„Drugiego Monachium nie będzie”. Jak to się stało, że Francja i Wielka Brytania postanowiły walczyć o Polskę?
Kiedy 1 września 1939 roku Niemcy wkroczyli do Polski, świat zamarł w oczekiwaniu. Nikt nie był całkiem pewien reakcji Francji i Wielkiej Brytanii. Hitler liczył na to, że podobnie jak rok wcześniej agresja ujdzie mu na sucho. I przez chwilę wydawało się, że właśnie tak będzie.
W Londynie, gdy już upewniono się, że doszło do napaści na Polskę, Chamberlain wydał rozkaz powszechnej mobilizacji(…). Nastroje w całym kraju i w Izbie Gmin były o wiele bardziej bojowe aniżeli podczas kryzysu monachijskiego rok wcześniej.
Mimo to gabinet rządowy i brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poświęciły większość tego dnia na narady nad treścią ultimatum z żądaniem od Hitlera wycofania wojsk z Polski. Dokument ten, nawet kiedy już był gotowy, nie do końca brzmiał jak ultimatum, gdyż nie wyznaczono w nim jasnego, ostatecznego terminu.
Niechętna mobilizacja
Po tym jak francuska rada ministrów odebrała raport od ambasadora Roberta Coulondre’a z Berlina, Edouard Daladier rozkazał ogłoszenie następnego dnia powszechnej mobilizacji. "Słowo »wojna« nie padło w trakcie tego posiedzenia", zauważył jeden z obecnych. Zamiast tego posługiwano się różnymi eufemizmami. Wydane zostało także polecenie ewakuowania dzieci z obu alianckich stolic. Spodziewano się powszechnie, że działania wojenne zostaną poprzedzone zmasowanymi nalotami bombowymi.
Tego samego wieczoru w obydwu stolicach wprowadzono obowiązkowe zaciemnienie. W Paryżu nowiny o niemieckiej agresji wywołały szok, gdyż w trakcie poprzednich dni zapanowały nadzieje, że europejskiego konfliktu zbrojnego uda się jednak uniknąć. Georges Bonnet, francuski minister spraw zagranicznych i czołowy ugodowiec, obwinił Polaków za "niemądrą i upartą postawę". Nadal chciał zaangażować Mussoliniego w roli mediatora w doprowadzeniu do nowego porozumienia w monachijskim stylu (…).
Nie powinno dziwić, że polskie władze w Warszawie zaczęły się obawiać, iż sojusznicy znowu się wystraszą. Nawet niektórzy politycy w Londynie żywili podejrzenia, na podstawie mało wyrazistej noty dyplomatycznej skierowanej do Niemców i braku określenia w niej terminu upływu ultimatum, że Chamberlain wciąż może usiłować wykręcić się od zobowiązania udzielenia pomocy Polsce. Ale Wielka Brytania i Francja trzymały się tradycyjnych w dyplomacji procedur, jak gdyby chciały podkreślić, że pogróżki orędownika blitzkriegu nie robią na nich wrażenia.
W Berlinie późnym wieczorem 1 września wciąż było niezwykle ciepło. Księżyc w pełni oświetlał zaciemnione, na wypadek polskich nalotów, ulice niemieckiej stolicy.
Wprowadzono także inną formę "zaciemnienia". Otóż Goebbels ogłosił wprowadzenie surowych kar za słuchanie zagranicznych stacji radiowych. Ribbentrop nie zgodził się na to, by przyjąć równocześnie ambasadorów brytyjskiego i francuskiego, więc o 21.20 Henderson doręczył notę z żądaniem niezwłocznego wycofania niemieckich wojsk z Polski. Coulondre dostarczył francuską wersję tego dokumentu pół godziny później. Hitler, zapewne nieco podbudowany na duchu niezbyt ostrym tonem obu tych not, pozostał przekonany, że alianckie rządy raz jeszcze poniechają w ostatniej chwili wypowiedzenia wojny.
Nazajutrz personel brytyjskiej ambasady pożegnał się z niemieckimi służącymi i przeniósł się do pobliskiego hotelu Adlon. W trzech stolicach – Berlinie, Londynie i Paryżu – zapanował rodzaj dyplomatycznej próżni. Pogłoski o powrocie do polityki appeasementu zrodziły się na nowo w Londynie, lecz zwłoka z wypowiedzeniem wojny wynikła w rzeczywistości z żądania wysuniętego przez Francuzów, którzy stwierdzili, iż potrzeba im więcej czasu na mobilizację rezerwistów i ewakuację ludności cywilnej.
Mussolini mediatorem?
