Wielka stopa to kuzyn yeti? Relacje i mistyfikacje zbierane od lat
Od ponad stu lat zbierane są dowody na istnienie "tego czegoś". Czy to przypadek, że podobne stworzenia obserwowane są w Himalajach i w Ameryce Północnej? I dlaczego do tej pory nie znaleźliśmy ciała wielkiej stopy?
W kontekście niegdysiejszych połączeń pomiędzy kontynentami często wspomina się o migracjach praludzi. Możliwe, że oprócz nich z Azji do Ameryki przywędrowało jeszcze coś. Dosłownie, ponieważ w języku Szerpów yeti oznacza właśnie "to coś". Niektórzy uważają, że kilka tysięcy lat temu to tajemnicze stworzenie przedostało się na tereny dzisiejszej Alaski. Po wielu wiekach "przybrało" zupełnie nowe imię: Bigfoot, czyli wielka stopa. Notabene tą samą drogą (tylko w odwrotnym kierunku) mieli przemieszczać się Indianie.
W ich legendach pojawia się potężna, owłosiona postać, nazywana "saskłacz", ale także np. "oh-mah-ah". Określenie "wielka stopa" powstało dopiero w roku 1958. Na nienaturalnie duże ślady natrafił wtedy podczas prac w Kalifornii operator buldożera Jerry Crew. On i jego koledzy początkowo potraktowali znalezisko jako żart. I to oni ukuli nazwę "Bigfoot".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Polski król tonął w długach. Szemrany plan żony uratował go
Zemsta wielkiej stopy
Historia spotkań z Wielką Stopą zaczęła się jednak znacznie wcześniej. Sięga początków XIX wieku. Z roku 1818 pochodzi doniesienie świadka z Ellisburga w stanie Nowy Jork, który donosił, że ujrzał owłosioną, podobną do człowieka, postać. Dość obszerny opis znajdziemy w wydawanej w Williamsport "Sun Gazette" z 30 września roku 1894. Jej dziennikarz relacjonował, że domostwa mieszkańców gór odwiedza poruszający się na czterech łapach stwór, którego wzrost wynosi ok.7 stóp (trochę ponad 213 cm), a waga – przeszło 250 funtów (113 kg). Jego dłonie i stopy są dwukrotnie większe od ludzkich. Wydaje on z siebie nieludzkie wrzaski i uprowadza do lasu owce i świnie. Jest tak szybki, że myśliwi nie mają czasu, by do niego wymierzyć.
Dość słynna opowieść związana z wielką stopą została też opisana na łamach "Portland Oregonian" 13 lipca 1924 roku. Mowa o tzw. ataku w Ape Canyon. Grupa górników pracowała wtedy na zboczu góry St Helens w stanie Waszyngton. Dwóch z nich zauważyło przypominającą olbrzymiego, owłosionego człowieka, postać, którą nazwali "wielką małpą" i spróbowali zastrzelić. Ciała nigdy nie odnaleziono, ponieważ spadło z klifu. Ale górnicy mieli tego pożałować.
Nadeszła noc. Dookoła budynku, w którym spali, nagle zaroiło się od innych "wielkich małp". Rzucały wszystkim, co popadnie: kamieniami, skałami… Jeden z górników został znokautowany. Dopiero rano mężczyźni odważyli się wyjść ze swojego schronienia. Poza masą kamieni zauważyli wiele odcisków stóp tajemniczych stworzeń. Pobiegli do miasteczka, by sprowadzić uzbrojone posiłki, ale "wielkich małp" nie udało się już więcej odnaleźć.
Wielka stopa czy wielka ściema?
Ale czy atak w Ape Canyon w ogóle miał miejsce? W roku 1982 całą sprawę wywrócił do góry nogami 86-letni Rant Mullens. W wywiadzie dla jednej z kanadyjskich gazet stwierdził, że to oszustwo, którego autorem jest… on sam oraz jego wujek George Ross. Chcieli zrobić górnikom psikusa i w nocy z pobliskiej krawędzi zepchnęli trochę kamieni w kierunku budynku, w którym tamci nocowali. Później mieli ubaw z opowiadanych przez nich relacji o "wielkich małpach".
A to nie koniec! Kilka lat później mieli wystrugać z drewna szereg olbrzymich stóp, którymi porobili ślady w okolicy. Wypłoszyli w ten sposób turystów. Więcej takich "tropów" pozostawił później kolega Mullensa (kiedy jemu samemu już to się znudziło), wzbudzając jeszcze większą panikę. Następnie sprzedał trochę "stóp" mieszkańcowi Kalifornii, co przyczyniło się do nagłośnienia legendy. Oczywiście wielu nie uwierzyło Mullensowi. Górnicy utrzymywali, że widzieli nie tylko spadające kamienie, ale i "wielkie małpy". Niestety wersji o oszustwie w tym przypadku nie da się już zweryfikować. Cała okolica zmieniła się bowiem nie do poznania w 1980 roku po erupcji góry-wulkanu. Czyli dwa lata przed tym, zanim do gazet udał się Mullens.
Leśnik z obsesją
10 czerwca 1982 roku wydarzyło się coś, co mogłoby stanowić mocny dowód na istnienie wielkiej stopy. Rzecz działa się w okolicach Walla Walla w stanie Waszyngton. Głównym bohaterem był leśnik Paul Freeman. Podczas rutynowego patrolu zauważył olbrzymią istotę, owłosioną, poruszającą się na dwóch nogach, o wzroście sięgającym 8 stóp i rękach do kolan. Był przekonany, że nie ma do czynienia z przebranym człowiekiem albo niedźwiedziem. Mógł bowiem dostrzec nawet pracujące mięśnie stwora. Zmierzył się z nim wzrokiem, a potem obaj udali się w swoją stronę.
