W stulecie zabójstwa pierwszego Prezydenta RP Gabriela Narutowicza
W stulecie zabójstwa pierwszego Prezydenta RP Gabriela Narutowicza przedstawiamy zbrodnię z grudnia 1922 oraz jej tło polityczne i społeczne – opowiedziane głosami uczestników i świadków wydarzeń. To historia nienawiści i nacjonalizmu prowadzących do tragedii, która zmieniła losy II Rzeczpospolitej.
Mieczysław Niedziałkowski, poseł PPS, w "Robotniku"
11 grudnia pękł wrzód, wzbierający od dawna. Skrajne żywioły prawicowe rzuciły państwu rękawicę [...]. Fakt jest jasny. Istnieją koła polityczne, które nie rozumieją, że grudka śniegu rzucona dłonią młokosa w twarz Prezydenta Państwa uderza nie w Narutowicza, lecz w majestat Rzeczpospolitej.
Istnieją grupy proklamujące uroczyście faszyzm jako wzór do naśladowania. Są dyrektorowie szkół, którzy uczą dzieci, w murach szkół państwowych, że legalnie obrany prezydent jest "prezydentem żydowskim".
Polska nie może czekać, aż ci ludzie – wychowani w atmosferze kulturalnej zaborców, dla których przed kilku laty zaledwie Ojczyzna niepodległa stanowiła relikwię złożoną w składzie pamiątek, nie przedmiot miłości czynnej – nauczą się szanować własne Państwo. Nastąpić musi rozkład poczucia prawnego w masach, jeżeli nie przedsięweźmie się energicznych kroków zaradczych w obronie Rzeczpospolitej i Konstytucji.
Warszawa, 16 grudnia 1922 [59]
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Myśliwiec MiG-29 w akcji. Ukraińcy użyli broni z USA
Z artykułu w endeckiej "Gazecie Bydgoskiej"
Wybrany prawnie, lecz bez zgody rdzennej ludności polskiej, Prezydent Państwa zaczyna już rozsiadać się w swoim fotelu. Nie zraża go to, iż władzę swoją ufundował na głosach mniejszości narodowych i tych stronnictw, które ciągną czerwony rydwan, kierowany cuglami żydowskimi. Nie zraża zupełnie Narutowicza głos protestu, założony przez ogół polski, nie zraża go to, iż większość polskich posłów nie chciała być nawet obecna przy jego zaprzysiężeniu, nie zraża go wreszcie i triumfalny ton wrogiej Polsce prasy niemiecko-żydowskiej.
[...]
Naród ma pełne zaufanie do tych posłów polskich, którzy oficjalnie opuścili salę w czasie zaprzysiężenia Narutowicza, nie chcąc nawet obecnością swoją dawać milczącego zezwolenia pod budowę Judeo-Polszy – ich uważa za swoich przywódców i za ich wskazaniem pójdzie. [...] Każdy, kto czuje, jak wielka zbrodnia popełniona została na naszym Narodzie, powinien odrzucić wszelkie poboczne hasła dla tego wielkiego hasła:
"Polska dla Polaków".
Wiadomości, które nadeszły obecnie z Warszawy, społeczeństwo polskie nie powinno pozostawić bez odpowiedzi. Odpowiedzią zaś celową będzie zupełne wyeliminowanie wrogiego elementu żydowskiego z życia społeczeństwa polskiego. Przystąpmy do planowej, zorganizowanej w tym kierunku akcji. Niech dziś nikt najmniejszego drobiazgu nie kupuje u Żydów, niech nasze firmy zerwą stosunki handlowe z firmami żydowskimi, jeśli nawet z konieczności dotychczas utrzymywać je musiały. Nie utrzymujemy żadnych stosunków towarzyskich z wrogami naszego Państwa, trzymając się tej zasady, że wróg naszej Ojczyzny musi być i naszym wrogiem osobistym.
Bydgoszcz, 16 grudnia 1922
Jan Skotnicki
W sobotę odbywało się doroczne otwarcie Salonu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Narutowicz od rana zajęty był rewizytami. Miał być u kardynała [Aleksandra Kakowskiego], a później zajechać do Zachęty.
[...]
W przedsionku wystawy zebrana była liczna publiczność [...]. Zauważyłem posła angielskiego, włoskiego, czechosłowackiego, bułgarskiego, rumuńskiego i wiele innych osób z dyplomacji zagranicznej. Był obecny również dyrektor protokołu dyplomatycznego Stefan Przezdziecki. [...] Na dwie minuty przed dwunastą spostrzegłem wchodzącego do gmachu [malarza i byłego kierownika wydziału malarstwa i rzeźby w Ministerstwie Kultury i Sztuki Eligiusza] Niewia domskiego. Ze zwykłą sobie nonszalancją przedarł się przez tłum, przecisnął się przez stojącą dyplomację, wszedł na schody, podszedł do mnie, przywitał się i zapytał:
– Cóż to za uroczystość? Na kogo tak czekacie?