Obydwa rządy alianckie były przeświadczone o potrzebie ścisłej współpracy, niemniej jednak Georges Bonnet i jego polityczni sprzymierzeńcy nadal starali się opóźnić przystąpienie do wojny. Niestety znany z niezdecydowania Daladier pozwalał Bonnetowi na kontynuowanie dążeń do zorganizowania międzynarodowej konferencji z udziałem faszystowskich władz w Rzymie.
Bonnet telefonował w tej sprawie do Londynu, aby zyskać brytyjskie poparcie dla owej inicjatywy, ale zarówno minister spraw zagranicznych lord Halifax, jak i Chamberlain stwierdzili stanowczo, że żadnych rokowań nie będzie, dopóki niemieckie oddziały pozostają na polskim terytorium. Halifax zatelefonował także do szefa włoskiej dyplomacji, hrabiego Galeazza Ciano, by rozwiać wszelkie wątpliwości w tej kwestii.
Wystosowanie mglistego w treści ultimatum, bez określenia konkretnej daty, późnym popołudniem doprowadziło do kryzysu gabinetowego w Londynie. Chamberlain i Halifax tłumaczyli się koniecznością współdziałania z Francją, co oznaczało w praktyce, że ostateczna decyzja leżała w gestii Francuzów. Ale sceptycy, popierani przez obecnych na posiedzeniu sztabowców, odrzucali taką logikę. Obawiali się, że bez zdecydowanej brytyjskiej inicjatywy Francuzi pozostaną bierni. Należało określić limit czasowy.
Chamberlainem jeszcze bardziej wstrząsnęła reakcja Izby Gmin niecałe trzy godziny później. Jego wyjaśnień przyczyn zwlekania z wypowiedzeniem wojny wysłuchano w nieprzyjaznym milczeniu. Potem, kiedy Arthur Greenwood, występujący jako lider Partii Pracy, wstał, aby mu odpowiedzieć, nawet z ław zajmowanych przez konserwatystów dało się słyszeć okrzyki: "Mów w imieniu Anglii!". Greenwood nie pozostawił wątpliwości, że Chamberlain winien następnego ranka złożyć w Izbie Gmin formalną deklarację przystąpienia do wojny.
Decyzja zapada
Tego wieczoru, gdy za oknami rozpętała się burza, Chamberlain i Halifax wezwali na Downing Street ambasadora Francji Charles’a Corbina. Zadzwonili też do Paryża, aby rozmówić się z Daladierem i Bonnetem. Rząd francuski nadal nie przejawiał pośpiechu, mimo że Daladier otrzymał w Izbie Deputowanych pełne poparcie w sprawie kredytów wojennych kilka godzin wcześniej (…).
A ponieważ Chamberlain nabrał przekonania, że jego rząd upadnie następnego przedpołudnia, jeśli nie przedstawi uściślonego ultimatum, Daladier ostatecznie uznał, iż Francja też nie może dłużej czekać. Obiecał, że również jego kraj wystosuje następnego dnia ultimatum. Następnie Chamberlain zwołał kolejne posiedzenie gabinetu rządowego. Na krótko przed północą przygotowano i uzgodniono ostateczną wersję ultimatum. Miało zostać doręczone Niemcom o 9.00 nazajutrz przez Nevile’a Hendersona w Berlinie, a termin zastosowania się do zawartych w tym dokumencie żądań upływał dwie godziny później
Rankiem w niedzielę 3 września Nevile Henderson ściśle wypełnił dane mu instrukcje. Hitler, wcześniej nieustannie zapewniany przez Ribbentropa, że Brytyjczycy nie przystąpią do wojny, był wyraźnie wstrząśnięty. Po tym jak zapoznał się z treścią ultimatum, zapadło długotrwałe milczenie. Wreszcie zwrócił się ze złością do Ribbentropa i ostro zapytał: „I co teraz?”.
Ribbentrop, arogancki pozer, którego jego teściowa określiła mianem "nadzwyczaj niebezpiecznego głupca”, od dawna przekonywał Hitlera, iż wie, jaka będzie brytyjska reakcja. Teraz zabrakło mu słów. Po tym jak Coulondre doręczył nieco później francuskie ultimatum, Göring odezwał się do tłumacza Hitlera: "Jeśli przegramy tę wojnę, to niech Bóg ma nas w opiece".
Po burzy poprzedniego wieczoru poranek w Londynie był pogodny i słoneczny. Z Berlina nie nadeszła odpowiedź na ultimatum do czasu, gdy Big Ben rozbrzmiał jedenaście razy. Henderson w Berlinie potwierdził w rozmowie telefonicznej, że do niego także nic nie dotarło. W siedzibie brytyjskich dyplomatów trzeci sekretarz ambasady zatrzymał zegar o jedenastej i włożył za szklane wieko kartkę z informacją, by nie uruchamiać ponownie tego zegara, póki Hitler nie zostanie pokonany.