Kilka godzin później Freeman powrócił na miejsce z kolegami. Rozpoczęli poszukiwania. Natrafili na 21 śladów o wymiarach 14 na 7 cali, czyli około 35,5 na 17,7 cm. Były one przy tym niezwykle głębokie, co mogło wskazywać na dużą wagę stworzenia, które je zostawiło. A że droga była dość twarda… Tylko czy Paula Freemana można uznać za wiarygodnego świadka? Jeden z wysoko postawionych funkcjonariuszy amerykańskich służb leśnych szczerze w to wątpił. W przeciwieństwie do tych, którzy uważali go za człowieka o nieposzlakowanej opinii, twierdził, że Freeman miał wręcz obsesję na punkcie wielkiej stopy i ciągle o niej mówił. Sam zainteresowany po tym, jak sprawa została nagłośniona, odszedł z pracy i więcej nie wypowiadał się w tej kwestii publicznie.
Dowód najlepszy ze wszystkich?
Wszystkie powyższe obserwacje są oczywiście interesujące. Natomiast najsłynniejsza jest zdecydowanie ta z roku 1967. Roger Patterson od lat starał się spotkać wielką stopę. Badał różne okolice, w których dostrzeżono ślady stwora – m.in. Bluff Creek w Kalifornii. I właśnie w 1967 roku ponownie odwiedził te tereny ze swoim przyjacielem Bobem Gimlinem. Przemieszczali się głównie konno. Patterson na wszelki wypadek miał cały czas przygotowaną kamerę. I ok. godz. 15.30, 20 października nareszcie dopisało im szczęście.
Oto nad strumieniem zauważyli wielką stopę. Co prawda koń zrzucił Pattersona, ten jednak zdążył rozpocząć filmowanie. Tajemnicza istota stawiała duże kroki, machając przy tym niezwykle długimi rękami. Nagranie jest dostępne w sieci, więc każdy może sobie wyrobić zdanie na jego temat. W każdym razie szacowany przez Pattersona na 8 stóp wzrostu i kilkaset funtów wagi saskłacz w pewnym momencie odwrócił się nawet w kierunku kamery, by potem uciec do lasu. Patterson wykonał jeszcze później odlew odcisków, wykazując, że akurat ta wielka stopa miała długość 14,5 cala, czyli około 37 cm.
Kontrowersjom nie ma końca
Nagranie Pattersona i Gimlina wywołało niemałą sensację. Rozpisywały się o nim gazety w całych Stanach Zjednoczonych. Pojawiły się wywiady telewizyjne i radiowe. Ale i pytania: czy film jest autentyczny? I co w ogóle przedstawia? Badacz małp John Napier ze Smithsonian Institution stwierdził, że nie może z całą pewnością powiedzieć, że film to fałszywka. Nigdzie nie dostrzegł bowiem zamka błyskawicznego. Inni naukowcy zbadali sposób poruszania się tej konkretnej wielkiej stopy i zasugerowali, że człowiekowi w kostiumie trudno byłoby biec w tak naturalny sposób. Z drugiej strony niektórzy badacze sugerują, że pewne elementy futra wyglądają jednak jak przebranie. A zdarzały się przecież przypadki udawania wielkiej stopy. Ale czy tłumaczy to wszystkie spotkania z tajemniczą istotą?
Jeszcze w tym samym 1967 roku Glen Thomas zauważył kolejne trzy wielkie stopy – tym razem w północnej części Oregonu. Jedna z nich odsuwała ogromne kamienie, by dostać się do legowiska świstaków, które następnie zaczęła zjadać. Późniejsze oględziny potwierdziły, że zwierzęta te w istocie tam wcześniej żyły, a kamienie przesunięto stosunkowo niedawno. Zresztą doniesienia o obserwacjach wielkich stóp nie ustały. W roku 1995 przebywający na patrolu w stanie Waszyngton funkcjonariusz nagle usłyszał plusk. Gdy się odwrócił, tuż przed sobą zobaczył wielką stopę. Zrobił jej nawet kilka zdjęć, ale prawdziwość tych fotografii bywa kwestionowana przez ekspertów.
Podsumowując: na dzień dzisiejszy wciąż nie możemy jednoznacznie potwierdzić istnienia wielkiej stopy. Kluczowym dowodem byłoby, jeżeli nie schwytanie żywego stwora, to chociaż znalezienie martwego. Ani jedno, ani drugie póki co się nikomu nie udało. Może zatem należałoby wyznaczyć nagrodę i w stylu westernowym ogłosić: "Bigfoot – poszukiwany żywy lub martwy"?
Bibliografia:
- D. Cohen, Monster Hunting Today, Dodd, Mead & Company, New York 1983.
- D. Cohen, The Greatest Monsters in the World, Pocket Books, New York 1977.
- C. Dempsey, The Ultimate Encyclopedia of Mythical Creatures, Bookmart Ltd., Leicester 2005.
- H. Moore Niver, Investigating Bigfoot, the Loch Ness Monster, and Other Cryptids, Britannica Educational Publishing, New York 2017.
- L. Phillips, Ask Me Anything About Monsters, Avon Books, New York 1997.
- M. Yorke, Beastly Tales. Yeti, Bigfoot and the Loch Ness Monster, Dorling Kindersley Limited, London 1998.