Odpowiedziałem mu, że czekamy na Prezydenta, który właśnie w tej chwili nadjechał. Niewiadomski uśmiechnął się zjadliwie, odwrócił się, spojrzał w stronę wejścia i zapytał:
– To jest Narutowicz?
– Tak – odpowiedziałem, dodając – proszę się odsunąć.
Niewiadomski obszedł naokoło wstęgę i szybko pobiegł na górę do sal wystawowych. Nikogo to nie dziwiło, było bowiem w zwyczaju, że malarze-wystawcy zbierają się wcześniej i oczekują zwiedzających przy swoich eksponatach.
[...]
Orszak zwiedzających obszedł prawą stronę sali i kiedy staliśmy przed zimowym pejzażem [Teodora] Ziomka, usłyszałem czterokrotny suchy trzask. Jeden, krótka przerwa, później drugi, trzeci i czwarty. Trzask ten wydawał mi się jakiś daleki. Pewien byłem, że pochodził z przyległej sali [...]. Zauważyłem dziwny niepokój na sali i przedzierającego się przez tłum Niewiadomskiego. Trwało to wszystko sekundę, po czym spojrzałem na Prezydenta i zauważyłem, że patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem i chwieje się. Podchwyciłem go wraz z [Stefanem] Przezdzieckim. W tej chwili upadł na mnie bezwładnie. Dociągnęliśmy go do kanapki, była jednak za krótka, wobec czego trzeba go było położyć na podłodze. Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł.
Warszawa, 16 grudnia 1922
Kazimiera Iłłakowiczówna, poetka, pracowniczka MSZ
Pierwszy raz w życiu byłam na wernisażu. Przyszłam pod wrażeniem obrzydliwych wypadków z okazji przysięgi Prezydenta, stałam w westybulu z innymi osobami i z wielkim niepokojem oczekiwałam przybycia Narutowicza. [...] Po wejściu Prezydenta tłum ruszył za nim schodami do sali na prawo, ja zaś z malarzem Janem Henrykiem Rosenem [...] weszliśmy do sali na wprost schodów, gdzie wisiał jego obraz. [...] W pewnej chwili za nami padły trzy suche, ciche strzały. Twarz Rosena zrobiła się zupełnie szara. "To nie tu, to coś na ulicy" – powiedział bez cienia przekonania i oboje wpadliśmy na górną platformę schodów, którymi w pośpiechu zaczęły się tłoczyć płaczące i krzyczące panie. Roztrącał je [pracownik MSZ] Rajnold Przezdziecki, który spieszył w dół, wołając: "Na miłość boską, prędzej księdza!". Panikę starał się wstrzymywać Stefan Przezdziecki, który skinął na mnie, stojąc w drzwiach:
– Niech pani wejdzie. Jeszcze żyje, ale zdaje się, że koniec...
Księżna Franciszka Woronicka, zapłakana, stała trochę bliżej grupy skupionej pośrodku sali i zaczęła wołać do mnie z płaczem: "Prędzej, prędzej". [...] Prezydenta trzymało kilka osób w pozycji półleżącej na króciutkiej ławeczce pluszowej, gdzie jedna trzecia jego potężnego wzrostu nie mogła znaleźć miejsca.
– Połóżmy go na podłodze – powiedziałam.
Uklękłam i oparto jego głowę na moich kolanach.
[...] U stóp prezydenta [...] siedział na krześle zabójca. Oficer, biały jak papier, trzymał mu łokcie skręcone w tył. Zabójca powiedział:
– Proszę mnie nie szarpać, nie będę uciekał.
Miał twarz kamienną, nie patrzył na zabitego. [...]
Jakiś przygodny doktor był cały czas przy nas i zapewniał mnie, że prezydent nie żyje i że można go zostawić, ale wydawało mi się to rzeczą nie do zrobienia, żeby tę głowę z moich kolan przełożyć na podłogę. [...] Zamknęłam mu oczy i związałam mocno twarz jego własnym białym szalikiem. [...] Rosen klęczał przy mnie i płakał.
Warszawa, 16 grudnia 1922 [27]
Karol Kozłowski, prezes Zachęty
Widziałem Niewiadomskiego trzymanego przez jednego z oficerów. [...] Obok mnie stał [malarz Edward] Okuń, więc spytałem go, kto to jest. Nie wymienił nazwiska, tylko powiedział: "To ten z Ministerstwa Sztuki". [...] Skotnicki powiedział: "Tak, to Niewiadomski, ten wariat". [...] Zrobił na mnie wrażenie kamienną, marmurową twarzą.
