycznego Antoniego Macierewicza. - Niewątpliwie tak było, do momentu mojej próby samobójczej. Od tego zdarzenia wszystkie działa skierowane na mnie - tłumaczy Sumliński. I dodaje, że gdyby udała się prowokacja, którą próbowano przeprowadzić, to uderzyłaby ona w komisję Macierewicza

Sumliński został oczyszczony z zarzutu płatnej protekcji w sprawie pozytywnej weryfikacji pułkownika Leszka T. Z kolei na 4 lata więzienia i 54,5 tys. zł grzywny skazano emerytowanego płk. WSW i WSI Aleksandra Lichockiego. Sąd zauważył, że zarzucone oskarżonym przestępstwo płatnej protekcji, czyli powoływania się na wpływy w instytucji w zamian za korzyści dla siebie, ma charakter formalny. - Wystarczy się powołać na wpływy. Nie trzeba ich mieć. Wystarczy obietnica łapówki. Nie trzeba nawet jej przyjąć - wyjaśniał sędzia Stanisław Zdun. Podkreślał wagę popełnionego czynu. - Gdyby istniała możliwość załatwienia pozytywnej weryfikacji za łapówkę, groziłoby to bezpieczeństwu państwa. Nawet pozorne wpływy mogłyby dezawuować tę instytucję - dodał.

Sąd dostrzegł też błąd popełniony przez prowadzących śledztwo. - Zupełnie niezrozumiałe było przyznanie na początku postępowania statusu pokrzywdzonego Leszkowi T. Otrzymywał dokumenty w sprawie, co mogło rzutować na jego zeznania. To uchybienie mogło mieć wpływ na bieg postępowania. Jedyne, co sąd mógł zrobić, to odmówił mu statusu oskarżyciela posiłkowego, gdy z takim zamiarem zgłosił się on do sądu - mówił sędzia.

Zdaniem sądu, dowody w sprawie przeciwko Lichockiemu są "oczywiste i niepodważalne": sam się przyznał, są też jego rozmowy z Leszkiem T., a biegły uznał, że ich autentyczność nie budzi wątpliwości. Jak zauważył sąd, pomimo że Leszek T. twierdził, iż osobiście spotykał się z dziennikarzem, to nagrań nie przedstawił, nie ma też innego materialnego dowodu na takie rozmowy - oprócz twierdzeń T. i Lichockiego.

- Badając zeznania T., sąd podkreślił, że to żołnierz WSW i WSI. Jego wiedza była znacznie większa niż innych osób, przeciętnego obywatela. Pomimo to podjął się on przeprowadzenia nielegalnej, prywatnej sprawy operacyjnej, nie unikając podżegania do przestępstwa. Bardzo prawdopodobne, że rejestrował wszystkie swe spotkania, a ujawnił tylko te, które pasowały do jego zamierzeń. To bardziej wiarygodne niż twierdzenie, że jedno nagrywał, a inne nie, bo bał się, że zostanie skontrolowany - mówił sędzia Zdun.

Odnosząc się do pozostałych okoliczności w sprawie - m.in. spotkań Leszka T. z ówczesnym marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, a także z ministrem Pawłem Grasiem i szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, sąd uznał, że są to "tylko wątki poboczne, pewne tło tej sprawy". Część prasy utrzymywała, że miało chodzić o rzekome zainteresowanie Komorowskiego nigdy nieujawnionym aneksem do raportu z weryfikacji WSI.

- To tło szczególne. Ta sprawa pozostawała w szczególnym zainteresowaniu marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia i szefa ABW Krzysztofa Bondaryka - mówił sędzia Zdun.

Sąd potwierdził, że Leszek T. spotykał się z ówczesnym marszałkiem Sejmu Komorowskim, a w spotkaniu uczestniczyli też Bondaryk i Graś. - Niezrozumiałe jest, czemu w spotkaniu nie uczestniczyli obecni na miejscu funkcjonariusze z pionów śledczego i operacyjnego. Bondaryk nie wyjaśnił, czemu nie weszli do gabinetu. Ale przecież to nie szef ABW jest od prowadzenia czynności urzędowych. Nie da się wyjaśnić, czemu tak było - zauważył sędzia.

Wyrok jest nieprawomocny i można się od niego odwołać. Prokurator Waldemar Węgrzyn powiedział, że będzie apelacja ws. uniewinnienia Sumlińskiego.

Sumliński nie ukrywa, że sprawa ta zniszczyła mu życie. - Na każdym kroku podważano moją wiarygodność. Funkcjonowałem resztkami sił, nie mogłem podjąć żadnej pracy zawodowej, bo jak miałem to zrobić, skoro w jednym tygodniu miałem kilka wizyt w prokuraturze - tłumaczy dziennikarz. I przyznaje, że odszkodowanie za doznane krzywdy to ostatnia rzecz o jakiej teraz myśli. - Całą resztę mojego życia powinienem skupić się na dziękowaniu panu Bogu za to, że wyprowadził mnie z pułapki jaką zastawiły na mnie służby specjalne. Teraz zamierzam skupić się na rodzinie i robieniu dobrych rzeczy dla ludzi, którzy są niszczeni, jak niszczono mnie - mówi dziennikarz.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (690)