A jednak wojna
O 11.15 Chamberlain przemówił do narodu przez radio z sali posiedzeń rządu na Downing Street 10. W całym kraju ludzie stanęli na baczność na dźwięk zagranego na koniec tego wystąpienia brytyjskiego hymnu. Wielu płakało. Przemówienie premiera odznaczało się jednocześnie prostotą i elokwencją, lecz liczni zwrócili uwagę, jak smutnym i zmęczonym głosem mówił Chamberlain. Zaraz po tej krótkiej audycji zawyły syreny alarmu przeciwlotniczego. Londyńczycy zbiegli do piwnic i schronów, spodziewając się potężnego nalotu. Ale był to fałszywy alarm, który niebawem odwołano (…).
Tego samego dnia Australia i Nowa Zelandia także wypowiedziały Niemcom wojnę, podobnie jak kontrolowane przez Brytyjczykow władze Indii, choć bez porozumienia z czołowymi hinduskimi działaczami politycznymi. Południowa Afryka wypowiedziała wojnę trzy dni później, po zmianie tamtejszego rządu, a Kanada oficjalnie przystąpiła do wojny po tygodniu. Owej nocy brytyjski liniowiec "Athenia" został zatopiony przez niemiecki okręt podwodny U-30; zginęło w tym incydencie sto dwanaście osób w tym dwudziestu ośmiu obywateli USA.
Opisywane wydarzenia przyćmiły nieco inne: Chamberlain bez entuzjazmu wprowadził w skład gabinetu rządowego swego najbardziej nieprzejednanego krytyka. Powrót Churchilla do Admiralicji, którą kierował także w chwili wybuchu poprzedniej wojny, skłonił pierwszego lorda morskiego do przesłania na wszystkie okręty Royal Navy depeszy: "Winston powrócił!".
Wiadomość o wypowiedzeniu wojny przez Wielką Brytanię nie wywołała zbytniej radości w Berlinie. Większość Niemców była oszołomiona i przybita z tego powodu. Wcześniej liczyli na to, że Hitlerowi nadal będzie sprzyjało nadzwyczajne szczęście, i uważali, że przyniesie mu ono zwycięstwo nad Polską bez wikłania się w europejski konflikt.
Nieco później, o 17.00, upłynął termin francuskiego ultimatum (w którego tekście nie było budzącego grozę słowa "wojna"), pomimo prób lawirowania, podejmowanych przez Bonneta. Chociaż we Francji przeważały nastroje wyrażane podszytym zniechęceniem zwrotem "il faut en finir" ("trzeba z tym skończyć"), to prezentująca antywojenne nastawienie lewica zdawała się zgadzać z defetystami z prawicy, że nie ma sensu "ginąć za Gdańsk".
Jeszcze bardzo niepokojące było to, że niektórzy starsi rangą francuscy oficerowie zaczęli sobie wmawiać, iż to Brytyjczycy popchnęli ich ku tej wojnie. "Chodzi o postawienie nas przed faktem dokonanym", pisał generał Paul de Villelume, oficer łącznikowy francuskiego dowództwa przy rządzie, "ponieważ Anglicy boją się, że możemy zmięknąć". Dziewięć miesięcy później tenże generał miał wywrzeć silnie defetystyczny wpływ na następnego francuskiego premiera, Paula Reynauda.
Wieści o wypowiedzeniu wojny przez obydwu sojuszników wzbudziły z kolei euforyczną radość w Warszawie. Wiwatujący Polacy, nieświadomi wątpliwości targających Francuzami, zgromadzili się przed ambasadami obu aliantów. Hymny państwowe trzech sprzymierzonych krajów nadawano przez radio. Przesadny optymizm kazał wielu Polakom sądzić, że obiecana francuska ofensywa szybko zmieni przebieg wojny na ich korzyść.
Antony Beevor - wybitny brytyjski historyk, specjalizujący się w historii II wojny światowej, zwłaszcza historii militarnej. W Polsce ukazało się wiele jego prac, m. in. "Stalingrad", "Berlin 1945. Upadek", "Paryż wyzwolony" i "Druga wojna światowa".
Artykuł stanowi fragment książki Antony’ego Beevora pt. "Druga wojna światowa", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.
Zainteresował cię ten tekst? Na łamach portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym jak Niemcy mścili się na Polakach za to, że ci nie chcieli potulnie siedzieć pod ich butem.