Warszawa, 16 grudnia 1922 [54]
Jan Skotnicki
Na sali powstało zamieszanie. Poseł angielski zwalił się z nóg, mdlejąc. Rozległy się spazmatyczne płacze kobiet. [...] Najwyżej w piętnaście minut po strzale Narutowicz już nie żył. Przerażenie potęgowało się.
Pośrodku sali stał blady Niewiadomski, otoczony adiutantami prezydenta. W ręku jednego z nich zauważyłem rewolwer hiszpański, należący do zabójcy. Gdy zgasło życie ofiary zamachu, uprzytomniłem sobie grozę sytuacji. Wiedziałem bowiem, że w tej chwili odbywał się demonstracyjny pogrzeb robotnika zabitego przed paroma dniami na placu Trzech Krzyży i że w pogrzebie biorą udział pracownicy wszystkich fabryk warszawskich oraz delegacje zamiejscowe. Tłum ten liczy kilkadziesiąt tysięcy ludzi i jeśli wiadomość o zamachu dotrze do niego, może to wywołać niebezpieczne skutki. Nigdy dotychczas nie staliśmy tak blisko krwawej rewolucji, jak w tej tragicznej chwili. [...]
Robiliśmy wszystko, aby wiadomość nie dotarła przedwcześnie do miasta, a szczególnie do mas robotniczych, biorących udział w pogrzebie. W tym celu przecięto druty telefoniczne w Zachęcie. Następnie planowaliśmy przewieźć zwłoki do Belwederu w karetce pogotowia – cicho, bez żadnych ostentacji. [...] Wynieśliśmy z Zachęty zwłoki owinięte w chorągiew narodową i umieściliśmy je w pojeździe. Na stopniach powozu z obu stron stanęli adiutanci i pochód żałobny wolnym krokiem ruszył ku Belwederowi.
Warszawa, 16 grudnia 1922 [64]
Wincenty Witos
Wiadomość o zbrodni zastała nas rozmawiających w sali klubowej. Przynieśli ją socjaliści, którzy uzbrojeni w sękate laski, z posłem Wojtkiem Malinowskim na czele, wpadli do klubu Związku Ludowo-Narodowego celem dokonania doraźnego wymiaru kary. Posiłkowali im posłowie "Wyzwolenia". Szarpanina, przekleństwa i straszny harmider sprowadziły tam wielu ciekawskich. Poszli też niektórzy nasi posłowie, nie mieszając się do żadnej z wojujących stron. Po dłuższym czasie i trudzie zdołano walczących zapaśników rozdzielić. Wiadomość lotem błyskawicy rozeszła się po kraju.
Warszawa, 16 grudnia 1922
Maria Dąbrowska, pisarka
Moim szefem w biurze był wtedy pan Leonard Tur [dyrektor Departamentu Administracyjnego Ministerstwa Rolnictwa] [...]. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy pamiętnego 16 grudnia weszłam do jego pokoju z jakimiś papierami urzędowymi do podpisu i zobaczyłam go niewstającego z krzesła, śmiertelnie bladego patrzącego na mnie szklanym wzrokiem i wodzącego ręką po twarzy, jak człowiek usiłujący się rozbudzić.
Powiedział nieswoim, chrapliwym szeptem: "Narutowicz zabity". Nic już nie pamiętam, czy i cośmy później mówili. Pamiętam tylko moje osłupienie, jakbym nagle w sercu mego narodu zobaczyła ziejącą mrokiem pieczarę śmiercionośnego bazyliszka.
Warszawa, 16 grudnia 1922 [4]
Edward Ligocki, pisarz
Od strony Krakowskiego Przedmieścia zbliżał się czwórkami oddział kawalerii – obnażone szable ostrzami do góry, wsparte o lędźwie. Na jego czele samotny, również z obnażoną szablą, pułkownik... Ruch na chodnikach zamarł zupełnie. Głucho szczękały tylko pod kowy o drewnianą kostkę ulicy. Za oddziałem otwarty pojazd. Szukałem twarzy prezydenta, tak dobrze mi znanej, nie mogąc jeszcze skojarzyć tego człowieka ze śmiercią [...]. Wszyscy pozdejmowali czapki. Przejechali stępa, za nimi drugi półszwadron kawalerii. Długo stałem na chodniku i patrzyłem na oddalający się pochód żałobny, nim poszedłem dalej. "No i zamordowali człowieka..." – dotarły do mnie słowa jakiegoś mężczyzny.
Warszawa, 16 grudnia 1922
Fragment rozdziału "Mord" z książki "Zabójstwo Narutowicza. Kres demokracji II RP", pod redakcja Adama Safaryjskiego, wydanej przez Ośrodek KARTA i Dom Spotkań z Historią.
Książka dostępna: https://ksiegarnia.karta.org.pl/produkt/zabojstwo-narutowicza/